GRA, czyli rozmowa o tym, kiedy kobiety inicjują terapię w swoim związku
Marta Szarejko w książce "Seksuolożki. Nowe rozmowy" po raz kolejny zabiera nas na spotkanie z seksuolożkami. Wspólnie ze swoimi rozmówczyniami nie tylko odkrywa przed nami tajemnice gabinetów seksuologicznych, lecz także obnaża stereotypy, w jakich uwięziona jest nasza kobiecość i seksualność. Poniżej publikujemy fragment rozmowy autorki z Ewą Błaszczuk-Malik - psycholożką, psychoterapeutką i seksuolożką zajmującą się terapią par.
Marta Szarejko: Kto częściej inicjuje terapię par? Kobiety czy mężczyźni?
Ewa Błaszczuk‑Malik: - Zanim zaczęłam pracować z parami, myślałam, że kobiety, bo zazwyczaj są bardziej świadome emocjonalnie i na bieżąco analizują, co się w związku dzieje. Ale, o dziwo, tak nie jest, idą łeb w łeb z mężczyznami.
- Na początku pary zwykle mówią, że to wspólna decyzja. Kiedy jednak zaczynam to badać, szybko okazuje się, że co prawda rozmawiali o tym od dawna, ale jedna strona oponowała. Dopiero postawienie sprawy na ostrzu noża...
Ultimatum.
- "Składam pozew o rozwód albo idziemy coś ze sobą zrobić" - mówi jedno, a drugie jest pod ścianą, więc zgadza się na terapię. Kobiety częściej inicjują terapię w wypadku dysfunkcji seksualnej - to bywa odczuwane jako wspólny problem, ale zwykle jedna strona jest wytypowana przez drugą do roli pacjenta. Mężczyźni bardziej się dysfunkcji wstydzą, więc w czasie konsultacji dyskutujemy z takim podejściem, że jedną stronę trzeba leczyć, a druga tylko towarzyszy. Bo to jest sprawa obojga.
- Natomiast trudno powiedzieć, kto dominuje w inicjowaniu terapii w wypadku poważnych zaburzeń, koluzji w związku.
Czyli?
- Nieświadomej gry partnerów. Niektórzy dobierają się poprzez swoje deficyty. Upraszczając, wygląda to tak, że na przykład jedna osoba potrzebuje opieki i troski, a druga wprost przeciwnie - jest niezależna i daje wsparcie. Dzięki temu spotykają się w jakimś punkcie i mogą stworzyć związek.
- Ale on działa tylko do określonego momentu. Bo to, że jedna strona wymaga wsparcia, a druga je daje, ma głębszą podstawę - obie wypierają potrzeby, które nie były zaspokajane w dzieciństwie. Ta niezależna, kiedy staje się dorosła i jednocześnie skłonna do eksploracji i tworzenia swojej tożsamości, nie dopuszcza do siebie myśli, że też potrzebuje opieki, troski, uwagi, bycia w zależności. Druga strona podobnie - nie chce słyszeć o tym, że ma tę opiekę dawać. I nagle dzieje się coś, co sprawia, że jedna z tych osób kontaktuje się z wypartymi potrzebami. Równowaga, którą stworzyli, zaczyna się chwiać.
Jakie to są zdarzenia?
- To może być choroba osoby, która do tej pory była niezależna. Ciężka, przewlekła, onkologiczna, albo nawet skomplikowane złamanie, które powoduje, że człowiek całymi miesiącami musi leżeć w łóżku. Słowem: sytuacja, w której osoba mniej wspierająca musi z siebie wykrzesać zasoby, z których wcześniej nie korzystała. Mobilizuje się do tego i kontaktuje z tym, co sama dawno wyparła.
- I teraz: rozwojowe dla człowieka jest to, że ukryte potrzeby jednak wychodzą na wierzch, bo każdy z nas ma taką cząstkę, która potrzebuje opieki, i taką, która potrafi ją dawać. W życiu zdarzają się sytuacje, które wymagają obu tych części, dlatego ważna jest elastyczność.
Zdaje się, że brakuje jej też w koluzji narcystycznej.
- Miałam ostatnio taką parę: on ekspresyjny, barwny, wydawało się, że jego wnętrze wręcz bucha kolorami, pomysłami, wydarzeniami, doświadczeniami.
Wdzięk, czar, poczucie humoru - dlatego tak łatwo ich na początku lubić.
- Narcyz często jest bardzo zajmujący. Natomiast ona - chociaż nie można powiedzieć, żeby jej czegokolwiek brakowało: wykształcona, niezależna, piękna, zadbana, spełniona - przy tym partnerze wypadała tak blado i nijako, że nawet różnica w tym, ile mówili, była kolosalna. Musiałam robić dla niej przestrzeń, żeby mogła cokolwiek powiedzieć, inaczej on zagarnąłby całą sesję. Miał mnóstwo historii, interesował się wszystkim, zwłaszcza jeśli było to niecodzienne i ekstremalne.
A ona?
- Lubiła chodzić na spacery. Taka przynajmniej była jej narracja. "Niczym się nie interesuję" - mówiła. Mimo że miała pełne życie - pracę, którą lubiła, dom, niezależność. I partnera.
- Ale w końcu ona zaczęła domagać się niezależności i tego, żeby on się wycofał z dominacji. Pojawiły się konflikty, przestało im się układać.
Więcej o książce "Seksuolożki. Nowe rozmowy" przeczytasz TUTAJ.
Jakie kobiety wybierają narcyzów?
- Różne! Narcyz narcyzowi nierówny. Czasem niepewne, takie, które nie lubią się wychylać, a czasem silne.
Dojrzała osoba może zakochać się w narcyzie?
- Może, ale szybko zauważy, co się dzieje, i ucieknie. Zwłaszcza że narcyz sam z siebie rzadko przyjdzie na terapię, zwykle nie widzi problemu. Musi przeżyć naprawdę wielki kryzys - ciężką chorobę, bankructwo - co zresztą paradoksalnie może być dla niego ratunkiem, pretekstem do tego, żeby przyjrzeć się sobie. Inaczej wszystko jest w stanie wytłumaczyć winą otoczenia, więc po co miałby rozpoczynać terapię?
Jest jeszcze koluzja analna.
- Ona dotyczy władzy i kontroli. Jedna osoba jest dominująca, autonomiczna, prowadzi związek, druga raczej wycofana, poddaje się kontroli tej pierwszej. Pierwsza mówi: "Jestem tyranem, bo ciągle próbujesz się wymknąć, uciekasz, do niczego nie chcesz się zobowiązać". A druga: "Niczego nie skończę, bo ciągle chcesz mnie tyranizować". Konflikt pojawia się wtedy, kiedy aktywna ulega swoim pasywnym potrzebom, albo nie chce dłużej działać zgodnie z wypartymi potrzebami partnera.
Zdarza się, że dominującą stroną jest kobieta?
- Ostatnio przyszła do mnie taka para, po pięćdziesiątce. Ona silna, lepiej wykształcona. Problemem dla niej było to, że lepiej zarabiała. Doszła do takiego momentu, że nie potrafiła określić, w którą stronę chce iść - być z nim czy odejść? W ogóle nie pamiętała niczego dobrego, nawet z początku ich związku.
- On przyjął postawę bierno‑agresywną. Nie robił tego, o co ona go prosiła. Przez kilka lat nie mógł zrobić podjazdu przed domem, w sezonie nie zebrał pomidorów. I tak przez dwadzieścia lat.
- Pary w tej kwestii dzielą się na dwie grupy: jedna widzi konflikt i przychodzi szybko - wciąż jest między nimi żywo, chcą ratować związek. Druga przychodzi późno, po kilkunastu albo kilkudziesięciu latach. Pytam zawsze, dlaczego teraz.
I co mówią?
- Zwykle próbują odhaczyć ostatnią rzecz, którą muszą zrobić, żeby bez wyrzutów sumienia się rozstać. Albo uznają terapię za ostatnią deskę ratunku. Dobrze, jeśli to ich motywacja, gorzej, jeśli ciśnie ich cała rodzina, bo nie chce, żeby się rozstawali. Wtedy praca polega na tym, żeby najpierw sprawdzić, czy chcą być razem, czy nie.
Pomyślałam, że to nawet optymistyczne, że bliscy namawiają na terapię, bo to znaczy, że wizyta u psychologa nie jest już tabu.
- Pracuję w dwóch miejscach: w Krakowie i Chrzanowie. W tym pierwszym spodziewałam się ludzi, którzy mają świadomość, bo to duże miasto. Ale w Chrzanowie również jest ogrom par, które się zgłaszają.
Naprawdę?
- Tak! Przyjeżdżają też z okolicznych miast.
I jakie mają problemy?
- Takie jak wszędzie, jakościowo to się właściwie nie różni. Dochodzą do ściany, nie wiedzą już, co ze sobą zrobić. Kłócą się potwornie. Na pierwszych konsultacjach pozwalam im drzeć koty dość mocno, zażarcie, bo to mi daje obraz tego, co oni robią w domu. Ale szybko to muszę ucinać, bo zwykle te awantury podszyte są próbą deprecjonowania drugiej strony, upokorzenia jej.
O co się kłócą?
- Najczęściej o głupoty - patrząc z szerszej perspektywy, bo dla nich to są ważne sprawy. Kto ma opróżnić zmywarkę, kto ma jechać do mechanika z autem, gdzie wybudować dom i czy w ogóle to robić? - jedna osoba tego chce, a druga nie bardzo, bo widzi, że finansowo teraz nie stoją dobrze. Bieżące sprawy rodzinne, na pierwszy rzut oka banalne i błahe. Ale najbardziej fascynujące jest właśnie to, że pod kłótniami o błahostki kryje się cała masa niezaspokojonych potrzeb. Ktoś mówi: "Dlaczego odstawiasz szklanki tam, gdzie powinny być kubki? Ile razy muszę o tym mówić?". A robi to dlatego, że czuje się nieważny, niezauważony, niedoceniony i nieszanowany. Albo zupełnie nieatrakcyjny dla partnera.
Krzyczę na niego, że znowu po sobie nie pozmywał, a tak naprawdę czuję, że mnie nie pożąda?
- Niewykluczone. Bo nie chodzi przecież o to, że ktoś nie pozmywał, tylko, że nie bierze pod uwagę naszych próśb, potrzeb, oczekiwań.
- Mówienie o parach jest skomplikowane, bo tam się naprawdę dużo dzieje. I takie niezmywanie albo rozwieszanie tylko swojego prania może być wyrazem wielu rzeczy. Niewyrażonej wprost złości, rozczarowania, pretensji. Zamiast powiedzieć: "Chciałabym częściej uprawiać seks" albo: "Chcę dziś wieczorem wyjść, zajmij się dzieckiem" - następuje trzaskanie garami, narzekanie na te szklanki i inne cuda. Ktoś, kto nie jest w stanie tego powiedzieć wprost, stwarza sytuacje, w których pokrętnie może wyrazić złość. To zresztą dość częsty sposób funkcjonowania, bo chroni nas przed uświadomieniem sobie tego, co bolesne. Czyli tego, że ktoś nie szanuje naszych potrzeb.
- Ważne, żeby zastanowić się, kiedy to się zaczęło, skąd się wzięło, krótko mówiąc: znaleźć prawdziwą przyczynę takiego zachowania.
Naprawdę trzeba terapii takiej parze, w której jedno nie odstawia szklanki tam, gdzie trzeba?
- Terapii trzeba wtedy, kiedy te szklanki są wierzchołkiem góry lodowej i doprowadziły do poważnego kryzysu. Bo skoro w tak błahej sprawie nie umiemy się już dogadać, to może potrzebujemy trzeciej osoby, żeby spojrzała przytomnie i rzuciła na nasz związek jakieś nowe światło? Wydobyła to, co się naprawdę dzieje, nazwała, pomogła nam to zrozumieć.
- Zdarza się, że para naprawdę ma kłopot, tylko nie ten, który jest deklarowany. Mówią o tej zmywarce, a są w prawdziwym kryzysie. Pojawiło się w ich życiu dziecko. Albo wzięli ślub.
Jak to?
- Tak to! Nagle przestaje im się układać.
Od razu po ślubie?
- Po ślubie często wychodzą rzeczy, które wcześniej nie były dogadane. Wokół zaręczyn działo się coś, co nie do końca było zgodne z ich potrzebami - ślub był wynikiem nacisku rodziny, a nie ich marzeniem. Albo tylko jedna osoba tego potrzebowała, wymusiła go na drugiej, po czym ta druga czuje się zmanipulowana. I w niej to siedzi.
Więc nie odkłada naczyń do zmywarki.
- Robi to odwetowo i nawet o tym nie wie! A żal wciąż w niej jest.
Szczęśliwe wydarzenia mogą być powodem kryzysu. Podobno po urlopach ludzie często się rozstają.
- Bo widzą siebie w zupełnie innym świetle - na co dzień świetnie razem funkcjonują, jest wokół nich mnóstwo ludzi, a kiedy zostają sami, nie mają o czym rozmawiać. Są parą czysto towarzyską i ekspresyjną, ale kiedy koncentrują się na sobie, wszystko się rozjeżdża.
Dlaczego? Nie ciekawią siebie nawzajem?
- Może nie. Może nie nauczyli się ze sobą być? A może nie ma między nimi bliskości emocjonalnej.
To po co ze sobą są, że tak prostacko zapytam?
- Z różnych powodów! Ona może mieć wszystko: pracę, mieszkanie, psa i do pełni brakuje jej tylko przystojnego partnera. Akurat on pasuje do tej idealnej wizji życia. Ale jakoś tak się składa, że jak z nim zostaje sama, to rozmowa się nie klei. Nie ma tam żadnej czułości, zainteresowania.
- Może być też tak, że para, która jest ze sobą od niedawna, nie zdążyła jeszcze tej bliskości stworzyć, albo jest ze sobą bardzo długo, ale od lat skupia się wyłącznie na wychowywaniu dzieci. Bo taki brak intymności jest charakterystyczny dla par z syndromem opuszczonego gniazda. Dzieci zaczynają studia, wyprowadzają się z domu, a oni przez ostatnie lata oddalili się od siebie. I nawet jeśli jest jeszcze seks, to nie ma już bliskości.
A pary, które mają odwrotny problem? Dobrze im, kiedy są same, a jak tylko wkraczają przyjaciele albo rodzina, robi się gorzej.
- To bardzo trudna sytuacja, bo jeżeli partner ma dobry kontakt ze swoją rodziną, a ona nie akceptuje jego wybranki, albo partnerka nie akceptuje rodziny, rodzi się konflikt lojalnościowy. I pytanie, za którą lojalnością iść. Z rodziny wyszedłem, ona mnie ukształtowała i jest dla mnie ważna. A w związek idę, to moja przyszłość. Pytanie, czy osoby, które się kochają, powinny stawiać się w takiej sytuacji.
Jakie są jeszcze momenty, w których pary decydują się na terapię?
- Niezbyt łatwy jest czas dorastania dzieci. Zaczynają się indywidualizować, odsuwać od rodziców. To może być trudne z różnych przyczyn i paradoksalnie może wpływać na seks.
Jak to?
- Obserwowanie dojrzewających dzieci wpływa na poczucie własnej kobiecości albo męskości. Zdrowa kobieta cieszy się, kiedy jej córka dojrzewa, wie, że może ją nauczyć wielu rzeczy, pokazać, że kobiecość jest wspaniała. Ale jeśli nie czuje się dobrze sama ze sobą albo jest w silnym konflikcie z partnerem i on adoruje córkę, będzie to dla niej nie do zniesienia. Nie mówię o sytuacji nadużycia, tylko o dobrej relacji, w której ojciec widzi dojrzewającą córkę i cieszy go to. Dla niektórych kobiet to forma zdrady, traktują wtedy swoją córkę jak rywalkę. To oczywiście nie jest dobre dla żadnej ze stron.
Co jeszcze?
- Zdrady.
- Ostatnio częściej zdradzają kobiety, przynajmniej wśród moich par. Zdarza się, że mężczyzna przychodzi na indywidualną konsultację, oczekuje wsparcia, wzmocnienia po rozstaniu, już nie chce do partnerki po zdradzie wracać. A czasem przychodzą we dwoje, próbują sobie z tym poradzić. Przegadali sprawę i stwierdzili, że chociaż jest trudno, chcą budować coś razem.
- Często pary rzucają się w wir zarabiania, spłacania kredytów i zapominają o zwykłej rozmowie. Jeśli to trwa krótko i partnerzy umawiają się, że w konkretnym czasie się zmobilizują, a potem będzie normalnie, to pół biedy. Gorzej, jeśli to trwa całymi latami. Bo wtedy następuje oddalenie, któremu trudno później zaradzić.
- A czasem problemy w związku to zaskakujące sprawy wynikające z przekazów międzypokoleniowych: zdarza się, że analizuję genogram kobiety, która nie może wejść w związek. Na pierwszy rzut oka ma wszystko, co by ją do bycia w relacji zbliżało, ale w każdej z nich dzieje się coś takiego, że jednak nie wychodzi. Sprawdzam to i okazuje się, że dziewczyna ma bardzo silną lojalność wobec kobiet w swojej rodzinie. Zaczyna się od prababci, która straciła męża na wojnie i potem wychowywała dzieci sama, z nikim się nie związała. Babka szybko została wdową, a matka się rozwiodła. I ta dziewczyna się z nimi solidaryzuje.
(...)
Rozumiem, że kobiety, które do ciebie przychodzą, próbują budować związki na swoich zasadach, ale za plecami mają dziedzictwo matek, babek i prababek, które powoduje różne komplikacje?
- Jeśli w rodzinie jest silny przekaz, na przykład taki, że to kobieta sprząta, gotuje, posługuje i ciągle się krząta...
To ona może działać w kontrze.
- Albo się poddać. W obu wypadkach jest w nim uwięziona. Możemy iść zgodnie ze schematem albo zgodnie z antyskryptem, czyli na przekór, ale wtedy paradoksalnie i tak jesteśmy w tym przekazie, od którego uciekamy. Bo ciągle z nim walczymy.
Jaki najczęściej się pojawia w twoim gabinecie?
- Taki, że nie można ufać mężczyźnie.
Zawsze zdradzi.
- Albo pije. I nic nie robi, nie pomaga w domu. Jest właściwie kolejnym dzieckiem, którym trzeba się zajmować.
- Czasem pojawia się też takie myślenie, że nie ma znaczenia, czy on jest alkoholikiem, nawet jeśli jest przemocowy. To mało ważne, dopóki ma pracę. Może pić, bić, ale pilnuje roboty, więc na poziomie finansowym nic nam nie grozi.
- Jak się zaczyna w tych przekazach międzypokoleniowych grzebać, to wychodzą rzeczy niesamowite, bardzo dla kobiet odkrywcze.
One są tym bardziej zaskoczone czy rozczarowane?
- Na początku zdziwione, że w tych przekazach tkwią. Ale ważniejsze, co one potem z tym zrobią: wybiorą sprawczość czy tylko przejrzą ten spadek i pójdą dalej? Bo sama wiedza niewiele zmieni. Mogą też świadomie zdecydować, że jakiś przekaz im odpowiada.
Czego dziś dziewczyny szczególnie nie znoszą w swoich partnerach? Co jest dla nich nie do przejścia?
- Mam poczucie, że kobiety na bardzo dużo swoim partnerom pozwalają. Zaskakująco wiele z nich, także tych wykształconych, nie zna swoich granic. A nawet jeśli zna, to nie potrafi chronić. Patrzę na kobiety z mniejszych miasteczek albo ze wsi i mam wrażenie, że u nich jest w tej kwestii lepiej. Kiedyś myślałam, że brak świadomości i wiedzy, na co mogę komuś pozwolić, a na co nie, będzie charakteryzował raczej kobiety niewykształcone. Ale tak nie jest.
- Bardzo często w rodzinach, w kolejnych pokoleniach, idzie linia alkoholowa. Dziewczyna, która miała ojca alkoholika, wybiera sobie uzależnionego partnera.
Bo to zna.
- I to jest dla niej bezpieczne. W związku, w którym partner by nie pił i nie bił, mogłaby się nie odnaleźć, bo nie ma żadnych wzorców, jak taką relację się tworzy.
Przerażające.
- Konkluzje na temat kobiet, które się u mnie pojawiają, będą raczej smutne, bo one często nie znają swoich granic, nie mają oczekiwań.
Jakie potrzeby kobiet ostatnio cię zaskoczyły?
- Nie przestaje mnie zaskakiwać oczekiwanie, że mężczyzna ma zadbać o stronę finansową związku. Bo jednak kobiety dziś są samodzielne, niezależne, potrafią o siebie zadbać. Ale dość staroświecki wzór męskości tkwi w ich wyobraźni bardzo głęboko.
- Ważne jest też dla nich poczucie bezpieczeństwa, kobiety chcą się przy swoich partnerach czuć swobodnie. Wiedzieć, że mogą wnieść do związku cały pakiet oczekiwań, potrzeb, marzeń, ale też lęków i dziwactw, i że nic im nie grozi, nie będą oceniane.
- Mają również wyidealizowaną wizję związku. Myślą, że nic złego nigdy nie będzie się dziać, że zawsze będą się świetnie z partnerami dogadywać i że ten partner będzie doskonały.
- Jak o tym myślę, to natychmiast przypominam sobie fragment z książki Bogdana de Barbaro, w którym profesor zastanawia się, czy wzięcie ślubu kościelnego zmienia coś w życiu par. Czy to, że para powierza swoją relację Bogu, działa tak, że zrzucają odpowiedzialność za to, jak ten związek będzie wyglądał?
- Kobiety na początku zawsze myślą, że będzie dobrze. Bez refleksji, że sami jesteśmy odpowiedzialni za kształtowanie bliskości, intymności, czułości. Sami sprawiamy, że nasza relacja jest żywa i prawdziwa, nie opiera się tylko na logistyce, wymianie informacji - kup chleb, wymień żarówkę. I my decydujemy o ważnych dla nas sprawach - interesujemy się sobą nawzajem, mamy dla siebie czas czy nie?
Ja pamiętam fragment innej książki, w której de Barbaro mówi o trendzie sprzed kilku lat - ślubach, które pary brały w Galerii Krakowskiej.
Naprawdę?
Tak. Niewykluczone, że to już jest passé. Na szczęście.
- To znak naszych czasów: z jednej strony szybkość i pośpiech, z drugiej wystawianie całego życia na widok publiczny, trochę na sprzedaż. Po co brać ślub w miejscu, w którym zbiorą się nasi bliscy, które uważamy za piękne i ważne, skoro możemy złożyć sobie przysięgę przed publicznością w galerii handlowej? Kojarzy mi się to wyłącznie z ekshibicjonizmem.
- Tylko co potem, kiedy zostajemy sami?
Po zakupach.
- Nic między nami nie ma. Dobrze funkcjonujemy w blasku fleszy, a kiedy jesteśmy sami - nuda.
Jak to wszystko przekłada się na seks?
- Tak, że pary orientują się w którymś momencie, że tworzą białe małżeństwa. To może być konsekwencją wielu spraw: chorób, bólu, zaburzeń, ale też tego, że nie dogadujemy się w innej przestrzeni. On mnie wkurza, zawiódł mnie po tym, jak urodziłam dziecko, albo zdradził, więc nie chcę już z nim sypiać.
Przez pięć lat.
- Albo piętnaście.
- Niektórzy partnerzy mają różne temperamenty. I nie potrafią o tym rozmawiać, więc ten, który ma mniejsze potrzeby, cierpi przez lata. I jeśli nie potrafi tego nazwać, to coraz bardziej nawarstwiają się w nim różne żale. I niechęć do partnera.
(...)