Młode kobiety i smutek prowincji

Szarość, samotność, brak perspektyw, świdrujące spojrzenia wciąż tych samych, żądnych sensacji sąsiadek, tygodniami oczekiwane wyjazdy do wojewódzkiego miasta - tak można streścić żale, płynące od młodych kobiet, które po studiach w dużych miastach wróciły do swoich rodzinnych miejscowości i z coraz większą obawą patrzą w przyszłość.

article cover
INTERIA.PL

"Jak pokażę się z jakimś facetem publicznie, choćby przejdę z nim od dworca PKS do domu, to już na drugi dzień sklepowa w naszym sklepie pyta mnie, kiedy wychodzę za mąż (...)" - żali się Ola, która wróciła do podkarpackiego miasteczka po studiach medycznych w Krakowie. Mieszka u rodziców, pracuje w przychodni, ma dyżury w szpitalu. Trochę bywa u koleżanek, jeszcze tych z liceum, czasem jakiś miejscowy biznesmen, nauczyciel albo lekarz zaprasza ją na jakąś imprezkę. Od dwóch lat z żadnym jakoś się nie dogadała...

Monika przyjechała do M. za swoim chłopakiem. Wzięli ślub jeszcze w Gdańsku. Obiecywał złote góry, ale po roku skończyła się sielanka. "Nie było dla niego pracy w M., to poleciał zarobić trochę do Stanów i ... chyba już koniec z nami. Nawet nie chce mi się pisać, jakie historie opowiadają o nim jego koledzy, co w między czasie stamtąd wrócili. Ja pracuję w szkole, nie mamy dzieci, ale zaraz trzydziestka i co? Tu mnie wszyscy teraz palcami pokazują. Jaką mam tu przyszłość?" - pyta retorycznie.

I jeszcze jeden gorzki list: "Nasze miasteczko jest piękne, więc zawsze chciałam tu wrócić - pisze Ewa, 28-letnia absolwentka prawa Uniwersytetu Warszawskiego. - Pomagam ojcu w prowadzeniu biznesu, mam dom, który mi rodzice postawili... I z miesiąca na miesiąc, niestety, jest mi coraz smutniej. Stałam się "dobrą partią"! Patrzą tu na mnie wiadomo jak, śmieją się ze mnie. Pewnie to głupie, co napiszę, ale wolałabym mieć byle co w jakimś ogromnym mieście, gdzie wszyscy są anonimowi, gdzie nikogo nie obchodzi kto z kim? Ile razy i dlaczego? Nie wyjeżdżam jeszcze stąd, bo żal mi rodziców, ale może kiedyś (...)".

W tych listach nie ma próśb o radę. Są proste, brutalne fakty. Jest w nich smutek, ale smutek dość specyficzny. Oto młode, wykształcone kobiety, właściwie u progu dorosłego życia, ustawiają siebie, swoje losy na straconych pozycjach. Żadna nie walczy, nie pisze, że ma jakiegoś pomysłu na dalsze życie...

Dlaczego tak się dzieje? Czyżby aż do takiego stopnia wysmutniała nasza Polska? Ile jest takich młodych Polek? Czy naprawdę już przestali się nimi interesować faceci? Co wymusza tę sytuację: smutek, beznadzieja, brak miłości, bieda, brak perspektyw, niewiara w człowieka...?

SP