Matki detektywki

Określenie „matka detektywka” brzmi dziwnie. Niemal tak dziwnie, jak opowieści o tym, co muszą zrobić kobiety, żeby odzyskać należne ich dzieciom alimenty. Jednak te historie, jakkolwiek kuriozalne by się wydawały, są prawdziwe. A nawet powszechne...

Matki potrafią latami wlaczyć o pieniądze dla swoich dzieci
Matki potrafią latami wlaczyć o pieniądze dla swoich dzieci123RF/PICSEL

- Teczka z prokuratury jest taka gruba - Ewa oddala kciuk od palca wskazującego na kilka centymetrów.  - Teczka z policji taka - odsuwa palce.  - A teczka z sądu taka - odległości między palcami zaczyna powoli brakować. Nazbierało się przez 3 lata prób wyegzekwowania alimentów od przebywającego w Anglii byłego męża.

Oprócz papierów urósł też dług eksa. - W tej chwili wynosi 22 tysiące złotych plus odsetki, 13 proc. w skali roku - dodaje Ewa, która w liczeniu i pilnowaniu rachunków jest wyjątkowo biegła. - Na razie nie zanosi się na spłatę. Ale ja jestem cierpliwa, ja mam czas...

22 tysiące to kropla w morzu ponad 6,8-miliardowego długu*, jaki wobec swoich dzieci mają niepłacący alimentów rodzice. Dla porównania: 6 miliardów to przybliżony koszt budowy drugiej linii warszawskiego metra, trzech Stadionów Narodowych i zakupu 80 wagonów Pendolino. Takich niepłacących jest w Polsce ok. 190 tysięcy. Wynika z tego, że przeciętny alimenciarz jest winny swoim dzieciom ok. 26 tys. złotych*. Dlaczego nie płaci? Najprostsza odpowiedź brzmi: "Bo może nie płacić"!

Nie mam, jutro

- Uzyskanie w sądzie alimentów na dziecko to nie jest kłopot. Problem jest taki, że te wyroki, wydawane w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, można sobie oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. Tyle z nich pożytku - mówi Kasia, mama dwóch córek, którym tata jest dłużny 45 tys. zł. - One są po prostu niewykonywalne!

Problemy z płaceniem alimentów zaczynają się najczęściej zaraz po uprawomocnieniu się wyroku. Scenariusz zwykle jest podobny. Przez kilka miesięcy alimenciarz regularnie przelewa pieniądze. Potem, jak mówią matki, "kapie", czyli przekazuje połowę kwoty, potem ćwierć albo płaci całość, ale co dwa miesiące. Aż przestaje płacić w ogóle.

Wtedy matki zaczynają windykować. Wysyłają esemesy: "Zbliża się pierwszy, kiedy przelejesz pieniądze?". Odpowiedź zwykle brzmi: "Nie mam, jutro". A kolejnego dnia: "Jutro". I następnego dnia: "Jutro. I tak bez końca".

Nie odrzucaj swojego dziecka. Płać alimenty

W zamyśle polskiego ustawodawcy batem na alimenciarzy powinny być działania komornika sądowego. Ze statystyk Krajowej Rady Komorniczej wynika, że obecnie w toku jest ok. 600 tysięcy spraw o zaległe alimenty, a co roku wpływa ok. 60 tysięcy kolejnych. W rzeczywistości niespłacanych należności prawdopodobnie jest jeszcze więcej. Nie ma ich w statystykach, bo nie każda matka ma odwagę, by prosić komornika o pomoc.

- Boją się, tak samo, jak ja się bałam. Myślałam sobie: "On na pewno się dowie, że zgłosiłam sprawę do komornika. A jak się dowie, to wpadnie w szał i przestanie mi płacić jakiekolwiek pieniądze. Nawet te 50 zł, które przelewa co jakiś czas" - opowiada Kasia. - Zresztą, były partner groził mi, że jeśli podejmę jakiekolwiek kroki windykacyjne, to on nie przeleje mi już ani złotówki, wyjedzie za granicę, będzie się ukrywał.

Wielu dłużników tak właśnie robi. Jeśli mają majątki, które komornik mógłby zlicytować, przepisują je na najbliższą rodzinę. W pracy przenoszą się do szarej strefy albo wchodzą z przełożonymi w układ: w umowie płaca minimalna, a reszta pieniędzy przekazywana pod stołem lub w dietach, których komornik nie może zająć. Wstyd przed okradaniem dzieci? Jaki wstyd?! W Polsce ten, kto nie płaci, nawet na własne dzieci, wciąż uchodzi raczej za spryciarza niż człowieka bez honoru.

Niech mi pani głowy nie zawraca

Wyrok nieskuteczny, a komornik bezradny - w takiej sytuacji pozostał Kodeks karny, a w nim art. 209, który brzmi: "Kto uporczywie uchyla się od wykonania ciążącego na nim z mocy ustawy lub orzeczenia sądowego obowiązku opieki przez niełożenie na utrzymanie osoby najbliższej lub innej osoby i przez to naraża ją na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

Przepis może i byłby skuteczny, gdyby był inaczej sformułowany. Albo gdyby wykreślić z jego tekstu słowo: "uporczywie" i sformułowanie: "niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb".

- Ten przepis jest idiotyczny. Policja i prokuratura nie widzi uporczywości już wtedy, gdy ojciec, mimo że nie wypłaca alimentów, kupuje dziecku cukierki, przeleje 10 złotych albo zabierze do kina. A narażenie na niezaspokojenie potrzeb? Nie, nasze dzieci nie są tym zagrożone, ale tylko dlatego, że każda z nas stanie na głowie, żeby miały co jeść, gdzie spać i w co się ubrać - mówi Kasia. - W efekcie przepis jest martwy. Czasem prokuratura nawet nie próbuje pobudzić go do życia.

Dominika od 18 lat próbuje wyegzekwować alimenty na córkę. Jej były mąż, podobnie jak były partner Ewy, wyjechał do Anglii. Kiedy Dominika chciała zgłosić przestępstwo z art. 209, od funkcjonariuszy usłyszała, że podejmą poszukiwania, jeśli ona poda im zagraniczny adres męża, bo prokuratura zajmuje się łapaniem przestępców, a nie dłużników. No, może gdyby dług przekroczył kwotę 50 tysięcy, to zajęliby się sprawą... Czas mijał, dług urósł do 60 tysięcy.

- Wtedy dałam im numer telefonu mojego eks, by mogli go namierzyć. Usłyszałam, że na takie zabawy to oni nie mają czasu. Czy ja myślę, że oni nie mają ważniejszych spraw na głowie?! - opowiada.

Prywatne śledztwo

- Na moje oko to polskie prawo, jeśli chodzi o alimenty, jest w ciemnej d...e - mówi Ewa. Najpierw przeprasza za wulgaryzm, ale zaraz dodaje, że to wszystko przez temperament. I przez nerwy, bo ją ciągle "trzepie", jak myśli o tym oszołomie. Chociaż, jak się nad tym tak dobrze zastanowi, to dziękuje Bogu za ten temperament i te nerwy, bo gdyby nie one, to już dawno brakłoby jej siły.

Kadr ze spotu "Połączenie odrzucone"
Kadr ze spotu "Połączenie odrzucone"Screen z You TubeINTERIA.PL

- Ja zawsze mówię, że jak umiesz liczyć, to licz na siebie. Na detektywa mnie nie stać, więc prowadzę moje własne dochodzenie - opowiada Ewa. - Regularnie sprawdzam Facebooka mojego byłego męża. Jak tylko oznaczy się w jakiejś nowej pracy, to ja szybciutko przesyłam tę informację do komornika. Raz sam się podłożył prosząc, żebym wydrukowała mu jakiś bilet, na którym było jego miejsce zamieszkania.

- Córka jeździła do niego na wakacje, więc mówiłam jej: "Zapamiętaj, jakim samochodem jeździ, spisz numery rejestracyjne". Kiedyś, z głupia frant, zalogowałam się na jego pocztę, wpisując pierwsze hasło, jakie przyszło mi do głowy. I znowu miałam jego adres zamieszkania. A chwilę potem miał go komornik. Tyle, że to i tak było bezcelowe, ponieważ komornik sądowy w Polsce nie ma jurysdykcji za granicą - wyznaje po chwili.

- To jest wieczna praca, śledzenie, sprawdzanie, szukanie informacji - dodaje Kasia, która też prowadzi prywatne dochodzenie. - Dzięki takim poszukiwaniom udało mi się ustalić kilka miejsc, w których był zatrudniony ojciec moich córek. Znalazłam też konto, do którego dotychczas komornik nie miał dostępu, a tam cały czas wpływały pieniądze z umów zleceń. Pieniądze, które mogłyby być przeznaczone na spłatę zaległych alimentów.

Oprócz pracy detektywistycznej, jest też robota "administracyjna".

-  W sądzie to ja już mam jakby kartę stałego klienta. Żeby sprawa się nie przedawniła, muszę cały czas coś robić, więc wykonuję takie zestawienia: ile odsetek narosło, co przelał, czego nie przelał i zasuwam z tym do sądu razem z pismem przewodnim. Nie ma miesiąca, żeby mnie tam nie widzieli - mówi Ewa.

Skąd wie, jak te pisma powinny wyglądać? Z internetu. - Nie korzystam z pomocy prawnej, bo nie mam pieniędzy na to, żeby ktoś napisał za mnie jakieś pismo. Szukam na forach, patrzę, co ludzie piszą, czy są jakieś wzory dokumentów i urabiam to własnymi słowami - mówi.

Burak nie płaci

Od czasu do czasu, trzeba też upuścić trochę frustracji. I zastosować miękkie środki nacisku na dłużnika.

- Ja na moim facebookowym profilu piszę, że ojciec moich córek jest im winny 45 tys. zł. Po co to robię? Po to, żeby poinformować  wszystkich naszych wspólnych znajomych o tym, że ten człowiek okrada własne dzieci - mówi Kasia.

Takich matek, które za pośrednictwem internetu próbują przypomnieć ojcom o ich zobowiązaniach wobec dzieci, jest więcej. Na Facebooku działa grupa "Alimendy", której członkinie publikują zdjęcia dłużników wraz z podpisami. I nie przebierają w słowach. "Bezmózga świnia. Zrobiłeś dziecko? Powinieneś płacić! Burak. Frajer" - to najłagodniejsze określenia, pojawiające się pod fotografiami.

W innej, tym razem zamkniętej grupie o nazwie "Alimenty" kobiety podpowiadają sobie, gdzie można szukać pomocy i co zrobić, żeby odzyskać pieniądze. Podczas jednej z dyskusji zrodził się pomysł utworzenia stowarzyszenia, które walczyłoby o wprowadzenie zmian w polskich przepisach dotyczących świadczeń alimentacyjnych. Założycielki, wśród których znalazła się również Kasia, nazwały je "Dla Naszych Dzieci".

- Jak na grupę, która działa od zaledwie roku, idzie nam bardzo dobrze - mówi Kasia i wymienia: - Współpracujemy z Izbą Komorniczą w Łodzi, organizujemy warsztaty "Niealimentacja to przemoc. Poznaj swoje prawa", planujemy kampanię społeczną, która ma na celu zmianę nastawienia społecznego do problemu niealimentacji.

Ten temat nie jest sexi

Jednak nie zawsze jest łatwo.  Dziewczynom nie brakuje determinacji i optymizmu, ale dla mediów temat jest nieco "zgrany". Interesują się nim o tyle, o ile dłużnikiem jest ktoś znany. Internauci wolą zhejtować "chciwą babę" niż zastanowić się nad tym, co dla samotnej matki oznacza brak wsparcia finansowego. Politycy też nie zawsze wykazują zainteresowanie.

- Wielokrotnie pisałyśmy do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w sprawie przepisów dotyczących alimentów. W naszym imieniu pisała też m.in. profesor Małgorzata Fuszara i wicemarszałkini Wanda Nowicka. I co? I wszystkie dostałyśmy identyczne odpowiedzi. Kopiuj - wklej. Zmieniały się tylko nagłówki - opowiada Kasia

Jak brzmiała odpowiedź? - Próg uzyskania świadczenia z Funduszu Alimentacyjnego jest i tak wyższy niż ten uprawniający do pomocy społecznej - mówi Kasia.

Ten próg to 725 złotych na osobę w rodzinie. Kasia spełniła to kryterium raz, Ewa i Dominika - nigdy.

- Dla mnie to jest absurd. W chwili, gdy sąd zasądzi alimenty, to nie ma znaczenia, czy ja zarabiam 1000 złotych czy 10 tysięcy, te pieniądze należą się mojemu dziecku. Jakie widełki? Jakie progi dochodowe? Przecież to nie pomoc z MOPS-u. Musiałabym zarabiać 1449 złotych, żeby nie przekroczyć tych 725 złotych na osobę. A ja zarabiam troszkę więcej - denerwuje się Ewa, która może i zarabia więcej niż 1500 złotych, ale sporą część wypłaty zabiera jej komornik. Pieniądze idą na spłatę kredytu, który zaciągnęła jeszcze razem z mężem.

-  Te widełki, te progi, to jest dyskryminacja ludzi, którzy zarabiają nieco ponad płacę minimalną. Jak zarabiasz 2 tysiące złotych, to po opłaceniu rachunków i czynszu zostaje ci 500. Na co? Na chleb i wodę? - pyta Ewa. I dodaje, że gdyby nie jej tata, to dzisiaj pewnie rozmawiałybyśmy nie w kawiarni, a pod jednym z krakowskich mostów.

Moja była żona, moje byłe dzieci

Na pytanie: "Jak się dzisiaj czują",  matki detektywki odpowiadają, że są zmęczone. Walką i tłumaczeniem, że nie są chciwymi babami, które pieniądze z alimentów planują przeznaczyć na tipsy, solarium i fryzjera.

A końca batalii na razie nie widać. Ewa, po tym jak o alimenty pozwała dziadków i pradziadków córki, uzyskała tyle, że jej eks zaczął regularnie wypłacać należności na konto. Te bieżące, bo ze spłatą 22 tysięcy zaległych świadczeń na razie się nie spieszy.

Córka Dominiki osiągnęła już pełnoletniość. Razem z matką wymyśliła, że teraz samodzielnie będzie się starać o alimenty.  Jako osoba prowadząca jednoosobowe gospodarstwo domowe, z oficjalnymi dochodami rzędu 180 złotych (tyle płacą za praktyki), ma szansę zmieścić się w "widełkach". Jednak żeby to się udało, najpierw musiałaby pozwać o alimenty matkę. Inaczej ich dochody nadal będą traktowane jako wspólne.

Kasia zbiera podpisy pod apelem o zniesienie progu kwotowego 725 zł, uprawniającego do alimentów z funduszu alimentacyjnego. Jest dobrej myśli, bo z takim samym apelem, dzięki staraniom Stowarzyszenia Dla Naszych Dzieci, do pani premier ma się zwrócić Rzecznik Praw Obywatelskich.

Dziewczyny nie są ani pierwszymi matkami, które w Polsce walczą o egzekucję alimentów, ani, jak można się spodziewać, ostatnimi. Batalia matek o skuteczną egzekucję alimentów trwa od lat, a w polskim prawie niewiele się zmienia.

- Dlaczego tak się dzieje? Nie mam pojęcia. Czasem myślę, że jesteśmy po prostu narodem, który tak bardzo lubi kombinować, że nie może pojąć, że ktoś uczciwie domaga się pieniędzy. Albo że część mężczyzn cały czas żyje stereotypem, w myśl którego, jeśli kobieta rozłożyła nogi przed niewłaściwym mężczyzną, to do końca życia musi za to pokutować. Albo że panom "na górze" te przepisy są na rękę. Przecież nie jest żadną tajemnica, że w gronie parlamentarzystów też są alimenciarze. A może wszystkiego po trochu? - zastanawia się Kasia.

A co na to sami ojcowie? Jak wynika z wypowiedzi na forach, wielu z nich po pewnym czasie od rozstania stwierdza, że ich ojcowskie obowiązki się przedawniły. Robert Damski, komornik współpracujący ze Stowarzyszeniem Dla Naszych Dzieci, opowiada, że czasem przychodzą do niego mężczyźni i mówią: "Nie będę płacił na moje byłe dzieci". Byłe, bo teraz mają już nowe, na których utrzymanie łożą.

Aleksandra Suława

* Źródło danych: Krajowy Rejestr Długów. Do niedawna jako łączną kwotę zadłużenia alimentacyjnego podawano 4,5 mld zł. Kwota ta znacząco wzrosła po nowelizacji przepisów Kodeksu karnego, które weszły w życie w lipcu bieżącego roku. Zgodnie z nowelą, dłużnicy alimentacyjni trafiają do wszystkich czterech rejestrów dłużników prowadzonych przez biura informacji gospodarczej, a nie, jak dotychczas, tylko wybranych przez dany samorząd.

* Wg BIG Info Monitor, dane z czerwca 2015.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas