Ziemia obiecana?
Opuszczają nasz kraj z nadzieją, że gdzieś na świecie znajdą pracę i szczęście. Czasem jednak los pisze im tragiczne scenariusze.
Tęsknią, dzwonią, piszą listy, e-maile, ślą pieniądze. Ale czasem nagle kontakt się urywa. Polacy giną w Wielkiej Brytanii, gdzie teraz za pracą wyjeżdżają najczęściej, ale i w innych krajach: we Włoszech, Grecji, Niemczech, Hiszpanii. Niektórzy, zanim jeszcze zdążyli zasmakować raju.
Grób zamiast raju
Robert Dziekański (40) z Gliwic miał na utrzymaniu żonę i syna. Tylko, jak temu sprostać, biorąc zasiłek dla bezrobotnych? Ostatnią nadzieją była dla niego Kanada, gdzie od ośmiu lat przebywała jego matka. Miał pracować w jej firmie zajmującej się sprzątaniem. To była szansa na zapewnienie bytu rodzinie.
- Mąż wprost panicznie bał się lotu samolotem - przyznaje Elżbieta Dibon, żona pana Roberta. - Nigdy wcześniej nie leciał. Mimo to wybrał się w podróż. Przyleciał do Vancouver w niedzielę 14 października br. o godzinie 16.15. Znalazł się w ogromnej hali przylotów. Nie znał języka, nie zrozumiał, że powinien przejść przez specjalne bramki dla emigrantów. Próbował tłumaczyć policjantom, że chciałby się spotkać z matką, ale nikt go nie rozumiał. Wpadł w panikę.
- Mężczyzna rzucał krzesłami, był agresywny - mówi Pierre Lamaintre, policjant pełniący służbę na lotnisku. - Nie mogliśmy go uspokoić. Zmuszeni byliśmy użyć elektrycznych paralizatorów.
Wskutek tej interwencji Polak zmarł ok. północy. Matka o śmierci syna dowiedziała się następnego dnia rano.
- Robert miał zacząć nowe życie- rozpacza matka, Zofia Cisowska-Hibner. - A nawet nie zobaczył wymarzonej Kanady. Oni go zamordowali! - płacze. - Niech cały świat dowie się o tragedii mojego ukochanego syna!
Wyczerpany limit pecha na 100 lat!
Dwa tygodnie wcześniej światowe agencje informowały o tragicznej śmierci Magdy Pniewskiej (26). Polka pracująca od trzech lat w Londynie przypadkiem znalazła się w miejscu, gdzie handlarze narkotyków strzelali do siebie. Zabłąkany pocisk trafił ją w głowę w momencie, gdy rozmawiała przez telefon z siostrą w Polsce.
- Rozmawiałam z Madzią, gdy nagle w słuchawce rozległy się strzały - płacze Elżbieta Pniewska (35), siostra zamordowanej z Brzegu (woj. opolskie).
- Siostra zamilkła, a po chwili usłyszałam trzask upadających na ziemię zakupów. Później już była tylko głucha cisza...
Zrozpaczony Radosław, narzeczony Magdy, wspomina, że dzień przed jej śmiercią rozmawiali o zabójstwie Polki w Leeds. Pamięta, że Magda uroniła kilka łez nad dramatem rodaczki i dodała, że Polacy mają wyczerpany limit pecha na 100 lat.
Dramat w Leeds
Niestety, myliła się. W Leeds (północna Anglia) w październiku zamordowano dwie Polki - Lidię M. (19) i Zuzannę Z. (14). Pierwsza była kelnerką w miejscowej kawiarni.
Druga z mamą i bratem przyjechała w odwiedziny do ojca, który tu pracował. Gdy dziewczynka była sama w domu, do mieszkania wdarł się bezrobotny Anglik, zgwałcił ją, a potem nie mogąc znieść jej krzyku, zadźgał nożem.
- Nie mogę przestać myśleć o tym dziecku - mówi ksiądz Jan Zaręba, proboszcz z tutejszej polskiej parafii. Ksiądz Jan jest blisko Polaków, którzy przeżywają dramat na ziemi obiecanej. Podobnie, jak ksiądz Andrzej Pyka, który jest traktowany w irlandzkim Dublinie, jak pogotowie duchowe.
Polacy też nie są święci
Nie ma tygodnia, żeby jakiś Polak nie został pobity w Irlandii, Anglii, czy Niemczech. Agresja wobec nas wzrasta, bo miejscowi coraz gorzej reagują na rosnącą falę przybyszów.
Głośno było o wydarzeniach w hrabstwie Derry (Irlandia), gdy latem ubiegłego roku zamaskowani napastnicy zdemolowali mieszkanie polskiej rodziny w protestanckiej dzielnicy Londonderry. Często sami Polacy prowokują burdy.
Nie dziwi więc, że blisko 8 tysięcy Polaków trafia każdego roku do zagranicznych więzień. Ale nie każdy z tych więźniów to przestępca, przynajmniej w rozumieniu polskiego prawa.
Polacy trafiają za kratki nierzadko przez przypadek lub z powodu nieznajomości zwyczajów obowiązujących w obcym kraju. Większość państw na świecie podpisało konwencją berlińską, zgodnie z którą każdy człowiek ma prawo odsiadywania wyroku we własnym kraju. Jednak przepisy często zostają w kodeksach.
Jerzy Andrzejczak