Ten świat się kręci dzięki forsie

Psychoterapeuta Robin Skynner i John Cleese - członek kabaretu Latający Cyrk Monty Pythona rozmawiają o roli pieniądza we współczesnym świecie.

John Cleese
John CleeseAFP

Robin: Co masz na myśli?

John: Chodzi mi o to, że jeśli w jakimś społeczeństwie wszystko układa się dobrze, jego członkowie stają się pyszni i aroganccy, a jak wiemy, duma poprzedza klęskę. Po klęsce zaś są pokornieją i zaczynają dostrzegać swoje błędy. Nie wiem tylko, gdzie się ten proces kończy, a gdzie zaczyna.

Robin: Możesz to dokładniej opisać?

John: Weźmy za punkt wyjścia klęskę. Najbardziej przekonującym przykładem są Niemcy i Japonia po przegranej wojnie. Najpierw wszyscy przeżywają straszną depresję. Potem przychodzi akceptacja sytuacji. Następnie społeczeństwo uświadamia sobie, że trzeba zakasać rękawy i zacząć budować na nowo. Ludzie ciężko pracują, ponieważ tylko tak mogą coś zmienić. Są przy tym bardzo otwarci na nowy sposób myślenia, nowe sposoby organizowania pracy i czasu wolnego.

Robin: Prawdopodobnie dlatego większość wynalazków, które przyniosły sukces przemysłowy, powstała w czasie kryzysów ekonomicznych. Podobną role odgrywa wojna. Potrzeba jest matką wynalazków, a na wojnie potrzeb, zwłaszcza tych związanych z działaniami militarnymi nie brakuje. Poza tym niektóre wojenne wynalazki można wykorzystać do celów pokojowych. Takie zastosowanie znalazły wynalezione podczas ostatniej wojny silniki odrzutowe, rakiety, systemy naprowadzania i broń atomowa.

John: Kraj, który właśnie przeżył katastrofę, nie ma zbyt wielu złudzeń. Jego mieszkańcy patrzą realistycznie na rzeczywistość. Przeważa postawa pokory, wdzięczności i radości z tego, co zostało, a także poczucie obowiązku, że trzeba wziąć się w garść dla wspólnego dobra. Istnieją więc bardzo sprzyjające dla sukcesu ekonomicznego warunki. Ludzie chcą się pozbyć starych nawyków i spróbować czegoś nowego. Są zdeterminowani i skłonni do poświęceń. Koszty robocizny są więc niewygórowane, a wydajność wysoka.

Robin: Dokładnie tak było w Japonii i Niemczech po drugiej wojnie. światowej.

John: Tak więc w tym punkcie cyklu sukces jest praktycznie nieuchronny! Gospodarka zaczyna się powoli dźwigać. Życie jest ciężkie, ale ludzie zaczynają dostrzegać, że ich wysiłek przynosi rezultaty. Rośnie też ich pewność siebie.

Robin: I nic nie może zatrzymać tego procesu.

John: Nic. A więc idzie się do góry. Po jednej czy dwóch dekadach takie społeczeństwa są w połowie drogi do celu, którym w tym procesie jest szczyt cyklu. Gospodarka kwitnie, jest to czas sukcesów, słyszy się słowa o cudzie gospodarczym. To chyba najlepszy czas.

Robin: Prawdopodobnie tak. W tym punkcie ludzie zaczynają cieszyć się owocami swojej pracy, ale nadal pamiętają ciężkie czasy, są więc wdzięczni za to, co mają. Umieją to także docenić, bo mogą porównać z biedą, od której zaczynali. Nadal są realistami, wiedzą, że dobre czasy, które teraz przeżywają, zależą od ich wspólnego wysiłku, od dalszych innowacji, od ciężkiej pracy, od tego, że prześcignęli konkurencję. Sytuacja jest więc zdrowa.

John: Niektórzy zaczynają krytykować,kraje bogate: że są leniwe, zadowolone z siebie i mało kreatywne.

Robin: Bo kraj nie jest jeszcze tak bogaty.

John: W połowie XIX wieku mieszkańcom Wielkiej Brytanii wydawało się, że nic już jej sukcesu nie powstrzyma. Ralph Waldo Emerson napisał o nas w "Brytyjskich cechach" to samo, co my teraz mówimy o Japończykach: "Co takiego, czego my nie wiemy, wiedzą ci ludzie? Później w tym samym stuleciu przyszedł czas na Niemcy, a następnie na Amerykę.

Robin: Na tym etapie cyklu trudno wyobrazić sobie, że pasmo sukcesów kiedyś się skończy.

John: Podejrzewam, że w takim właśnie punkcie jest teraz Korea Południowa.

Robin: Co dzieje się potem?

John: Potem wszystko zaczyna się psuć. Ludzie stają się coraz bardziej zamożni, zanika więc potrzeba poświęceń i walki, ciężkiej pracy, oszczędzania oraz współdziałania dla dobra wszystkich. Ciężkie czasy przeszłości nigdy już nie dotkną większości społeczeństwa. Dziś tylko starsi ludzie, ci, którzy zaznali biedy podczas ostatniego krachu, będą umieli porównać obecny dostatek z warunkami kryzysu ekonomicznego i pamiętają, ile trudu kosztowało jego przezwyciężenie.

Robin: Większość z nich jednak nie ma już żadnego wpływu na politykę i gospodarkę.

John: U szczytu tego cyklu większość społeczeństwa myśli więc, że ten dobrobyt zawsze istniał albo przynajmniej, że będzie trwał wiecznie. Sądzą, że przywilej życia na poziomie wyższym od innych jest ich prawem, naturalnym porządkiem rzeczy. Szczerze mówiąc, Robinie, odbiło im. Są pewni, że tylko oni wiedzą "jak to się robi". Uważają bowiem, że swój sukces zawdzięczają temu, iż są naturalną koleją rzeczy jacyś szczególni, inni od reszty krajów czy ras i że będą nadal zbierać owoce wcześniejszej pracy. Są przy tym święcie przekonani, że teraz już nie muszą pracować ciężej niż inni.

Robin: Jeśli powszechnym nastrojem na dole cyklu była depresja, teraz jest on skrajnie różny...

John: Faza manii?

Robin: Tak. To zaś oznacza, że jest się ekspansywnym, nadmiernie pewnym siebie, aroganckim i pogardza się innymi. Rozrośnięte ego jest skupione na interesowności oraz na krótkotrwałych sukcesach i przyjemnościach. Nie umie znieść frustracji, postrzegając siebie jako pępek świata. Nie potrafi także dostrzec potrzeb innych ani dopasować się do grupy i być jej częścią. Próbuje dostać to, co chce, w sposób, który doprowadzi do zniszczenia gospodarki i społeczeństwa, a nawet do zniszczenia samego siebie. Jednym słowem jest to ego pozbawione kontaktu z rzeczywistością.

John: I z braku kontaktu ze zmianami w świecie, nieświadome tego, że koniczna jest inna postawa. W tym okresie gospodarka zaczyna więc upadać, chociaż nikt tego nie zauważa, ponieważ wszyscy są przekonani o swej wszechwiedzy i nie mogą sobie wyobrazić, że ich pomysły są przestarzałe albo być może popełniają jakieś błędy.

Robin: Problem po części tkwi w ich sukcesach z przeszłości. Obecna silna pozycja ekonomiczna zaciemnia początek upadku i pozwala ludziom przez wiele, wiele lat unikać spojrzenia prawdzie w oczy. Nawet kiedy istnieją niezbite dowody na to, że gospodarka się stacza, ci, którzy to mówią, są niepopularni i lekceważeni. Przywódcy natomiast, którzy nadal przedstawiający fałszywy, sielski obraz, cieszą się respektem i poparciem wśród społeczeństwa.

John: Jak torysi, którzy prowadzili swoją kampanię wyborczą w 1992 roku pod hasłem: "Nie pozwól, żeby spartaczyła to Partia Pracy i liberalni demokraci". Zresztą właśnie to hasło sprawiło, że wygrali!

Robin: Sądzę, że żadna z partii w czasie tamtych wyborów nie mówiła wyraźnie, iż przechodzimy głęboki kryzys, który będzie się nadal pogłębiał bez względu na przyjętą politykę. W konsekwencji tego kraj w ogóle jeszcze nie zmierzył się z nagą prawdą ani nie zaczął się do tego przystosowywać psychicznie. Naturalną koleją rzeczy ludzie nie lubią przyznawać się do tego, że coś się źle układa. To ich zatrważa.

John: Wróćmy więc do naszego cyklu i wyobraźmy sobie sytuację, w której naszym wymyślonym państwom odbija i kiedy zaczynają podupadać. Jak zachowują się wtedy? Albo łaskawszym okiem patrzą na kraje, które ekonomicznie radzą sobie lepiej, albo oskarżają je o oszustwa. Skarżą się na "nieuczciwe" praktyki, podczas gdy tamci po prostu produkują lepsze rzeczy. Utyskują na japońskie embargo długo po tym, jak zostało zniesione.

Robin: Jednocześnie zaś oczekują w swoich urojeniach, że nadal będą żyć na tym samym wysokim poziomie! To niemądre zachowanie przyniesie im niezwykle przykre doznania. Nieustannie między ich oczekiwaniami a tym, co się faktycznie dzieje, rośnie coraz głębsza przepaść, a równocześnie narasta ukryty niepokój i depresja. Przez długi czas maskuje je maniakalne zachowanie, lecz powoli dojrzewa w nich przeświadczenie, że potrzebne są zmiany. I odrobina pokory!

John: Inaczej mówiąc, taki kraj, podobnie jak osoba o przeciętnym zdrowiu psychicznym - potrzebuje głębokiego kryzysu, który wymusi zmianę. Znajdując się blisko dna cyklu, państwo takie zaczyna dostrzegać rzeczywistość i uświadamia sobie, że musi zacząć od początku.

Robin: Właśnie, ponieważ wszystkie kraje znajdują się pośrodku skali.

John: Zastanawiam się w tym momencie, czy osiągnęliśmy ten punkt w Wielkiej Brytanii pod koniec 1992 roku. Wyczuwałem jakąś zmianę, kiedy wypadliśmy z Europejskiego Systemu Monetarnego, jakby rozwiały się ostatnie złudzenia, że możemy nadal tak funkcjonować.

Robin: Moim zdaniem zbliżamy się do tego punktu, ale jeszcze go nie osiągnęliśmy, ponieważ wszyscy nadal mają nadzieję na lepsze, podczas gdy powinni szykować się na najgorsze. Oczywiście dokładnie takie oczekiwania przewiduje twoja teoria. Nadal jednak zadziwia mnie fakt, że tak mało ludzi sprawujących władzę otwarcie przyznaje, w którym punkcie naprawdę jesteśmy. Istnieje przecież znany cykl długofalowej fluktuacji, który pasuje do twojego modelu. Nazywa się on "cyklem Kondratiewa". W pełnym swoim wymiarze trwa on od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat, a jeśli przyjmiemy, że ostatnim odbiciem się od dna był krach lat trzydziestych, to następny przyszedł prawie na czas, a my, a przynajmniej nasi czytelnicy, powinniśmy być na niego przygotowani. Davidson i Rees-Mogg w niedawno wydanej książce "Wielki rozrachunek" (Great Reckoning) bardzo wyraźnie pokazali, czego mamy się spodziewać.

John: Miejmy nadzieję, że to, co mówię o cyklach, jest słuszne. Jeśli tak jest, prawdopodobnie jesteśmy w odpowiednim stanie psychiki, żeby zacząć wszystko od nowa.

Robin: Oby tak było. Powodem, dla którego nie rozumiemy sensu cyklu gospodarczego jest fakt, że w porównaniu z czasem trwania ludzkiego życia jest on tak długi. Zanim nadejdzie następna depresja, ludzie pamiętający poprzednią są już starszymi obywatelami, a przynajmniej nie mają już żadnej władzy i wpływów. W każdym razie stanowią mniejszość.

John: Może już w niedalekiej przyszłości będziemy umieli na dłużej zachować te zasadnicze przymioty, których ciągle się uczymy w kryzysie i zaczniemy wreszcie doceniać to, co mamy. Staniemy się wtedy mniej samolubni i zachłanni, i będziemy więcej myśleć o innych i pracować równie ciężko jak oni.

Robin: Miejmy taką nadzieję, ale żeby to było możliwe, musimy znaleźć jakiś sposób przekazywania tej wiedzy młodym ludziom, którzy nie pamiętają wydarzeń z przeszłości i niczego nie chcą o nich słyszeć.

John: Bo myślą, że wiedzą wszystko. Cały ten cykl gospodarczy przypomina mi pewien schemat, któremu wszyscy podlegamy. Kiedy masz dwadzieścia parę albo trzydzieści lat, myślisz, że już wszystko sobie poukładałeś. Potem następuje kilka klęsk, w wyniku których stajesz się dużo pokorniejszy. Gdy wchodzisz w wiek średni, kostniejesz, bo znowu myślisz, że wiesz wszystko. Zamykasz się przed nowymi pomysłami i zaczynasz patrzeć wstecz, a nie naprzód i wtedy właśnie powoli chylisz się ku upadkowi. Właśnie wtedy, jeśli masz szczęście, nastąpi kolejny kryzys w życiu osobistym, który porządnie tobą wstrząśnie i zachwieje wszystkimi pewnikami, będziesz więc mógł przemyśleć wszystko na nowo.

Robin: I wtedy naprawdę zacząć od początku.

John: Najbardziej niebezpieczny moment następuje więc wtedy, gdy znajdujemy się na samym szczycie i gdy powodzi się nam najlepiej. Właśnie wtedy najczęściej myślimy, że wszystko już wiemy.

Robin: Mam pytanie. Kiedy jesteśmy w tym maniakalnym nastroju u szczytu cyklu, czy istnieje jakiś sposób, abyśmy przypomnieli sobie o nadchodzącym niebezpieczeństwie, znowu zeszli na ziemię i wzięli się do działania? Znając dobrze stan maniakalny uważam, że to niemożliwe - kiedy jesteśmy w takim transie, nie chcemy niczego słyszeć. Dlatego myślę, że pomimo osiąganych sukcesów powinniśmy poszukać jakichś sposobów uniknięcia maniakalnego zadufania. Takie zadanie może spełnić system wartości, o którym porozmawiamy w następnym rozdziale.

John: Cykl ten wygląda na coś tak oczywistego i zgodnego ze zdrowym rozsądkiem, że dziwią mnie sytuacje, w których on nie działa! Mam na myśli to, że zamierają kontakty gospodarcze, jak to się stało między nami a Trzecim Światem.

Robin: Te kontakty ustały, bo obecnie Trzeci Świat jest od nas ekonomicznie zależny i dlatego podlega naszemu cyklowi, tak jak Księżyc jest satelitą Ziemi. Jedną przyczyną jest to, że mniej rozwinięte kraje stają się coraz biedniejsze. Na przykład do roku 1990 przeciętny dochód na osobę był w ponad czterdziestu krajach niższy niż w roku 1980. Wskaźnik stopy życiowej ludności Ameryki Łacińskiej spadł o 9 procent, zaś Afryki aż o 25. Obniżyła się też długość życia w dziewięciu krajach afrykańskich. W tamtym okresie zamożne kraje pożyczały Trzeciemu Światu ogromne sumy pieniędzy na tak wysoki procent, że po prostu nie był w stanie ich spłacić. W końcu przepływ pieniędzy z Północy na Południe faktycznie się odwrócił, wędrując jak gdyby do góry, od Południa ku Północy, od biednych do bogatych! Trzeci świat jest nam teraz winien ponad bilion dolarów. System bankowy przeżywa kryzys, ponieważ zadłużone kraje nie mogą tych pieniędzy zwrócić, co to jest zresztą tak szalonym pomysłem, jak żądanie, żeby nieuleczalnie chory pacjent oddawał krew swojemu lekarzowi. Ponieważ Trzeci świat jest ogromnie zadłużony i nie może zapewnić przyzwoitego poziomu życia swoim społeczeństwom, biorą w nim swój początek bardzo niezdrowe i destrukcyjne przekonania, które stanowią niebezpieczeństwo dla Pierwszego Świata. Inaczej mówiąc, wszyscy są zagrożeni.

John: I dlatego zachowują się w sposób, który jest na dłuższą metę dla każdego bezproduktywny. Czemu ludzie tracą głowę próbując znaleźć rozwiązanie tego problemu?

Robin: Pamiętasz, jak obaj straciliśmy głowę, kiedy po raz pierwszy o tym rozmawialiśmy? Żeby lepiej zrozumieć temat, spróbowaliśmy odgrywać role - zaś ty przedstawiałeś argumenty reprezentanta biednych krajów, ja zaś wziąłem stronę rozwiniętych. To, co dzieje się między tymi dwoma stronami, zaczęło faktycznie dziać się między nami. Mam nagranie tej rozmowy, więc dla przypomnienia posłuchajmy jej fragmentu.

Nagranie:

John: Jeśli ty jesteś bogatym krajem, a ja biednym, to tak długo, jak będę ci płacił odsetki, możesz udawać, że w tej transakcji jesteśmy równymi partnerami. A jeśli jestem rozwijającym się krajem Trzeciego Świata, za wszelką cenę chcę się czuć traktowany przez kraje rozwinięte na równi z nimi. Inaczej będę musiał uznać, że w tych kontaktach jestem upośledzony, jestem kolonią, dzieckiem, a ty rodzicem. Ponieważ chcę, żebyś mnie szanował i traktował jak równego sobie, muszę wyprzeć się swojej słabości i nadal płacić ci odsetki. Nie stać mnie na to, ale ceną za ich niepłacenie jest przyznanie się do niższej pozycji.

Robin: Jako jeden z bardziej światłych członków krajów Pierwszego Świata, muszę zgodzić się z tobą, że byłeś wyzyskiwany w najbardziej nikczemny sposób przez moich rodaków i przez inne rozwinięte kraje. Zresztą nadal cię wykorzystujemy. Okradaliśmy cię, kiedy byłeś kolonią, a teraz pożyczamy ci z powrotem pieniądze, które zarobiliśmy dzięki twoim tanim surowcom i sile roboczej oraz dzięki handlowi, który musiałeś z nami prowadzić. Pozwalamy ci teraz korzystać z tych pieniędzy, ale na lichwiarski procent, muszę więc przyznać, że podwójnie cię okradamy.

John: Nie jest to wcale lepsze od niewolnictwa...

Robin: Faktycznie, ta sytuacja jest bardzo podobna do czasów, kiedy byłeś naszym niewolnikiem, z wyjątkiem tego, że pod wieloma względami jest korzystniejsza dla nas. Czujemy się swobodniej wobec tej nierówności gospodarczej, bo możemy zaprzeczyć, że cię wykorzystujemy. Pochlebiamy sobie, że traktujemy cię jak człowieka pod każdym względem równego nam, ponieważ ukrywamy nasze zdzierstwo pod płaszczykiem kontaktów handlowych. Nie musimy cię już zakuwać w kajdany ani chłostać, żebyś ciężko pracował, wciąż mamy jednak nad tobą taką samą władzę. Oprócz tego, że teraz jesteśmy dużo sprytniejsi. W przeszłości panowaliśmy nad twoim ciałem, lecz umysł nadal miałeś wolny. Wiedziałeś, że robisz wszystko pod przymusem i mogłeś o sobie powiedzieć: "Jestem wolnym człowiekiem, z którego zrobiono niewolnika". Mogłeś dostrzec tę niesprawiedliwość, mogłeś nami pogardzać, nienawidzić nas i po cichu czekać dnia, kiedy będziesz mógł uciec albo nas obalić.

Teraz jakoś cię przekonaliśmy, abyś przyjął nasz sposób myślenia i wierzył, że jeśli chcesz być nam równy, musisz stać się niewolnikiem naszych wartości. Jesteś wiec podwójnie zniewolony - w dawnym znaczeniu, będąc finansowo i materialnie w naszej mocy, i jeszcze głębiej, bo przyjąłeś naszą racjonalizację wyzysku, nawet do tego stopnia, że wierzysz, iż dając się nam uciskać zostajesz członkiem ekskluzywnego klubu. Roisz sobie też, że jesteś bliżej tej wyższej pozycji, którą w twojej wyobraźni zajmujemy. Tak jak my, wierzysz jednocześnie w dwie rzeczy, przez co możemy cię wykorzystywać, nie przyznając się do tego nawet przed sobą. Czujemy się więc niemalże usprawiedliwieni, okradając cię i wierząc, że pomagamy ci nauczyć się podstawowej wiedzy o gospodarce, a ty nadal będziesz nam wręczał pieniądze, żeby zachować swój wizerunek równego nam.

(cisza)

John: Kiedy byłeś imperium, a my koloniami, patrzyliśmy na ciebie jak na ojca, a na siebie jak na dzieci, więc przyjęliśmy twój system wartości jako rodzicielski, dorosły system.

Robin: Powiedz mi, Johnie, jak to jest być po drugiej stronie stołu?

John: Bardzo dziwnie... Czuję się zagubiony... Coś się stało z moją psychiką... Osiągnąłem punkt, w którym nie potrafię już myśleć... Mam w sobie takie śmieszne uczucie... Że to jest twój problem... Czuję się całkowicie bezradny. A co dziwniejsze, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w czasie pisania naszej książki miał takie uczucie.
(koniec nagrania)

John: Pamiętam, jak się wtedy czułem. To było niesamowite. Myślałem, że po prostu mam związane ręce i że znalezienie rozwiązania jest twoim obowiązkiem. A to przecież ja tkwiłem po uszy w gównie.

Robin: A ja czułem coś odwrotnego. Ty się wyłączyłeś, ja zaś nie mogłem przestać mówić i pouczać cię, nie dając ci nawet szansy, żebyś mi odpowiedział. I tak krążyliśmy, przez ponad godzinę, zachowując się całkowicie niezgodnie z rolą.

John: Co więc się naprawdę działo? Dlaczego wpadliśmy w pułapkę tych ról?

Robin: Sądzę, że wyjaśnieniem jest dokładnie to, co powiedzieliśmy. Imperia kolonialne usprawiedliwiały podbój i prawo do rządzenia koloniami, przekonując siebie, że górują nad nimi wiedzą, wartościami i cnotami - były bardziej cywilizowane i dlatego miały obowiązek kierować ludźmi w koloniach i edukować ich. Innymi słowy, widziały siebie w roli rodzica, a miejscową ludność w roli dziecka. Na nich spoczywała odpowiedzialność przejęcia władzy, mówienia tubylcom, co mają robić, kształcenia ich w świetle zachodnich idei, nauczenia ciężkiej pracy i decydowania, ile kieszonkowego mogą dostać. Skolonizowana ludność przełknęła te pomysły w obliczu nieodpartych argumentów, jakimi były lepsza broń i inne, nowe technologie. Nawet po odzyskaniu wolności, ciągle traktowała wiele wartości zachodnich tak, jakby były lepsze i dlatego próbowała je raczej naśladować, wszystkie, jak leci, zamiast powrócić do tego, co było dobre - i często dużo lepsze - w swojej kulturze.

John: Chcesz powiedzieć, że jest to to samo rozszczepienie osobowości na rolę dziecka i rodzica?

Robin: Tak. Jako kolonizatorzy dostrzegaliśmy w nich wszystkie nasze dziecięce aspekty, a potem mówiliśmy, że to nieuki, że są leniwi, nieodpowiedzialni, nieudolni, niegodni zaufania i że chcą się tylko bawić... Żyjąc w bardziej rozwiniętych krajach przyjęliśmy rolę dorosłych i wszystkowiedzących, pouczając ich i strofując, wielkodusznie znosząc to, co kiedyś się nazywało "brzemieniem białego człowieka". Nie minęło dużo czasu, a oni też przyjęli ten sposób myślenia.

John: Właśnie uświadomiłem sobie coś bardzo oczywistego. Podobne rozszczepienie osobowości zachodzi także między bogatymi a biednymi wewnątrz kraju. Bogaci zwykle myślą, że mają prawo do swojej zamożności, ponieważ widzą siebie jako dorosłych, biedni natomiast ich zdaniem sami są odpowiedzialni za swoje ubóstwo, poprzez swą niedojrzałość i brak chęci do pracy. Ci zaś najczęściej akceptują w jakimś stopniu taką rolę, oczekując, podobnie jak dzieci, że ktoś rozwiąże za nich te problemy.

Robin: Tak, a jeśli tego nie rozumieją, to zarówno jedni, jak i drudzy zamykają się w swoich przeciwnych rolach. Gdy już nastąpi takie rozszczepienie osobowości - czy to między bogatymi a biednymi krajami, czy też wśród różniących się poziomem zamożności warstw społecznych - zaczyna ono odzwierciedlać w ludzkiej psychice dokładnie ten problem, który chcą rozwikłać.

John: Dzieje się tak szczególnie w Wielkiej Brytanii, czy nie? Tam bowiem rozdźwięk ten odzwierciedla potężny system klasowy: klasa średnia udaje bardzo dojrzałą, a większość klasy robotniczej zaczęła sądzić, że nie da rady poprawić swojego położenia.

Robin: Stan ten potęgują i utrwalają dwa odrębne systemy szkolnictwa: państwowy i prywatny.

John: Chcesz powiedzieć, że to właśnie psychiczne rozszczepienie na dziecko i rodzica hamuje postęp w rozwiązywaniu problemów związanych z ubóstwem - zarówno na poziomie krajowym, jak międzynarodowym?

Robin: Tak, właśnie to chcę powiedzieć. Dla żadnej ze stron nie jest to myśl przyjemna, nasuwa bowiem wniosek, moim zdaniem słuszny, że odpowiedzialność za ten problem ponoszą i bogaci i biedni, wszyscy więc muszą się zmienić, żeby go rozwiązać. Znaczy to, ni mniej, ni więcej, że każda ze stron musi zrezygnować z paranoicznego obwiniania drugiej. Niestety, zrzucanie winy na innych jest dużo łatwiejsze niż przyjęcie na siebie odpowiedzialności, pomimo związanych z tym ogromnych kosztów!

John: Czy nie jest to także podstawowy problem ekonomiczny? W każdej gospodarce wolnorynkowej bogaci coraz bardziej rosną w siłę, a biedni ubożeją, chyba że będziemy temu czynnie przeciwdziałać. Im zamożniejsi stają się ci bogaci, tym więcej władzy mają i tym łatwiej im zagarniać dla siebie jeszcze większą część. Gromadzą coraz większy majątek, a im więcej posiadają, tym mniej są w stanie wykorzystać, bo nie mogą przecież kupić więcej godzin, niż ma dzień, i nie mogą zjeść dużo więcej, niż teraz jedzą. Mimo to nie wydaje się, żeby dali radę przestać. Czy nie trzeba by wprowadzić jakichś zasad wtórnego podziału? Zapomnijmy o jakimkolwiek moralnym uzasadnieniu. Mówię o dwóch przyczynach, które są czysto pragmatyczne. Po pierwsze, ponieważ biedni są coraz biedniejsi, to w końcu staną się tak zdesperowani, że uciekną się do użycia siły. W świecie współczesnej demokracji nie będzie można tego stłumić tak łatwo, jak w poprzednim wieku. Po drugie, nawet jeśli nie dochodzi do faktycznego buntu, niewątpliwie powstaje podklasa tak wyalienowana z reszty społeczeństwa, że już nigdy nie będzie mogła się z nim całkowicie zintegrować, a cena tego, płacona przez wszystkich, jest dużo, dużo wyższa niż wyniósłby koszt wtórnego podziału. W dodatku bogaci wydają na systemy alarmowe i ochronne większość z tego, co zaoszczędzą na podatkach. Wszystko, co powiedziałem, dotyczy do kwadratu różnic między Północą a Południem. Co więc możemy zrobić? Jak zacząć?

Robin: Zgadzam się, że jakiś wtórny podział jest niezbędny. Wszystkie społeczeństwa o wyższej stopie życiowej podjęły już jakieś kroki, żeby go przeprowadzić, przynajmniej w pewnej mierze. Kiedy zaś rządy próbują odwrócić ten układ, jak miało to miejsce ostatnio w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, zwiększa się i tak ogromna polaryzacja społeczeństwa i alienacja. Jeśli aspekt psychologiczny nie spotka się ze zrozumieniem, przynajmniej wśród osób rządzących i ich doradców, wtórny podział dóbr może przynieść nie zamierzone negatywne konsekwencje i nie wytrzymać próby czasu. Na przykład w Stanach nawet demokraci martwią się teraz, że obecny system opieki społecznej, mający zwalczać ubóstwo, stworzył kulturę zależności, powielającą biedę i wyizolowanie z głównego nurtu społeczeństwa. To z kolei wzbudziło zrozumiałą niechęć i opór wśród tych, którzy muszą zapłacić za to rachunek. Bardziej konstruktywne i trwałe podejście do wtórnego podziału wymaga zatem, by więcej uwagi zwracać na zrozumienie i zmianę psychologicznego aspektu tych relacji. Nie jest to już tylko kwestia podwyższenia czy obniżenia świadczeń.

John: Chodzi ci o to, że wtórny podział jest potrzebny, ale nic nie da dojście do niego ani siłą, ani oddawaniem dóbr, bo to tylko pogłębia zależność dziecka od rodzica. To, czego tu potrzeba, to sprawdzona zasada równych szans. Czyż nie tak?

Robin: Właśnie, ale nie tylko jako wyświechtany slogan. Jedynie w autentycznie równym społeczeństwie, w którym wszyscy mają taki sam dostęp do nauki i innych przywilejów, mogą się pojawić pozytywne nierówności, takie jak promowanie bogacących się ludzi, którzy z kolei tworzą miejsca pracy dla innych.

Fragment książki "Żyć w tym świecie i przetrwać"

Wydawnictwo Jacek Santorski & co
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas