Zero kompleksów
Uważamy się za wyzwolone i niezależne, ciągle jednak nie czujemy się dobrze we własnej skórze. Co piąta z nas myśli, że jest nieatrakcyjna, a ponad połowa odczuwa lęk przed oceniającym spojrzeniem. Pora uwierzyć w siebie!
Tyle się mówi o dyktaturze atrakcyjnego wyglądu, ale kto jest tym dyktatorem? Zbyt łatwo obwinia się o to świat mediów. Presja społeczna nie miałaby aż tak wielkiego wpływu, gdyby nie nasze indywidualne decyzje. Czy nie jest tak, że bardziej pragniemy akceptacji niż radości z bycia sobą?
Ciało z billboardu
Psychologowie twierdzą, że żyjemy w kulturze uwodzenia. Odczuwamy nieustanny przymus podobania się wszystkim i wszędzie. Już nie dotyczy to jedynie damsko-męskich relacji. Chcemy uznania ze strony współpracowników i znajomych, ale pragniemy także błysku pożądania czy zazdrości w oczach nieznajomych. Dlatego troska o to, jak jesteśmy postrzegane, zajmuje znaczną część naszej codzienności. Kompleksy, jak wiadomo, biorą się z negatywnych porównań z innymi. Nasze babki i matki porównywały się z sąsiadkami, my przymierzamy się do wizerunków modelek, telewizyjnych dziennikarek, biznesmenek z sukcesem. Nie jest to ani łatwe, ani zdrowe.
Kanadyjska socjolożka dr Suzanne Marchand, autorka eseju "Szminka i spodnie", badając postawy kobiet wobec własnego wyglądu, zauważyła, że ciało przestało być sojusznikiem kobiety, nierozerwalną częścią jej poczucia tożsamości. Stało się obce, nie swoje, przeznaczone do tresury. Zamiast o nie dbać, poddajemy je przemocy. Stosujemy wyniszczające diety i ćwiczenia fizyczne, decydujemy się na ryzykowne operacje chirurgiczne. Jesteśmy w stanie ponieść duże koszty fizyczne i psychologiczne, by zbliżyć się do lansowanego ideału.
Zarozumiałe i próżne
Helen Gurley Brown, legendarna założycielka i redaktorka pisma "Cosmopolitan", w wieku 80 lat robi codziennie 200 brzuszków i je tylko pestki dyni, mimo że waży 40 kilogramów. Jak sama przyznaje, pomogła wielu kobietom, ale sama siebie wciąż nie potrafi zaakceptować.
Osoby bez reszty skupione nad poprawianiem i eksponowaniem swojej kobiecości skazane są na porażkę. Są żałosne, smutne i w sumie mało atrakcyjne. Mimo to odnoszę wrażenie, że w naszym kraju dobrze jest się sobie za bardzo nie podobać.
Słowa "zero kompleksów" rzuca się jak epitet pod adresem grubej kobiety, która założyła mini, albo strasznej pani, która ośmieliła się poprosić do tańca przystojniaka i wywija z nim na środku parkietu. Kobiety, które nie przejmują się mankamentami ciała, postrzegane są jako zarozumiałe i próżne. Wszystko dlatego, że większość z nas uwielbia pielęgnować swoje kompleksy i jest po prostu uzależniona od rozmyślania na temat swoich rzekomych defektów. W dodatku to, co jeszcze nie tak dawno było przyczyną prywatnych, głęboko skrywanych problemów, teraz stało się przedmiotem medialnych wyznań.
Terror bycia piękną
Rekordy popularności biją programy telewizyjne typu: "Jak dobrze wyglądać nago?". Ale publiczne obnażanie się wcale nie zbliża nas do pojednania się ze swoim ciałem. Obserwując bohaterki tych programów, zauważyłam, że dotykając fałd na własnym brzuchu, zachowują się tak, jakby macały połeć słoniny na targu. Albo przeglądając się w wystawach, zazdroszczą talii i gładkich ud nie komu innemu, tylko sklepowym manekinom.
Psychologowie mówią, że nie jest to już nawet naturalna wrażliwość na swoim punkcie, ale narcystyczne przewrażliwienie. Jednak nie zawsze skutkuje to biernym poddaniem się terrorowi piękności. Może przybrać postać skrajnego zaniedbywania się czy nawet całkowitej utraty kontroli nad swoim wyglądem. Takie osoby przejadają się, chodzą w byle czym, mają przetłuszczone włosy i ubytki w zębach. Bywa, że dorabiają do tego filozofię: wyższe cele w życiu niż tylko krzątanie się dookoła własnego ciała. W rzeczywistości niewiele się różnią od wymuskanych ślicznotek. Panicznie boją się odrzucenia.
Niechlujstwo to barwy ochronne, by się nie spodobać, a tym samym zmniejszyć oczekiwania społeczne i zredukować ryzyko odtrącenia. Taka kobieta nieświadomie wysyła do siebie samej uspokajający komunikat: "Jestem gruba, mam przetłuszczone włosy i wypadła mi trójka. Nikt nie zwróci na mnie uwagi, ale uchroni mnie to przed złym romansem, wymagającym awansem, podejrzeniem, że chcę się podobać".
Chuda duszyczka
Kompleksy mogą zamykać nam usta, zatrzaskiwać przed nosem drzwi do wielu nowych możliwości. W dorosłym życiu zdarzają się sytuacje, które są odwzorowaniem doświadczeń z dzieciństwa. Niepewna siebie dziewczynka nie podnosi ręki w szkole, mimo że zna prawidłową odpowiedź. Wstrzymuje ją poczucie, że jest w jakiś sposób gorsza, brzydsza, mniej warta od innych. Dlatego boi się cudzych spojrzeń i samodzielnych wystąpień. A jej dowartościowana koleżanka wyrywa się do głosu, nim zdąży pomyśleć, czy zna poprawną odpowiedź. I kto ma szansę, by być zauważoną, docenioną i nagrodzoną?
Kompleksy współczesnych kobiet coraz bardziej wykraczają poza wygląd. Dotyczą również sposobu wybierania partnerów, zachowania się wśród ludzi, budowania kariery zawodowej. Dusza, podobnie jak wygląd, może mieć swoje mankamenty. Czujemy się nie dość ładne, ale również pozbawione ciekawej i wyjątkowej osobowości. Urojone czy rzeczywiste mankamenty ciała i duszy są ze sobą ściśle związane. Kobieta, która się sobie podoba fizycznie, ma zazwyczaj więcej odwagi, by zmienić swoje życie.
Buntowniczka z nadwagą?
Pewna aktorka i piosenkarka, autorka hedonistycznych i bezpruderyjnych tekstów o adoracji cielesności, przyznaje, że dużo schudła przed promocją płyty, bo wizerunek misiaczka nie pasował do ostrej treści piosenek. Jeżeli już mamy być odważne, musimy być najpierw ponętne. Inaczej możemy być niewiarygodne i narażone na porażkę. Buntowniczce nadwaga nie służy i nie przystoi.
To, jak o sobie myślimy, bezpośrednio przekłada się na to, jak inni będą nas traktować. Zakompleksione kobiety nie tylko mają skłonność do unikania i rezygnacji, ale również często nie potrafią uczyć się na swoich błędach, korygować złych decyzji.
Nie umieją poradzić sobie z krytyką. Zadręczają się porażkami, uciekają w depresję, w samotność, nie wychodzą na spotkania towarzyskie. Zakładają czapkę niewidkę, odmawiają sobie życia. Ale równie dobrze mogą przejawiać to, co psychologowie nazywają "zachowaniami roszczeniowymi". Przesadnie wrażliwe na zły osąd innych są jednocześnie bardzo wymagające wobec ludzi. Zakompleksiona wcale nie znaczy bierna, pasywna i uległa. Związki miłosne nierzadko buduje się na zasadzie dominacji. Niektóre kobiety lubią krytykować partnera, co ma zamaskować ich niepewność i paradoksalnie zniechęcić do krytykowania ich samych. Inne natomiast lubią demonstrować to, czego w sobie nie znoszą. Nieustannie skarżą się, że przytyły, zbrzydły albo nie radzą sobie w pracy. Potrzebują nieustannej adoracji, zapewniania o miłości. Wymuszone komplementy są jak transfuzja pewności siebie. Przekazują to, czego im brakuje.
Siła pokory
Sposób myślenia o sobie jest ramą dla wszystkiego, co się nam przydarza i co nas omija. Wiele kobiet popada w poczucie niższości w średnim wieku. Często po rozpadzie małżeństwa, odejściu męża do młodszej. Czują się one gorsze, brzydsze, niepotrzebne. Ale wiele z nich dopiero wtedy zaczyna tak naprawdę robić coś z własnym życiem, tylko dla siebie. Zerwanie więzów może dać niechcianą z początku wolność, ale z czasem uczą się, jak ją szczęśliwie wykorzystać, mądrze zagospodarować. Psychologowie mówią nawet o dobrodziejstwach wynikających z posiadania kompleksów.
Poczucie niższej wartości paradoksalnie może pomóc nam wyjść poza to, kim jesteśmy. W tym sensie jest istotnym składnikiem doświadczeń transgresyjnych. Daje energię, żeby wyjść poza swoje ograniczenia. Pomaga uwolnić się, zmienić swoją sytuację na lepszą. Odrzucić to, co potocznie nazywamy więzieniem narzuconych powinności, niechcianych relacji, obowiązkiem, fałszywym, zgubnym przywiązaniem. Dzięki temu możemy odkryć nowe wartości i cele. Nie czujemy się porzucone, lecz niezależne, wolne, otwarte, ciekawe.
Recykling kompleksów
Drogie panie, zamiast skupiać się na defektach ciała i duszy, spójrzmy na siebie jako na całość. Na pewno pomoże nam w tym odrobina pokory. Skoro jesteśmy dorosłe, to wiemy już, że wcale nie musimy być najpiękniejsze i najzdolniejsze. Potrafimy sobie poradzić z nadwagą, płaskimi piersiami, jąkaniem, brakiem przebojowości czy skutkami smutnego dzieciństwa. Nie wińmy siebie za to, jakie jesteśmy. Przecież nie wszystko zależy od nas. Uznajmy zatem, że na to, jakie jesteśmy, miał wpływ także bagaż genetyczny, sposób wychowania przez rodziców, przebyte choroby i doświadczenia. A zwyczajne zadowolenie z życia nie wymaga podobania się wszystkim.
W walce z kompleksami pomaga coś, co terapeuci określają jako zjawisko przedefiniowania, czyli zmiana postrzegania jakiegoś defektu. Każdy feler może okazać się całkiem pożyteczny i pomocny. Pamiętam, że w szkole podstawowej jako najmniejsza w klasie mogłam się w całości ułożyć na ławce i dlatego stałam się manekinem do bandażowania. W dodatku wystarczał jeden bandaż do zawinięcia mnie "w jodełkę". Cała ta sytuacja napawała mnie jednak wstydem i przerażeniem.
Do czasu, aż odkryłam, że inni przejmują się bardziej ode mnie. Wcale nie było tak łatwo uzyskać poprawną jodełkę! W dodatku, kiedy inni dostawali złe oceny, ja uzyskiwałam dobre, bo nie miałam kogo bandażować i byłam odpytywana z prostych, pamięciowych zadań. Ze szkolnych lekcji mogłam wynieść traumatyczne doświadczenie, poczucie inności, a zyskałam naukę, że nawet w niedogodnościach ukryte są bonusy. Od nas tylko zależy, czy je odkryjemy. To, co nas wyróżnia, stanowi przecież naszą markę. Jesteśmy inne, ale zarazem takie same jak każda kobieta. Nasza odrębność nie podlega kategoryzacji. Nie jesteśmy ani lepsze, ani gorsze, tylko niepowtarzalne, osobne, unikalne. Każda z nas ma przecież w sobie coś ładnego i brzydkiego, pasjonującego i banalnego.
Zyta Rudzka