Poszukiwanie szczęścia
"(Szczęście) to coś niezwykle żywego, co przepełnia mnie bez reszty światłem i przyjemnym drżeniem; czymś, co przekonuje mnie o istnieniu zjawisk, o których nieistnieniu mogę sam siebie przekonać w dowolnej chwili, choćby teraz". Franz Kafka, <i>Dzienniki 1910-1923</i>
Zdarzają się małe szczęścia, których doznajemy pod wpływem spóźnionej pochwały, upału pozbawionego dużej wilgotności, dojrzałych moreli, dużych ilości czegokolwiek, świetnego seksu lub znalezienia się pośród wybranych. No i przytrafia się też wielkie szczęście bycia zakochanym po uszy. Może nas zaskoczyć akurat wtedy, kiedy nie patrzymy. "Jak teraz o tym myślę", ktoś powie, "były to moje najszczęśliwsze dni".
Czy rzeczywiście? A może pamięć je dosłodziła? Czy rację miał Proust, mówiąc, że jedynym rajem jest raj utracony bądź zapamiętany? A może Pascal, gdy twierdził, że najszczęśliwsi jesteśmy, śniąc o przyszłym szczęściu? Czy osiągalny jest strumień szczęścia, czy jedynie chwile pełnego bycia, gdy porównujemy świetlaną teraźniejszość z przemijającą właśnie milisekundą? Słodka katastrofa przyjemności potrafi dryfować niczym tropikalna wyspa po szarym, jednostajnym dniu. Bywa czasem, że cieniutkie opłatki zadowolenia łączą się i nieufny mózg zadaje pytanie: Czy ciągle jestem szczęśliwy? Tak, jestem. Ale lepiej sprawdzę. Czy ciągle jestem szczęśliwy? Tak myślę. Zaraz, chwileczkę, już nie tak szczęśliwy, jak przed sekundą. A, już dobrze - znowu szczęśliwy. I tak dalej. Te radosne sztuczki nastroju stają się niewidzialną nitką w tkaninie dnia.
(...)
Podążając za szczęściem, zaczynamy - jak ono samo - przypominać dzikie i groźne zwierzę. Dlaczego groźne? Ponieważ szczęście może się w mgnieniu oka zmienić we własne przeciwieństwo. Ponieważ jego brak potrafi działać z większą siłą aniżeli jego posiadanie. Ponieważ skutkuje zadowoleniem, które z kolei pociąga za sobą martwotę, choć niektórym ludziom nie wadzi fizyczne i umysłowe dreptanie w kółko.
Większość osób odczuwa największą satysfakcję, gdy znajduje się w stanie bezruchu. Nie uciszani, a spokojni, pełni promieniejącego opanowania, które trudno jest utrzymać. Mają fiksację na punkcie dążenia do szczęścia, szczęście to dla nich cel ostateczny, ale gdy je osiągną, szybują z powrotem w dół. Szczęście jest groźne również dlatego, że umyka nam zazwyczaj w ostatniej chwili. Rozumiał to poeta Robert Browning, który pisał: "Człowiek winien sięgać dalej, niźli własne jego ramię,w przeciwnym razie na co by mu Niebo było?" (Andrea Del Sarto). Ale też dlatego, że jego owoce dość szybko pleśnieją. Szczęście jest ulotne. Gdy wygodne posłanie i obfite posiłki stają się codziennością, przestajemy je doceniać, a stąd już tylko krok do znudzenia i niedostatku szczęścia. "O nie, tylko nie kolejny spadochroniarz", myślimy sobie, patrząc na dwudziestego już akrobatę pędzącego po niebie w trakcie pokazów lotniczych w Wisconsin. "Nie mam wątpliwości, że szczęście czyni człowieka pustym i nietwórczym, oraz że doskonałość prawie zawsze staje się nudna. Życie w dantejskim Paradiso byłoby dla nas nie do zniesienia", pisał Zygmunt Freud w liście do swojej pacjentki, poetki Hildy Doolittle, 5 października 1933 roku. "A mimo to życzymy sobie nawzajem szczęścia, zadowolenia i innych nieistotnych rzeczy".
Szczęście jest kapitałem czy stratą? Czy jest to stan porównywalny z innymi? Reakcja na zmianę na lepsze? Gdy organizm radzi sobie z zaburzoną homeostazą, czy mózg nagradza go dawką szczęścia, złotą odznaką za dobrze wykonaną robotę? "Szczęście to stan równowagi", pisze dramaturg Tom Stoppard. "Trzeba przenosić ciężar ciała. (...) Szukać rekompensaty, zmieniać własne położenie, dopasowując się do świata. Jeśli świat się zmienia, ty też się zmień".
Bycie żywymi istotami składającymi się z martwych substancji chemicznych to nasze niezwykłe przeznaczenie i właśnie tu leży pies pogrzebany. Wyposażeni w umysł i zbudowani z materii, uczymy się już jako dzieci, że o czym umysł nie pomyśli, to się nigdy nie zmaterializuje. Jeśli tylko zaczniemy o czymś myśleć, zrodzimy lęk, gotów osiągnąć rozmiary gigantycznego komputera z pewnego opowiadania science-fiction - iskrzącej góry elektronicznych obwodów, której budowa zajęła dziesiątki lat. Gdy ochoczy twórcy tego komputera wreszcie go uruchomili, od razu zapytali, czy istnieje Bóg. "Teraz już tak", padła głośna odpowiedź.
Umysł wytworzył specjalne schowki, w których przechowuje narzędzia ułatwiające mu zapomnieć. Zapomnieć, by być szczęśliwym. Gdyby ich nie miał, szczątki dawnych okrętów zeszpeciłyby słoneczny atol naszego szczęścia, gdzie pełnia życia oznacza zapomnienie o płyciźnie, tam bowiem żerują rekiny złych przeczuć o wiecznie niezaspokojonych apetytach. Zdecydowanie faworyzujemy dobre wspomnienia. Ponieważ każde z nich było kiedyś wrażeniem zmysłowym, łączność między przeszłością a teraźniejszością jest nieunikniona, pomost zawsze otwarty, a ruch na nim wzmożony w obu kierunkach.
(...)
Jak twierdzi Martin Seligman, psycholog z Uniwersytetu Pensylwanii, szczęścia można się nauczyć, podobnie jak bezradności. Założył on instytut "psychologii pozytywnej", w którym prowadzone są formalne badania zjawiska szczęścia. Widzenie jasnych stron zjawisk, faworyzowanie pozytywnych wyjaśnień, świadome wybieranie czynności sprawiających człowiekowi przyjemność, częste zabawy, kultywowanie optymizmu i nadziei, poszukiwanie szczęścia - to tylko kilka umiejętności, które można ćwiczyć w praktyce.
Fragment książki Diane Ackerman "Alchemia Umysłu. Tajemnice i piękno naszego mózgu"