Igor - dziecko Czarnobyla?
Pamiętasz mrożące krew w żyłach historie o zdeformowanych dzieciach z Czarnobyla? Prawdopodobnie większość z nich można włożyć między bajki, ale nie da się zaprzeczyć, że wśród legend kryją się też prawdziwe dramaty, a reaktor nr 4 rzucił cień na życiorysy tysięcy ludzi.
Igor Pavlovets, urodzony na terenie dzisiejszej Białorusi niespełna rok po katastrofie w Czarnobylu, pierwsze lata życia spędził w instytucjach opiekuńczych. Matka chłopca, przerażona jego stanem, miała tuż po porodzie zostawić go w szpitalu. Malec przyszedł na świat mając tylko jedną rękę, nienaturalnie skrócone nogi oraz zniekształcone stopy. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy przyczyn inwalidztwa Igora należy upatrywać w mutagennym działaniu promieniowania radioaktywnego, podobne deformacje występują bowiem m.in. u ofiar talidomidu - okrytego ponurą sławą środka przeciwwymiotnego stosowanego przed laty przez kobiety w ciąży. W omawianym przypadku talidomid jako potencjalny powód można jednak wykluczyć, gdyż został wycofany ze sprzedaży na początku lat 60.
Według literatury przedmiotu, przyczyną tego typu wad wrodzonych, obok czynników genetycznych, bywają teratogeny, zewnętrzne czynniki patologiczne, które wywierają ujemny wpływ na rozwój płodu w pierwszych tygodniach życia wewnątrzmacicznego. Oprócz promieniowania jonizującego wymienia się zaburzenia metaboliczne, infekcje, substancje chemiczne i różnego rodzaju farmaceutyki stosowane przez ciężarne. Co przydarzyło się Elenie Pavlovets, gdy spodziewała się pierwszego dziecka? Nie wiadomo.
W filmie dokumentalnym "Igor - the Child of Chernobyl" wspomniano o milionie ukraińskich i białoruskich dzieci dotkniętych deformacjami, będącymi, jak sugerują twórcy, efektem wystawienia na oddziaływanie radiacji. Innego zdania był znany polski radiolog, wieloletni pracownik CLOR, ekspert polskiej Komisji Rządowej ds. Oceny Promieniowania Jądrowego i Działań Profilaktycznych, profesor Zbigniew Jaworowski. Jak przyznał w rozmowie z Polityką:
- (...) Na tzw. terenach skażonych nie odnotowano żadnego wzrostu liczby urodzin dzieci z ciężkimi wadami rozwojowymi. Natomiast w każdej populacji, od Warszawy po Hawaje, występuje ok. 3 proc. tego typu przypadków. Wystarczy więc pojechać z kamerą, sfilmować dziecko, które np. przyszło na świat bez rąk, i dodać komentarz, że jest to ofiara Czarnobyla. Dziennikarze wielokrotnie postępowali w ten sposób.
A jednak kategoryczne osądy profesora, mimo nieugiętego rozsądku emanującego z jego słów i raportu Komitetu Naukowego ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR) z 2000 r., na który się powoływał, są dla niektórych nie do przyjęcia. Media konsekwentnie nazywały Igora "dzieckiem Czarnobyla" i "żywym dowodem czarnobylskiej tragedii". Nawiasem mówiąc, nie brak osób, które przysięgają, że 26 kwietnia 1986 roku widziały opad radioaktywny, fioletowe niebo czy inne anomalie, mimo że, jak wiadomo, promieniowania zobaczyć się nie da.
Faktem jest, że w gąszczu wzajemnie wykluczających się danych trudno dotrzeć do informacji o prawdziwych rozmiarach skutków awarii. Zdaniem wielu, władze ZSRR latami ukrywały bądź wręcz ośmieszały informacje o następstwach katastrofy, nie mówiąc już 48-godzinnym zwlekaniu z przekazaniem jakiegokolwiek oficjalnego komunikatu o wydarzeniu. Nie wiadomo, jak długa byłaby to zwłoka, gdyby szwedzka elektrownia Forsmark nie zaczęła bić na alarm 28 kwietnia, po wykryciu podwyższonego poziomu promieniowania. Szybko zauważono, że źródło problemu leży tysiąc kilometrów dalej - analizy wykazały w radioaktywnych cząsteczkach składniki typowe dla radzieckich elektrowni. W ciągu minionych dni wiały południowo-wschodnie wiatry, co tylko potwierdziło ten trop interpretacyjny. Coś się stało w ZSRR. Tamtejsze władze zdobyły się na lapidarny komunikat. "Doszło do awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu. Uszkodzony został jeden z reaktorów. Przedsięwzięto środki w celu usunięcia następstw awarii. Poszkodowanym udziela się pomocy" - podała agencja prasowa TASS.
Igor, odkąd zaczął zdawać sobie sprawę z własnej inności, marzył o tym, by mieć dwie ręce i nogi, takie same jak u rówieśników. Marzył też o rodzinie. Tymczasem perspektywy, które rysowały się przed nim nie napawały optymizmem. Dzieci takie jak on trafiały do zakładów zamkniętych, bo nie pasowały do wizji zdrowego, socjalistycznego społeczeństwa.
Do tego rodzaju przybytku prawdopodobnie trafiłby Igor, gdyby pewien życzliwy mu lekarz nie poświadczył nieprawdy wpisując do dokumentów jego sfałszowaną datę urodzenia. Chłopiec przebywał m.in. w mińskim szpitalu oraz w sierocińcu, w którym wszystkie dzieci poza nim były upośledzone umysłowo. W końcu jednak los się do niego uśmiechnął. Stało się to za sprawą przypadkowego spotkania z Victorem Mizzi, przewodniczącym organizacji charytatywnej Chernobyl Children’s Lifeline, do dziś wspierającej dzieci z Ukrainy i Białorusi oraz ich rodziny. Otwarty, uroczy kilkulatek całkowicie zawojował serce społecznika.
Stowarzyszenie, któremu przewodził Mizzi, na przestrzeni przeszło 30 lat pomogło m.in. zorganizować kilkutygodniowe turnusy wypoczynkowe w Wielkiej Brytanii dla 56 000 dzieci. Wysłało tam też Igora, ale jego pobyt związany z dopasowaniem protezy ręki i rehabilitacją siłą rzeczy miał być dłuższy niż zwykłe wakacje. I tak dzięki staraniom Victora Mizzi, w 1994 roku, tuż przed siódmymi urodzinami chłopczyk przybył do Londynu, gdzie tymczasową pieczę nad nim przejęło małżeństwo Bennettów – Barbara i Roy. Daleka wyprawa nie doszłaby do skutku gdyby nie ofiarność czytelników magazynu Daily Express. Gazeta opublikowała artykuł o Igorze zilustrowany jego fotografią – historia małego Białorusina tak poruszyła ludzi, że w już pierwszym tygodniu po ukazaniu się materiału przekazali na jego rzecz 15 000 funtów. A 25 lat temu była to naprawdę niebagatelna kwota.
Bystry malec błyskawicznie opanował język angielski. Przed przyjazdem do Anglii nie rozpoczął jeszcze formalnej edukacji, więc to właśnie tam po raz pierwszy przekroczył próg szkoły. Od początku był bardzo zaangażowany i uwielbiał się uczyć. W razie potrzeby korzystał ze wsparcia asystentki, która nie tylko wyjaśniała mu kwestie językowe, ale i służyła pomocą np. na stołówce, gdzie brała go na ręce i unosiła nad kontuar, by mógł bez przeszkód złożyć zamówienie.
Igor z powodzeniem brał udział nawet w zajęciach sportowych, wielką przyjemność sprawiało mu bycie w zespole i robienie tego wszystkiego, co inni. Mimo swojej sytuacji był w dobrej kondycji fizycznej – bieganie czy kozłowanie piłki nie stanowiło dla niego problemu. Podczas lekcji wychowania fizycznego niejednokrotnie wybierano go na kapitana drużyny. Miał też kilka szkolnych sympatii. Słowem, klasa go zaakceptowała.
Chłopak wspomina, że w dzieciństwie kilkakrotnie był ofiarą prześladowań ze strony rówieśników, ale wszystko ustawało, gdy tylko jego oprawcy mieli okazję poznać go bliżej.
Elementem jego codzienności była też żmudna rehabilitacja. Cierpliwie znosił zabiegi jakim go poddawano; oprócz dopasowania sztucznej kończyny wykonano też specjalne buty, które miały wydłużyć jego nogi i pomóc prawidłowo stawiać stopy. Opanowanie sztuki chodzenia w nich nie należało do najłatwiejszych. Igor trenował wytrwale, trzymając się barierek przemierzał kilometry chodząc tam i z powrotem po specjalnie zaaranżowanej szpitalnej sali ćwiczeń. Po pokonaniu męczącego dystansu padał w objęcia dumnej Barbary.
Jednak z czasem okazało się, że te sprzęty nie zafunkcjonowały i Igor lepiej radził sobie bez nich. Oczywiście, dzisiejszych protez kończyn (zwłaszcza najnowocześniejszych modeli poruszanych bodźcami z mózgu) nie da się porównać z tymi sprzed ćwierćwiecza. Proteza, którą Igor otrzymał jako siedmiolatek dziś wydaje się dość upiorną konstrukcją, w dodatku, nomen omen, wyjątkowo nieporęczną. Chłopczyk musiał używać swojej ręki, by zmieniać ustawienie nadgarstka tej sztucznej.
- Jestem wdzięczny za okazaną pomoc, ale w moim przypadku opcja z protezą nie zdała egzaminu, czułem się z tym dziwnie. Żyję szczęśliwie nawet mając jedną rękę – mówi 32-letni dziś Igor.
Jak się okazało, wrodzona niepełnosprawność praktycznie w niczym go nie ograniczyła. Nauczył się pełnej samoobsługi, pływania, a nawet prowadzenia samochodu. Ten wielki fan motoryzacji nie mógłby się wszak obyć bez prawa jazdy. Aktualnie porusza się pojazdem z pedałami przystosowanymi tak, by mógł dosięgnąć ich stopami. Jako nastolatek żartował, że pewnego dnia wypełni swoje auto dziewczętami:
- Trzy będą siedziały z tyłu, a jedna z przodu, ze mną!
Choć przyjazd do Wielkiej Brytanii był dla chłopca jak wyciągnięcie szczęśliwego losu na wielkiej loterii życia, przez chwilę nad jego głową zebrały się czarne chmury, a jego przyszłość stała się bardzo niepewna. Mimo że Barbara i Roy bardzo chcieli go adoptować, napotkali trudności natury formalnej – wiek dyskwalifikował ich jako rodziców adopcyjnych siedmiolatka: małżonkowie przekroczyli bowiem pięćdziesiątkę. Ponadto, lekarze obawiali się, że zdeformowane ciało chłopca w kolejnych latach będzie nadal wzrastać bardzo nieharmonijnie, co z czasem uniemożliwi mu samodzielne poruszanie się i skaże go na wózek inwalidzki. Zdaniem Barbary, byłaby to tragedia dla tak aktywnego dziecka jak Igor.
Na szczęście to jasne scenariusze doczekały się realizacji – Igor po dziś dzień zachował sprawność i jest praktycznie w pełni samodzielny, a małżeństwu Bennettów ostatecznie udało się go przysposobić, tym samym spełniło się jego wielkie marzenie o posiadaniu kochającej rodziny. Doskonale odnalazł się w angielskiej rzeczywistości i pokochał nowy kraj. Chociaż cieszył się na pierwsze wakacje z przybranymi rodzicami (cała trójka wybrała się wtedy do Hiszpanii), pobyt na lotnisku nieco go zestresował – to miejsce kojarzyło mu się jednoznacznie z powrotem na Białoruś.
Okazało się, że każdy powrót do słowiańskich korzeni i wspomnień sprawia chłopcu ból – nie chciał już mówić po rosyjsku, dlatego wizyta dawnych opiekunek, pielęgniarki Lily i lekarki Tamary, choć wyczekiwana, obok pozytywnych emocji przysporzyła kilkulatkowi też frustracji i łez. Starsza z kobiet, posługująca się wyłącznie tym językiem, nie chciała, by były podopieczny zapomniał o ojczystej mowie. Kolejny poświęcony mu film dokumentalny, „Igor, The Boy Who Dared to Dream”, pokazuje, jak ważne, ale i niełatwe było to spotkanie.
Ponadto, jak wspominała Barbara, na pewnym etapie jej przybrany syn sygnalizował nawet chęć zmiany imienia na „Michael”, tak jakby imię, które nosił symbolizowało wszystko to, co trudne w jego życiu oraz to, co pozostawił za sobą. Ostatecznie jednak Igor pozostał Igorem.
Chłopak wyznał po latach, że pytany o to, jak to jest mieszkać w sierocińcu zwykł odpowiadać, że nie pamięta. W rzeczywistości jednak nie chciał wracać do raniących wspomnień. Mimo że miał szczęście do zaangażowanych i empatycznych opiekunów, świadomość bycia porzuconym musiała być bowiem wyjątkowo bolesna i trudna do zniesienia. Czy rodzice nowo narodzonego Igora nie byli w stanie zaakceptować jego inności? To najprostsze, wręcz nasuwające się wyjaśnienie, ale czy aby na pewno prawdziwe? Pytania tego rodzaju nie dawały spokoju Victorowi Mizzi, który zapragnął uporządkować także te kwestie i dopiął swego.
Mężczyzna odkrył, że Elena i Andriej Pavlovets nie porzucili syna, a zostali zmuszeni do rozłąki z nim. Jak podaje serwis Thefreelibrary.com, pierwsze chwile po porodzie rzeczywiście były traumą dla młodej matki:
- Jego narodziny były tragedią. Czegoś takiego nie życzysz nawet najgorszemu wrogowi. Wszystkie dzieci płaczą po narodzinach, ale nie on. Igor był inny.
Rodzice malca byli w szoku, ale nawet nie myśleli o tym, żeby go gdziekolwiek oddać. Zespół lekarzy bombardował ich pytaniami o styl życia, nałogi, używki… Państwo Pavlovets na każde odpowiadali „Nie”; według ich wiedzy nie zrobili niczego, absolutnie niczego, co można by powiązać ze stanem Igora, poza przebywaniem w bliskości strefy skażonej. Małżeństwo jest zdania, że władze chcąc ukryć przed światem wszelkie dowody feralnych skutków czarnobylskiej katastrofy wydawały medykom jednoznaczne instrukcje, jak postępować w sytuacjach takich jak ta. Lekarze orzekli, że chłopiec nie przeżyje i odebrali go zrozpaczonym rodzicom. Ci, przez lata nie doczekawszy się żadnych informacji na jego temat, założyli, że stało się tak, jak wieszczył medyczny personel – ich syn prawdopodobnie zmarł niedługo po porodzie. Byli wstrząśnięci, gdy na początku lat 90. natrafili na jego zdjęcie w gazecie. Od tamtej pory nie było dnia, by o nim nie myśleli.
Organizacja Victora Mizzi dołożyła wszelkich starań, by rodzina rozdzielona przed laty mogła się wreszcie spotkać, a Igor mógł otrzymać odpowiedzi na swoje pytania. Barbara przyznała, że gdy usłyszała, że biologiczni rodzice chcą skontaktować się z nastoletnim już wtedy chłopakiem, zaniepokoiła się, że być może zechcą go odzyskać. Obawy angielskiej mamy były jednak niepotrzebne:
- Wiem, że Elena i Andriej są moimi rodzicami, ale to wszystko jest tak trudne i dziwne. Dla mnie są jak normalni ludzie. Mamą i tatą są dla mnie Barbara i Roy - mówi Igor.
Rodzice, babcia i przyrodnie rodzeństwo nie kryli radości, że długo oczekiwane spotkanie doszło do skutku. Nie zabrakło wzruszeń. Cieszyli się, że chłopcu powiodło się w życiu. Nie chcieli burzyć zastanego porządku, zresztą sam Igor, obywatel brytyjski mówiący idealną angielszczyzną bez śladu wschodniego akcentu "swoją mamusią" nazywa tylko Barbarę. Ona też nie wyobrażała sobie życia bez niego. Ten dorosły dziś mężczyzna nadal utrzymuje bliski kontakt z rodziną z Białorusi, ale przyznaje, że pod wieloma względami miał niewiarygodne szczęście, że los związał go z Bennettami i Wielką Brytanią. Jakie perspektywy rysowałyby się przed nim, gdyby został w rodzinnym kraju? Odebrany rodzicom po krótkim pobycie w sierocińcu koniec końców najpewniej trafiłby do zamkniętego zakładu dla dorosłych.
Stwierdzenie, że chłopak starał się żyć normalnie mogłoby być dlań nieco krzywdzące – on w istocie żył normalnie, nawet jeśli niekiedy otoczenie powodowane troską niechcący piętrzyło stojące przed nim trudności, on sam wydawał się ich nie dostrzegać. Wierzył, że uda mu się skończyć college, pracować, założyć własną rodzinę i tak właśnie się stało.
Zanim jednak poznał „tę właściwą” kilka obiecujących relacji z dziewczętami rozpadło się, gdy jego wybranki przedstawiły go rodzicom. Ale z Alice, młodą pielęgniarką dziecięcą było zupełnie inaczej. Parę najpierw połączyła przyjaźń, która z czasem przerodziła się w coś więcej. Po kilku latach zdecydowali się na ślub, a na świat przyszły dzieci – Mia i Leo.
Czy małżonkowie obawiali się, że maluchy mogą odziedziczyć niepełnosprawność po ojcu? Igor mówi, że byli spokojni, bo zdaniem lekarzy winę za jego stan ponoszą najpewniej czynniki pozagenetyczne. Badania prenatalne pokazywały, że z dziećmi wszystko jest w porządku. Alice jest przekonana, że nawet, gdyby USG wykazało co innego i tak nigdy nie zdecydowałaby się na przerwanie ciąży:
- To by oznaczało, że nie akceptuję Igora – mówi w rozmowie z serwisem Express.co.uk.
Małżonkowie mieszkają teraz w niewielkim, schludnym domku z ogródkiem w Londynie, gdzie prowadzą też własną firmę wnętrzarską. Twierdzą, że nigdy się nie kłócą i stanowią absolutnie zgrany zespół. Alice nazywa męża miłością swojego życia. Wspomina, że nigdy nie miała problemu z zaakceptowaniem go:
- Ma kawał osobowości. I zawsze, zawsze potrafił rozbawić mnie do łez.
- Po prostu byłem sobą – typem klasowego błazna – uśmiecha się Igor.
- Gdybyś był ponurym dzieckiem, nie miałbyś takiej miłości wielu ludzi. Nie pomagano by ci tak ochoczo i nie byłoby cię dziś tutaj – poważnieje Alice.
17 marca, w wieku 84 lat, po długiej chorobie nowotworowej zmarł Victor Mizzi, zwany aniołem czarnobylskich dzieci. Przez całe życie kierował się zasadą, że należy pomagać drugiemu człowiekowi zawsze, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Starszy pan nie krył radości, że doczekał realizacji największych marzeń podopiecznego - jego usamodzielnienia się, ślubu z Alice oraz narodzin dzieci.
Latem zeszłego roku na świat przyszło trzecie dziecko pary.