Misja Afganistan i wojenne love story

We wrześniu w podkrakowskim kościele Alexandra i Rafał złożą małżeńską przysięgę. Los bywa zaskakujący. Poznali się w niemieckim Ramstein. Polskiego żołnierza walczącego w Afganistanie i amerykańską pielęgniarkę połączyły wojna, miłość i... data urodzin.

Osoby na zdjęciu są modelami
Osoby na zdjęciu są modelami123RF/PICSEL

Upalny dzień w Krakowie. Zabytkowymi uliczkami turyści przechadzają się, a raczej przemykają pod murami w poszukiwaniu cienia. Tylko jedna para idzie w pełnym słońcu. Rozbawiona, uśmiechnięta. Ona co chwila zatrzymuje się, żeby nasycić oczy widokiem, on opowiada jej o swoim mieście. - Kocham to miejsce! - 28-letnia Alexandra Toulinson powtarza to wielokrotnie. Jej zachwyt cieszy 34-letniego Rafała Nowaka. Z dumą pokazuje jej kolejne podwawelskie zakątki. Przytula i całuje. Widać, że kochają się bezgranicznie. To "bezgranicznie" brzmi niemal dosłownie. Ona pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, mieszka w Oregonie, on urodził się w Krzeszowicach, a mieszka w Krakowie. Poznali się w Niemczech. - W szpitalu polowym - opowiada Rafał. - Trafiłem do niego, kiedy zostałem ranny.

Od stopy do... serca

Kapral Rafał Nowak jest spadochroniarzem 6. Brygady Powietrznodesantowej. Jednostka, w której służy, to prawdziwa elita. Związał się z nią prawie 10 lat temu, by spełnić marzenia o wojsku. Pięć lat później wyjechał na misję do Afganistanu.

Do słynnej bazy w Ghazni - opowiada. - Ważnej dla polskich żołnierzy, bo w pewnym momencie nadzorowała całą prowincję o tej samej nazwie. Sama baza była miejscem, na które ostrzyli sobie zęby afgańscy rebelianci. Gdy tam trafiłem, konflikt z nimi był wyjątkowo gorący. Co chwila jakaś potyczka, trafiony transporter, a zdarzał się i zestrzelony śmigłowiec. Jeździliśmy na patrole i czuliśmy, że w każdej chwili możemy najechać na ładunek wybuchowy lub paść ofiarą napaści. Zdarzały się też ataki samobójcze. Podczas obecności w Afganistanie zginęło ponad 40 polskich żołnierzy, a kilkuset zostało rannych.

- Taka jest cena wojskowego ryzyka - podsumowuje spokojnie Rafał. - W końcu ta służba to moje życie. Odnalazłem się w tej wojennej atmosferze, "oswoiłem" teren. I nagle, dwa i pół miesiąca po przyjeździe... 14 lipca 2009 roku patrol polskich żołnierzy wyjeżdżał z wioski. Zaatakowali rebelianci. Pocisk z granatnika trafił w wóz dowodzony przez Rafała. - Udało się nam wyjechać spod obstrzału - wspomina.

- Tak bardzo skoczyła mi adrenalina, że nie spostrzegłem poszarpanego, zakrwawionego buta. Poczułem tylko dziwne mrowienie w lewej stopie. Kolega zwrócił uwagę, że po podłodze sączy się krew. Odłamek musiał uderzyć w podwozie samochodu.

Błyskawicznie przyleciał wezwany przez kolegów śmigłowiec. Zabrał rannego do lekarza w Ghazni. Ten opatrzył wstępnie ranę, ale ubytek skóry i tkanek na wierzchu stopy był zbyt duży, by mógł go właściwie zoperować. Rafał musiał lecieć do szpitala w Europie. - Przez bazę Bagram dotarłem do Ramstein w Niemczech, gdzie od lat stacjonują Amerykanie - wspomina Rafał. - Nie przypuszczałbym nawet, że poznam tam miłość swojego życia.

Bardzo szybko zwrócił uwagę na wysoką, sympatyczną amerykańską pielęgniarkę. - Oprowadzała któregoś dnia po szpitalu nową koleżankę - uśmiecha się Rafał. - A mnie jeszcze inna pielęgniarka pytała właśnie o datę urodzenia. Głośno odpowiedziałem "5 września". Alexandra, bo tak miała na imię, zaśmiała się i powiedziała: "O, zabawne, bo ja też urodziłam się tego dnia". Alex opiekowała się polskimi żołnierzami. Było ich wtedy sporo, bo konflikt afgański przybierał na sile. Rafał żałował, że i jego nie przydzielono pod jej opiekę. - Ale i tak często się widywaliśmy - opowiada. - Nazwałem ją "Olą", żeby było bardziej swojsko. Zagadywałem, żartowałem. Nie podrywałem, bo nie wypadało. W takim miejscu i na służbie? Wydawała mi się po prostu bardzo miła. Pogodna, zawsze miała dla nas czas. Bardzo kibicowała postępom w moim leczeniu. Przeszedłem kilkanaście trudnych zabiegów przeszczepienia skóry na rannej stopie.

Na jej dyżurach opowiadał o rodzinie, o Polsce, ona jemu o Stanach i o... kotach. Pokazywała mu ich zdjęcia w telefonie. Żaliła się, że nie ma dla nich czasu i siedzą często same w domu, gdy ona pracuje. - To była taka szpitalna znajomość - śmieje się Alexandra. - Ale przyznam się, Rafał też bardzo mi się spodobał. Ma piękne oczy i jest dobrym człowiekiem. Gdy trochę wydobrzał, pomagał mi w pracy. Karmił ciężko rannych, nosił jedzenie, załatwiał za nich formalności, jeśli byli przykuci do łóżka.

Rozmowy w cieniu opatrunków, strzykawek i jęku chorych Rafałowi nie wystarczały. Czuł coraz większą sympatię do tej radosnej, życzliwej dziewczyny zza oceanu. - Kiedy mogłem już w miarę swobodnie chodzić i zamieszkałem w przyszpitalnym hotelu, znalazłem w pobliżu grecką restaurację - wspomina. - Zaprosiłem do niej Olę. Mogliśmy swobodniej pogadać. Zadziwiła mnie, jak wiele w życiu zrobiła. Podróżowała po Europie, skończyła studia, była wolontariuszką w ośrodkach Matki Teresy z Kalkuty, a w końcu zaciągnęła się do wojska i została pielęgniarką. Chciała opiekować się amerykańskimi żołnierzami.

Na miłosnych manewrach

Żal było mu się z nią rozstawać, gdy wyleczony mógł wrócić do Polski. Ale w czasach internetu i telefonów z łatwością mogli utrzymać kontakt. - Tak bardzo tęskniłem za jej obecnością, że oszczędzałem wolne od służby dni, urlopy i wsiadałem w samochód, by pojechać choć na krótko do niej, do Niemiec - opowiada Rafał. - Spotykaliśmy się przynajmniej raz na miesiąc, odwiedziłem ją też w święta. Zdałem sobie sprawę, że to coś więcej niż znajomość.

W 2010 roku to Alexandra musiała wyjechać na misję do Iraku. - Znów przez pół roku zostawał nam tylko Skype - opowiada Ola. - Ale już na samym początku przekonałam się, jak niezwykłym człowiekiem jest Rafał. W Niemczech zostawiłam Zoe i Charlesa, moje dwa koty. Poprosiłam znajomego, żeby ich doglądał, a on zapomniał. Bałam się, czy nie głodują, czy nie są chore. Wyżaliłam się Rafałowi, a on... wsiadł w samochód, pojechał 1200 km i zabrał je do siebie. Wzruszył mnie tym. Taki twardziel: spadochroniarz, silny jak skała, a z gołębim sercem.

Bał się wtedy o nią. Czy aby na pewno nic się jej nie stanie pod irackim niebem? Musiał jak najczęściej słyszeć głos Oli. Po jej powrocie spotykali się dalej w Niemczech albo umawiali na randki w którymś z europejskich miast: Pradze czy Strasburgu. Los niósł coraz to nowe niespodzianki. Jedną z nich był wyjazd Rafała na kolejną afgańską misję - w 2012 roku. Zbiegła się ona z powrotem Oli do Stanów i nową pracą w Waszyngtonie. - Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że już nie umiem bez niej żyć - przyznaje Rafał. - Tym razem Ola powtarzała mi często, żebym uważał na siebie. Czułem, że jej na mnie zależy. Że martwi się o mnie. Jeszcze w połowie misji zarezerwowałem bilety lotnicze do Ameryki. Pod koniec ubiegłego roku wsiadłem w samolot i poleciałem do Oli.

Będzie wielkie polskie wesele

Alexandra przedstawiła Rafała rodzicom (tata był pilotem, mama pracowała w żandarmerii wojskowej w Niemczech). - Poczułem się jak w rodzinie - mówi Rafał. - Tak przyjaznych ludzi nie spotkałem już dawno.

Miłą niespodzianką był też prezent od Oli - wycieczka do Nowego Jorku, Bostonu i nad wodospad Niagara. - Zwłaszcza ten ostatni cel okazał się właściwy - mówi z uśmiechem Ola. - W leżącej tuż przy wodospadzie restauracji Sky Tower, na uroczej kolacji Rafał nagle uklęknął przede mną, wyciągnął pierścionek zaręczynowy i zapytał, czy zostanę jego żoną. Było jak w filmie - łzy wzruszenia, gromkie brawa gości przy stolikach wokół. Ola bez wahania przytaknęła, wpadając w ramiona Rafała.

- Tak dość romantycznie zakończył się pewien etap w naszym związku, a zaczął nowy, jeszcze pełniejszy - pożołniersku podsumowuje Rafał. - Wracałem do Polski szczęśliwy jak nigdy i nie musiałem Oli przekonywać, by dojechała tu do mnie na początku stycznia.

Rodzice Rafała też przywitali Olę z radością. Rafał uczy ją naszego kraju. - Próbuję się uczyć waszego języka - mówi Ola. - To jest wyzwanie! Te wszystkie "sz", "cz", "ź", "ż". Rozszyfrowuję je już prawie pół roku, a ciągle idzie mi tak sobie. Od pierwszego spaceru urzekł ją krakowski Kazimierz, Kraków, miasto starsze kilkakrotnie niż najbardziej wiekowe amerykańskie metropolie. Zachwyciła polska kuchnia. - A zwłaszcza pierogi! - wykrzykuje z entuzjazmem Ola. - Z serem, z mięsem, z kaszą... Wszystkie! Macie pyszne jedzenie. Może poza flakami czy kaszanką.

Była zaskoczona, kiedy zobaczyła, jak Rafał starannie przygotowuje zupy z naturalnych składników, własnoręcznie obranych, pokrojonych, na wywarze. Do tej pory myślała, że to dużo łatwiejsze - wystarczy podgrzać gotowy produkt z kartonu. - W naszym związku nie ma podziału ról: jedno gotuje, drugie wynosi śmieci itd. - zapewnia Rafał. - Każdy robi, co lubi i kiedy ma czas. - Urzekły mnie też Polki - opowiada Ola. - Na krakowskiej ulicy prawie każda jest wystylizowana. U nas w stroju na co dzień cenimy bardziej luz niż elegancję.

Nie ma jednak wątpliwości, że przynajmniej najbliższe lata spędzi w Polsce. Wynajmują z Rafałem mieszkanie niedaleko jego jednostki. Ola na razie nie szuka pracy. - A 20 września, w podkrakowskim XIII-wiecznym kościele weźmiemy ślub - mówi Ola z radością. - Przyjadą na niego moi amerykańscy bliscy. Już nie mogę się doczekać tej chwili. Nie wiedzą, co przyniesie im jeszcze los. Nowy dom, dzieci, ciekawą pracę? Wszystko przyjmą z radością jako dodatek do tego, co już dostali - do miłości.

Magdalena Szymańczyk

Olivia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas