Kłamstwo o miłości

Czy miłość to chemia? Hormonalny haj, który minie sam po dwóch, trzech latach. A może raczej partnerstwo? I codzienna praca nad związkiem. W co dziś wierzyć? I jak kochać?

Mężczyźni niekoniecznie zakochują się według klucza: wąska talia, krągłe biodra, symetryczna twarz.
Mężczyźni niekoniecznie zakochują się według klucza: wąska talia, krągłe biodra, symetryczna twarz.ThetaXstock

Dopinam się w talii i zastanawiam: chyba nie o raku mówią, skoro słodycz? - Normalny odlot, mówię ci - ciągnie pierwsza. Zaraz, czyżby chodziło o narkotyki? Ecstasy, amfetamina?

Staję przy ladzie i wszystko się wyjaśnia, bo ekspedientka szepcze do koleżanki: - Ciekawe, czy dziś zadzwoni? Wychodzę ze sklepu bogatsza o spódnicę i zrozumienie: ten kulinarno-medyczny dialog dotyczył miłości.

Chemia, odlot, tak dziś o niej mówimy. Bo jak mówić o miłości w czasach, gdy uczucie sprawdza się kwestionariuszami, a zakochanych układa w maszynie do badania rezonansu magnetycznego?

Naukowcy analizują wyznania jak słupki liczb, a przyrządy robią zdjęcia zakochanych mózgów. Skoro biochemiczne przypływy okazują się "stworzycielami" uczucia, cóż dziwnego, że mówimy o nim inaczej niż bohaterowie Jane Austen ("Niech mi wolno będzie wyrazić, jak gorąco wielbię panią") czy romantyczni poeci (Walt Whitman: "burza pędzi przeze mnie, drżę z namiętności"). "Ten żar umysłu spowodowany jest podwyższonym poziomem dopaminy, noradrenaliny albo ich obu oraz obniżonym poziomem serotoniny", komentuje bez uniesień Helen Fisher, antropolog z Rudgers University. Wyniki badań nad biochemią miłości opublikowała w książce Dlaczego kochamy?

W objęciach chemii

Przypływy hormonalne wyjaśniają wszystkie objawy namiętności. Dopamina i PHEA (naturalna amfetamina) pobudzają poczucie euforii, powodują skupienie uwagi na obiekcie uczuć i dążenie do zdobycia go, są odpowiedzialne za bezsenność i utratę apetytu.

Obsesyjne rozmyślanie o kochanej osobie jest wynikiem spadku poziomu serotoniny. Gra toczy się w części mózgu zwanej układem nagrody. Wszystko pasuje.

Dlatego trudno dziś wierzyć, że miłość to grom z jasnego nieba, tajemnicze nawiedzenie stworzone po to, by połączyć dusze kochanków. Zwykła chemia, biologiczny fenomen - i tyle.

Na naszych oczach upada też mit, że człowiek jest wobec namiętności bezbronny. Wystarczy antydepresant nowej generacji podnoszący poziom serotoniny w mózgu - i choćbyś spotkała mężczyznę marzeń, nie grozi ci miłosna mania. Zapomnisz o nim w prozakowej obojętności.

- Wystarczy pigułka antykoncepcyjna - dodaje socjolog, prof. Tomasz Szlendak z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. - Naukowcy z akademii medycznej w Lubece dowiedli, że kobiety, które ją stosują, po pewnym czasie patrzą na świat... platonicznie. Nie porusza ich widok nagich męskich ciał, rzadko myślą o seksie, mają za to ochotę na naukę i pracę.

Teoretycznie moglibyśmy już dziś sterować uczuciami i nastrojami: najpierw zastrzyk z dopaminą dla euforii, potem syrop z wazopresyną na wierność. I problemy miłosne z głowy.

- Taki sposób myślenia to bardzo współczesny trend - uważa badacz miłości prof. Bogdan Wojciszke ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. - Próbujemy dowiedzieć się, jak działa nasz organizm, poznać naturę emocji. U podstaw tkwi nadzieja, że uda się przejąć kontrolę nad zachowaniami człowieka i nad samą miłością. Sprzedać ją w kroplach, zażywać dla przyjemności i jeszcze na tym zarobić. To są współczesne mity: że nauka może wszystko wyjaśnić, że można skonsumować innych ludzi i ich uczucia na deser. Na razie nie jest to jeszcze możliwe.

Miłość nadal jest tajemnicą. Wciąż na przykład nie rozumiemy, czemu zdarza się od pierwszego spojrzenia. Teorie o feromonach i błyskawicznej ocenie stosunku bioder do talii okazały się nieprzekonujące: badania dowiodły, że zapach i walory fizyczne biorą udział w ocenie atrakcyjności erotycznej, ale tylko jako wabiki.

Mężczyźni niekoniecznie zakochują się według klucza: wąska talia, krągłe biodra, symetryczna twarz. Kobiety zaś niekoniecznie pójdą w ogień za właścicielem najlepszych genów wywąchanych w eksperymencie "wybierz najatrakcyjniejszy męski podkoszulek".

Zresztą okazało się, że inaczej oceniają zapach mężczyzny zależnie od momentu cyklu miesięcznego. Podczas owulacji wybierały tych o wysokim poziomie testosteronu i komplecie genów bardzo odmiennych od własnych. Ale w innych tygodniach - wręcz przeciwnie.

Miłość urazowa kontra przypadek

Co więc kieruje miłosnymi wyborami: dlaczego on, dlaczego ona? Czy rację mają psychologowie, którzy twierdzą, że wybieramy partnera podobnego do tego z rodziców, z którym mamy nierozwiązany konflikt z czasów dzieciństwa (nieświadomie starając się go rozwikłać w dorosłym życiu)?

A może raczej ci mówiący, że wybieramy partnerów, którzy w dzieciństwie przeżyli podobne urazy? Obie teorie mają zwolenników, zostały jednak nadwerężone przez badania nad bliźniętami (jednojajowymi): choć wychowane w tym samym domu, choć mają podobne gusty i upodobania, dokonują zbliżonych wyborów dotyczących nauki, zawodu, nawet kupna mebli i samochodu, okazuje się, że w kwestiach uczuciowych podejmują zupełnie odmienne decyzje.

- Psychologiczny dobór partnera też może być mitem. Wydaje się, że w dużym stopniu wybór jest kwestią przypadku - mówi prof. Wojciszke. - Istotna jest na przykład atrakcyjność fizyczna partnera, ale wcale nie w sensie obiektywnym, chodzi raczej o nasze przekonanie o urodzie czy walorach drugiej osoby. Bardzo ważne jest wewnętrzne nastawienie, gotowość do przeżycia pożądania. Osoba, która w takiej chwili pojawi się w naszym otoczeniu, wzbudzi je łatwiej. Jeśli w dodatku znajdziemy się z nią w ekscytującej sytuacji (choćby podczas burzy z piorunami), może nastąpić tzw. transfer pobudzenia. Co to oznacza?

- Udowodniono, że gdy warunki wzbudzają silne emocje, mamy tendencje odczytać je jako miłość. Badacze wykorzystywali w eksperymencie atrakcyjną kobietę i chybotliwy most - to połączenie okazało się bardzo pociągające dla mężczyzn. Pełni napięcia, zdenerwowani po niebezpiecznej wędrówce (szli mostem wiszącym nad rzeką) oceniali czekającą na nich na brzegu kobietę jako piękność. Wielu proponowało jej spotkanie, prosiło o numer telefonu. Ta sama kobieta na zwykłym moście nie robiła na badanych wrażenia - wyjaśnia Wojciszke.

Prawdziwie i po grób

Ekspedientka ma dziś włosy w strąkach. Coś nie gra, myślę. - Jak tam ukochany? - zagaduję ją odważnie, bo od tamtej zasłyszanej rozmowy jestem tu stałą klientką.

- Ach - macha ręką - dał mi wczoraj pierścionek. - Cudownie! Pokaż! - ekscytujemy się obie z jej koleżanką. - Wcale nie wzięłam. Wiecie, co powiedział? "Znalazłem, to pomyślałem, że ci dam". Żadnego "kocham", nic! Więc mu powiedziałam: "Jak znalazłeś, to zgub!".

- Ty jakaś niedzisiejsza jesteś - gani ją koleżanka. - Co myślałaś, że to miłość aż po grób?

Tak właśnie myślała ta miła, ciemnooka dwudziestolatka za ladą. Co więcej, w jej nadziei nie było nic niedzisiejszego. Wiara w jedyną prawdziwą miłość mimo upływu lat ma się dobrze (a nawet coraz lepiej). Coś sprawia, że połowa Polaków twierdzi: miłość zdarza się raz w życiu (CBOS 2006).

Jak to możliwe w dobie "kieszonkowych związków" (określenie socjologa Zygmunta Baumana: słodki, krótkotrwały, na życzenie), w czasach ogólnej dostępności seksu? Ta wiara istnieje (a nawet wzrosła o 5 procent od 1998 roku!) wbrew badaniom naukowców, którzy twierdzą, że neurologiczny szał zwany miłością nie może trwać dłużej niż 17 miesięcy. A także wbrew poglądom psychologów ewolucyjnych, którzy powołują się na seryjną monogamię, nasz spadek po szympansach (nowy partner co cztery lata).

- Bo chcemy, by miłość trwała - mówi prof. Tomasz Szlendak. - Tak się przecież dzieje w literaturze, w filmach. Każdy z nas przynajmniej słyszał o wielkiej miłości, która przydarzyła się znajomym znajomych. Słuchamy, czytamy i wierzymy, że i nam się trafi.

Program nauczania dla zakochanych

Marzenie o dozgonnej miłości wspierają dziś psychoterapeuci. Przekonują, że uczucie kończy się na skutek naszych błędów i niewłaściwej pielęgnacji. Kiedy poznamy reguły udanego związku, cierpliwie je wyćwiczymy i będziemy świadomie praktykować, gorącej, wiecznej miłości nic nie stanie na przeszkodzie. Prawda czy mit?

"Przejdź terapię urazów z dzieciństwa, zostań mistrzem tworzenia więzi ze sobą samym i innymi ludźmi, bądź niestrudzonym strażnikiem filarów miłości, z namiętnym seksem włącznie, nie zapominając o podtrzymywaniu więzów przyjaźni w związku i poza nim. Przecież to program równie przerażający co nierealistyczny! Należałoby odłożyć zakochiwanie się na trzecią ćwiartkę życia i zacząć od kursu organizowania czasu, bo dla takiego kreatora związku praca nie ma końca" - krytykuje kolegów po fachu autor Mitów miłości, psycholog Michael Mary.

Twierdzi, że mylimy dziś partnerstwo z miłością: "Można się ćwiczyć w komunikacji, być uważnym słuchaczem i odpowiedzialnym domownikiem, mistrzem kompromisów i negocjacji, nie czyniąc tym samym niczego dla miłości.

Egzamin z wiary

Czy miłość można wytrenować? Zarządzać nią? Osiągnąć w niej biegłość? - Gdyby tak było, umiejętność kochania rosłaby wraz z liczbą doświadczeń, a każdy następny związek byłby bardziej podniecający od poprzedniego. Bywa wręcz przeciwnie - mówi prof. Wojciszke.

- Sensem nie są ćwiczenia, lecz zrozumienie i pogodzenie się z faktem, że miłość się zmienia. Od namiętności po kilku latach nieuchronnie zmierzamy ku intymności. Są to etapy miłości, przychodzą po sobie, a niejednocześnie. Koncept, żeby utrzymać w związku gorące, stałe pożądanie, jest równie roztropny jak upieranie się, że wiecznie będziemy mieć 15 lat.

Możemy najwyżej udawać, że tak jest, a i to niedługo.

Psycholog uważa, że ludzie, którym zdarzyła się ta "prawdziwa, jedyna miłość", różnią się od innych tym, że cenią intymność bardziej od pożądania i euforycznych uniesień. Traktują ją jak nagrodę, cieszy ich lojalność, ciepło, poczucie, że mogą na kogoś liczyć. - Zwykle nie ma większego znaczenia, czy ich stosunki ułożone są według modelu partnerskiego, czy bardziej tradycyjnego - tłumaczy Wojciszke.

- Bardziej liczy się to, że cenią swój związek, są z niego zadowoleni, że w niego wierzą. Być może o wiarę tu chodzi? Czy w naszych pragmatycznych i hedonistycznych czasach miłość nie jest jak... nowa religia? - Niechętnie słuchamy, co kościół ma nam do powiedzenia o celu życia, o tym, co w nim ważne. Zaczęliśmy wielbić miłość jako zjawisko, które nadaje życiu sens - mówi Tomasz Szlendak.

Uważa, że psychologowie i seksuolodzy to dziś kapłani miłości. Gwiazdy popkultury - jej święci. Przecież sławią miłość, cierpią przez nią (w piosenkach).

- Skoro zwlekamy ze ślubem, korzystamy z rozwodów, nie przestrzegamy tradycyjnych reguł życia rodzinnego, miłość jest jedyną siłą, która sprawia, że zostajemy ze sobą dłużej niż parę miesięcy. Wiara w jej trwałość po prostu nam się opłaca - przekonuje socjolog. - Bo póki wierzymy, że jest, ona trwa. Najczęściej miłość zabija utrata wiary, że to, co nas łączy, jest prawdziwe i wyjątkowe.

Magdalena Jankowska

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas