Podobieństwa się przyciągają?

Nie mogłoby dojść do spotkania dwojga ludzi, gdyby nie istniało między nimi choćby minimalne podobieństwo.

Z czasem upodabniamy się do swojego partnera
Z czasem upodabniamy się do swojego partneraINTERIA.PL

- Czy to normalne, że wraz z upływem czasu upodabniamy się do naszego partnera?

Moussy Nabatiego - To nie tylko normalne, ale i pożądane. Tym bardziej, że podobieństwo musiało odegrać swoją rolę już na samym początku, to jest w momencie nawiązywania historii miłosnej. Ponieważ nie mogłoby dojść do spotkania dwóch osób, gdyby nie istniała gotowość identyfikowania się z drugą osobą i gdyby nie dostrzegło się w niej choćby minimalnego podobieństwa do samego siebie.

Wreszcie para nie mogłaby być ze sobą dłużej bez wzajemnego wpływania na siebie i wzajemnego przenikania partnerów.

- Dlaczego to podobieństwo jest niezbędne?

MN - Ponieważ bez niego to, co niezwykłe w drugiej osobie, stałoby się dla nas czymś obcym, dziwacznym - wnoszącym ciągłą niepewność - o czym wspominał Freud, że wywołuje niepokój do tego stopnia, iż wszelkie więzy, każdą zażyłość czyni niemożliwymi.

Tak więc w spotkaniu z tym innym nieznajomym różniącym się od nas - podobieństwo ma w sobie coś uspokajającego, daje nam poczucie bezpieczeństwa.

Wreszcie istnieje ono nie tylko pomiędzy nami a tym kimś innym, ale także pomiędzy bliskimi nam modelami wewnętrznymi, jakie każdy z nas nosi w sobie, ukształtowanymi przez rodzinę i kulturę. Można by było nawet powiedzieć, że najczęściej spotkanie jest czymś, co odbywa się poza nami; a raczej pomiędzy modelami, jakie nosimy w sobie. Miedzy naszym obrazem, jaki przechowujemy w sobie, a obrazami bliźniego.

- A wiec czyżby kochanie kogoś za to, kim jest, było iluzją?

MN - Powiedzmy, ze na początku znajomości przebywamy w świecie złudzeń - które jednak są uzasadnione - później, z czasem następuje stopniowe ukazywanie się obrazu rzeczywistego. Powoli dochodzimy do tego, czym ta druga osoba jest naprawdę oraz do tego, czym jesteśmy my sami.

- Ale mówi się również, że w osiemdziesięciu procentach pary dobierają się na zasadzie przyciągania przeciwieństw, wzajemnego uzupełniania się...

MN - Podobieństwa, aczkolwiek niezbędne, nie powinny być także zbyt daleko posunięte. W istocie para musi koncentrować się na dwóch zasadniczych sprawach; z jednej strony podsycać podobieństwa, żeby tworzyć to wspólne "my", a z drugiej - każdy powinien kultywować swoje "ja", żeby móc pozostawać w zgodzie z własnymi aspiracjami, rozwijać się, co pozwalałoby istnieć także poza związkami.

- A czy życie we dwoje pozwala stawać się bardziej sobą?

MN - W powszechnym odczuciu życie we dwoje jest raczej kojarzone z alienacją jednostki. Przeciwnie. Wspólne życie stwarza optymalne warunki do realizowania siebie - poprzez wspólne działania pary, takie jak pożycie seksualne, płodzenie dzieci. Mówiąc bardziej ogólnie - poprzez bezustanną konfrontację z drugą osobą, która oddziaływuje jak wywoływacz, ukazując kontrast tego, kim jesteśmy, naszych wad, naszych cech szczególnych, naszych odrębnych osobowości. Faktycznie to właśnie inni - współmałżonek, przyjaciel, dziecko pozwalają nam dojrzeć, stać się sobą, to znaczy wyjść na spotkanie ze światem zewnętrznym.

- Często, kiedy ktoś jest zakochany, słyszymy: Od kiedy ona jest z nim, przestała być sobą!

MN - Istotnie, osoba zakochana sprawia wrażenie jakby nie tej samej, podczas gdy, paradoksalnie to właśnie w tym konkretnym momencie żyje pełnią życia, ponieważ w pełni korzysta zarówno ze swojego ciała, jak i ducha oraz czerpie z chwili obecnej.

To, co może niepokoić otoczenie, to fakt, że w miłosnym uniesieniu odcinamy się od innych, od reszty świata. Zakochani maja tendencję do "stapiania się" z ukochaną osobą, do tworzenia jedności. Nawet jeśli jest to normalne na początku historii miłosnej, to staje się "patologiczne", jeśli trwa aż do zatracenia. Kiedy ktoś nie potrafi żyć poza druga osobą, oznacza to, że pozostaje w związku, by zapełnić jakieś braki własnej osobowości. Połączenie się z kimś służy w takim przypadku zaprzeczeniu odrębności drugiej osoby i uniknięciu konfrontacji z własną osobą.

- Ale przecież istnieje mit o osobowości głębokiej, wyobrażenie tego niepowtarzalnego jądra, które jest niezwykle wrażliwe na wpływy zewnętrzne.

MN - Oczywiście, jest to tylko wyobrażenie, lecz nie pozbawione podstaw. Chroni nas ono przed poczuciem pustki, absurdalności, bezsensu istnienia, a tym samym przed depresją. W istocie to, że wierzymy, iż jesteśmy kimś wyjątkowym, niepowtarzalnym - czego nie odczuwamy w depresji - jest złudzeniem. Ale jest to złudzenie kreatywne, niezbędne, gdyż pozwala tworzyć satysfakcjonujący obraz samego siebie, poznawać własne pragnienia i szanować siebie.

- A jak poznać, czy jakaś osoba rozwija się w kontakcie ze swoim partnerem, czy tylko podlega jego wpływowi?

MN - Ktoś, kto ma silną osobowość, jest zgodny, przystępny naszą gotowość podporządkowania przyjmuje jak propozycję, a nie jak nakaz. Rozporządza tym, co mu się proponuje, jest skłonny to odwzajemniać - daje i bierze. Przeciwnie - ktoś, kto pozwala innym kierować sobą, nie ma własnych pragnień i nie jest zdolny nic zaoferować, ustawia się w roli pasożyta w życiu drugiego człowieka. Zdarza się też, że jednemu z partnerów udaje się całkowicie podporządkować współmałżonka. Oczywiście świadczy to również o zaburzonej relacji między nimi. A despotyzm jest wyrazem słabości, a nie siły człowieka. Tymczasem prawidłowo funkcjonujący związek powinien opierać się na partnerstwie i wzajemnej wymianie.

Oprac. Wiesława Pstrąg-Dworzańska

MWMedia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas