Mój ukochany, mój dobry dziadek
Co się dzieje w głowie dziecka, które jest wykorzystywane seksualnie? – Ujmę to w duży cudzysłów, ale z pierwszych lat życia mam skojarzenie z „dobrym dotykiem”. Choć to było wykorzystywanie seksualne, lubiłam dotyk dziadka, bo tylko taki miałam – mówi Agnes, kobieta, którą od 3. roku życia wykorzystywał dziadek, później ojciec. Po co o tym mówi? Żeby dzisiejsze dziewczynki i młode kobiety nie przechodziły przez piekło, jakie jej zgotowali dorośli. Żeby oprawcy przestali czuć się bezkarni, bo osoby doświadczające przemocy wciąż wpędza się w poczucie winy, więc milkną. Może już czas, żeby odzyskały głos?
Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata
Interia.pl: Gdy pytam o dzieciństwo, wielu ludzi wspomina je jako czas beztroski i bezwarunkowej miłości rodziców, jako etap życia, na którym dziadkowie niemal dosłownie przychylali im nieba. Jakie są pani najwcześniejsze wspomnienia?
Agnes: Do czwartego roku życia wychowywali mnie rodzice. Później mama zaginęła, wyjechała do Włoch i tyle ją widziano. Ojciec poszedł do więzienia i przez lata się nami nie interesował. Jak mówiła babcia, dosłownie zostawił mnie i brata na wycieraczce, a ona zrobiła wszystko, żeby razem z dziadkiem stworzyć dla nas rodzinę zastępczą.
Mam kilka wspomnień, które pielęgnuję w pamięci. Pojawiają się takie urywki, gdy mama trzyma mnie na rękach, przytula, kiedy płaczę, bo nie chcę już jeść. Mam też zachowany momenty, gdy panikuję, bo założyłam za mały pierścionek i nie mogę go zdjąć. Dla czterolatki to prawdziwa tragedia. Mama bierze mydło i zdejmuje go bezboleśnie. Potem mnie przytula. Pamiętam ją jako troskliwą, czułą i wspierającą. Tylko tyle mam po mamie. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam.
A pierwsze lata w domu dziadków?
Pamiętam też etap przejściowy, miałam około trzech lat. Jeszcze była mama i już był dziadek. Zaczynał się ze mną bawić, w sposób przekraczający granice. To moje pierwsze wspomnienia związane z tym, że byłam wykorzystywana seksualnie. Trudno mi o tym mówić, ale to, co mi robił, wtedy było dla mnie przyjemne.
Dotykał. Zdaniem ekspertów, dotyk jest dla dziecka równie ważny jak tlen i nie ma ono przecież pojęcia o "złym dotyku". Bo niby skąd miałoby mieć?
Ujmę to w duży cudzysłów, ale z pierwszych lat życia mam skojarzenie z "dobrym dotykiem". Choć to było wykorzystywanie seksualne, lubiłam dotyk dziadka, bo tylko taki miałam. Babcia nas nie przytulała. Nigdy nie była ciepła ani empatyczna. Chyba nie umiała nas kochać. To nie tak, że nie chciała czy znęcała się nad nami. Nie potrafiła, tak dziś o tym myślę.
Była bardzo zajęta. Pracowała na dwa etaty, nie radziła sobie z zaginięciem mojej mamy. Teraz to wiem, wtedy tego nie rozumiałam. Widziałam ją wyłącznie jako złą i taką, której nie da się kochać, duża w tym zasługa dziadka. Manipulował mną i nastawiał przeciw babci. Doprowadził do tego, że dosłownie ją znienawidziłam. Jego kochałam. Nie widziałam, co on kombinuje i nie doceniałam, jak dużo babcia robiła dla mnie i brata. Przecież nie musiała starać się o to, żeby zostać naszą rodziną zastępczą. Opiekowała się nami i robiła wszystko, żeby wnukom żyło się dobrze, choć zdarzało się, że i ona sobie nie radziła. Była despotyczna. Krzyczała i karała.
Zdarzyło się, że panią uderzyła?
Owszem. Choć wiem, że nie powinna, staram się ją zrozumieć. Nie byłam aniołkiem. Potrafiłam ukraść pieniądze, na które ona ciężko pracowała. Większość życia myślałam o babci jak o wrogu. Dopiero teraz, gdy sama pracuję, widzę ile wysiłku wkładała w to, żeby zapewnić nam godne życie. Lepsze niż w niejednym domu.
Dziadek zaczął budowanie relacji z panią od sprawowania opieki nad 3-4-letnią dziewczynką?
Tak, ale już wtedy wkładał rękę, którą nazywał samolocikiem, do moich majtek. Tak naprawdę, nie wiem kiedy zaczął. Może być i tak, że wykorzystywał mnie już wtedy, gdy byłam niemowlęciem. Nigdy się tego nie dowiem.
Co się dzieje w głowie dziecka, które jest wykorzystywane seksualnie?
Pamiętam, że do 7. roku życia miałam przyjemność z kontaktów seksualnych z dziadkiem. Raz, a może kilka razy, miałam orgazm. Pragnęłam tego. To była jedyna dobra rzecz w moim życiu. Tak wtedy czułam, tak wtedy myślałam.
W domu zawsze było mało pieniędzy. Babcia ciężko pracowała i oszczędzała. Nie mogła szastać pieniędzmi. Dziadek czasem mi jakieś dawał, więc w moich oczach znów był tym lepszym, choć dziś wiem, że zwyczajnie mnie przekupywał. Ale to babcia zapewniała nam codziennie ciepły posiłek, ona pilnowała, żebyśmy mieli czyste ubrania. Dbała o nas.
Czy dziadek eskalował swoje oczekiwania seksualne?
Tak. Do 7. roku życia traktował mnie już jak dorosłą kobietę.
Kiedy pojawił się dyskomfort czy nawet wstręt, o którym pani mówi?
Miałam chyba 7, może 8 lat. Każda czynność w jego stronę, gdy musiałam go dotykać, była dla mnie przykra, ale wciąż sprawiało mi przyjemność, gdy on dotykał mnie. Wtedy coś zaczęło we mnie pękać. Odczuwałam dobrze znaną rozkosz, ale już wiedziałam, że to nie powinno się dziać. Czułam się brudna i ciągle ze sobą walczyłam, a jednak wciąż przychodziłam do niego po przyjemność.
Od kiedy pamiętam, kładłam się koło niego, gdy miał drzemkę, a gdy przychodził do mnie w nocy, rozchylałam nóżki. Nauczył mnie tego, a potem miał mnie na zawołanie. Uzależniłam się od pożądania? Sama nie wiem, jak to nazwać.
Może od odrobiny ciepła, którą dostawała pani przy okazji?
Ciepło ciepłem. Uzależniłam się też od podniecenia, które prowokował dotykając moich miejsc intymnych. Otworzył moją seksualność w bardzo młodym wieku, a ja, a dokładniej - ta mała dziewczynka, czuła, że to coś fajnego.
Zaczęła pani okazywać niechęć?
Nie. Odczuwałam silny wstręt do jego narządów płciowych, ale zostało pożądanie i ochota na to, żeby on mnie dotykał. Funkcjonowałam pomiędzy tymi sprzecznościami. Raziło mnie to coraz bardziej, więc zaczęłam się zamrażać, odcinać się od siebie.
Moja seksualność jest do dziś mocno zaburzona. Bardzo mało czuję. Ostatnią przyjemność, którą można nazwać satysfakcją seksualną, miałam w wieku 7 lat. Później się zablokowałam. Jak dopowiedziałam się na terapii, to mechanizm obronny, który dziecko włącza, gdy sobie nie radzi. Włącza go, żeby nie zwariować, gdy wie, że dzieje mu się krzywda.
Nie miałam żadnej zaufanej osoby, której mogłabym o tym powiedzieć. Nikogo, kto by mnie wysłuchał i zadziałał w moim imieniu. Nie ufałam babci. A dziadka nie potrafiłam zatrzymać. Niby się go nie bałam, ale nie potrafiłam powiedzieć: "nie".
Kiedy nadszedł przełom?
Gdy miałam 11 lat, babcia weszła do pokoju i zobaczyła, co robi mi dziadek. Wybuchła wielka awantura. Pamiętam, że usłyszałam, jak babcia krzyczy, że mojej mamie robił to samo. Ona twierdzi, że to nie było zdanie oznajmujące, a pytanie. Ja, jako dziecko, usłyszałam stwierdzenie i tak je zapamiętałam. Wtedy jeszcze bardziej znienawidziłam babcię, czyniąc ją, nie dziadka, odpowiedzialną za to, że nie mam mamy. Pojawiło się silne przekonanie, że skoro wiedziała, że dziadek krzywdził moją mamę i nic z tym nie zrobiła, to ona jest wszystkiemu winna.
Od tej nocy, przez jakiś czas, babcia spała ze mną w jednym łóżku. Kilka razy zabrała mnie do psychologa, ale ten stwierdził, że skoro nie chcę rozmawiać, to nie mamy po co przychodzić.
W którym to było roku?
2005.
Psycholog zbagatelizował wieloletnie molestowanie seksualne małej dziewczynki, bo ta nie garnęła się do rozmowy z marszu?
Miałam wtedy 11 lat. Nie tylko psycholog, wszyscy to zlekceważyli. Babcia twierdzi, że zadzwoniła na niebieską linię. Nie wiem czy to zrobiła. Wiem, że powiedziała sąsiadom. Pamiętam, co usłyszałam od pani, z którą utrzymywaliśmy bliskie relacje, powiedziała: "jak będziesz pełnoletnia, zgłosisz to na policję.". W szkole też wiedzieli. Wszyscy w najbliższym otoczeniu wiedzieli i nikt z tym nic nie zrobił. Nic konkretnego.
Po krótkim czasie babcia i dziadek zaczęli normalnie funkcjonować w domu. Nie wiem na jakich dokładnie zasadach opierał się ich związek, ale znów mieszkaliśmy wszyscy pod jednym dachem. Wtedy już kompletnie ją znienawidziłam. Miałam poczucie, że zostawiła mnie w tym piekle samą. Ona do dziś twierdzi, że zrobiła wszystko, co mogła. I wiem, że głęboko w to wierzy. Trudno nam tutaj dojść do porozumienia. Przecież mogła zgłosić sprawę na policję albo wyrzucić go z domu. Wtedy można było to jeszcze zatrzymać. Być może nie doszłoby do wielu późniejszych tragedii.
Znienawidziła pani wtedy dziadka?
Kochałam go i nienawidziłam równocześnie. Nienawiść do babci rozrosła się we mnie z taką siłą, że poczułam, że chcę ją zabić. Nie widziałam już innego wyjścia. Nie pomogła mi, pozwoliła, żebym mieszkała z oprawcą. Wracało do mnie też to, że wiedziała, że on wykorzystywał mamę. Może ona wcale nie zaginęła? Może uciekła, bo nie poradziła sobie z tą sytuacją? Miałam milion pytań i nikogo, komu mogłabym je zadać. Przecież babcia widziała na własne oczy, co dziadek ze mną robił. Nie uchroniła mnie, a wcześniej mojej mamy. Miałam 12 lat, gdy rzuciłam się na nią z nożem. Wybrałam moment, gdy spała i nie mogła się bronić.
Z przerażeniem patrzę teraz na dwunastoletnie dziewczynki i zastanawiam się, co ja miałam wtedy w głowie.
Do czego dorośli panią doprowadzili - może tak warto postawić pytanie? To nie wybrzmiewa dosłownie, ale w każdy zdaniu, które pani wypowiada, czuję, że się pani obwinia, za wszystko. Może najpierw powinien uderzyć się w pierś pani oprawca i każdy dorosły, który zlekceważył tę tragedię. Mieszkaliście na wsi?
Nie, w dużym mieście. Na szczęście babcia przeżyła. Brat zaalarmował sąsiadów, którzy zadzwonili na pogotowie.
Wtedy opisano panią w gazetach jako "wyrodną wnuczkę, która próbowała zabić swoją kochaną babcię" i wezwano na przesłuchanie.
Tak, za rączkę zaprowadził mnie na nie dziadek. W trakcie przesłuchania, na którym był obecny psycholog, opowiedziałam o wszystkim, co działo się w domu, o wszystkim, co robił mi dziadek. Nie zamknęli go. Zapewnili, że zajmą się tym. W stosownym czasie.
A teraz, czyli w dniu przesłuchania?
Usłyszałam, że mam z nim wrócić do domu. I tak się stało.
Po jakimś czasie przyjechała po mnie policja. Trafiłam do ośrodka, który prowadziły zakonnice. Nie wiem czy sprawa molestowania seksualnego została wszczęta z urzędu, o wielu sprawach mnie nie informowano. Faktem jest, że proces ruszył i był dla mnie kolejnym koszmarem, retraumatyzacją.
Po czterech latach zbierania dowodów i niekończących się przesłuchań, w trakcie których musiałam wielokrotnie opowiadać obcym ludziom, o tym, co robił mi dziadek - ze szczegółami i wciąż od nowa - uniewinnili go. Miałam 16 lat.
Na jakiej podstawie został uniewinniony?
Wielokrotnie zadawałam sobie to pytanie, nie znam odpowiedzi. Wszystkie testy, jakim zostałam poddana, jednoznacznie pokazywały, że byłam molestowana. Miałam też świadka - babcia zeznawała w sądzie. Opowiedziała o tym, co widziała, więc zostały spełnione dwa najważniejsze kryteria. Mój oprawca został uniewinniony z braku wystarczających dowodów.
Jak radziła sobie z tym wyrokiem 16-letnia Agnes?
W ogóle sobie nie radziła. Były zachowania autodestrukcyjne, alkohol, papierosy i narkotyki.
Patrzę na panią i trudno mi to wszystko pomieścić w głowie.
Było nieciekawie. Była heroina i próby samobójcze.
Kto, i jaką mocą, panią z tego wyciągnął?
Siostra Andżelika. Nazywam ją "siostrą dyrektor", czyli dyrektorka ośrodka, w którym mnie umieszczono. Miała do mnie naprawdę dużo cierpliwości. Zjawiła się też pani Monika, wolontariuszka. Potrafiła wejść za mną w najgorsze "bagno", żeby mnie tylko z niego wyciągnąć. Do dziś utrzymuję z nimi kontakt. O pani Monice myślę, jak o mojej mamie.
Chyba trzeba mieć w sobie ogromną siłę i prawdziwą miłość, żeby umieć pomóc tak skrzywdzonemu dziecku?
Bez nich by mnie już nie było.
Nagle pojawił się też ojciec?
Rozgłos, jaki zapewniły mi gazety, po incydencie z babcią, sprawił, że ojciec odnalazł mnie w domu dziecka. Widziałam go wtedy po raz pierwszy od lat. Zabiegał o ten kontakt, a ja tak bardzo marzyłam, żeby mieć ojca, że pragnienie wygrało z lękiem. Wiedziałam od babci, że nie traktował dobrze mojej mamy, ale uwierzyłam, że ze mną będzie inaczej. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś z mojej rodziny okazał się dobrym człowiekiem.
To był mroczny czas, miałam ciężką depresję, były narkotyki i alkohol, a ojciec zachowywał się jak mój kumpel. Miałam trzynaście lat, pił ze mną i brał prochy. Nie zastanawiałam się nad tym. Byłam szczęśliwa, że mam tatę, w dodatku tak wspaniałego. Gdy miałam czternaście lat i oboje byliśmy pod wpływem alkoholu, włożył mi rękę w spodnie. Nie zaprotestowałam.
Urwała pani ten kontakt?
Nie. Podobnie, jak z dziadkiem, z ojcem też długo nie potrafiłam go zerwać. Weszłam w jakieś błędne koło. Gdy tylko się odzywał, pakowałam się i jechałam do niego. Wracałam do ośrodka z poczuciem winy, wykorzystana, od nowa budując postanowienie, że to był ostatni raz. I tak bez końca. Znienawidziłam się za to. Była autoagresja, narkotyki, próby samobójcze i kolejne hospitalizacje na oddziałach psychiatrycznych. Tak wyglądał mój okres dojrzewania.
W międzyczasie dostałam informację, że sąd uniewinnił dziadka. Byłam bardzo młoda, ale wiedziałam, że tak tego nie zostawię. Postanowiłam, że go sprowokuję.
To znaczy?
Chciałam go nagrać, żeby mieć dowód na to, co mi robił. Wiedziałam, że najpierw muszę się z nim spotykać, żeby zdobyć jego zaufanie. Miesiącami jeździłam do człowieka, który zniszczył moje dzieciństwo, zdeptał godność i odebrał poczucie bezpieczeństwa, ale wiedziałam, że inaczej tego nie załatwię. Po kilku miesiącach miałam dowód. Nagrałam go. To pomogło.
Podpisałam umowę z kancelarią. Nie miałam czym zapłacić, więc umówiliśmy wysoki procent od wygranej. Minęło kilka lat, sąd skazał dziadka na 5 lat pozbawienia wolności, ale się odwołał. Ostatecznie dostał 4 lata i miał mi zapłacić 250 tys. odszkodowania. Po opłaceniu kancelarii i kolejnej sprawie sądowej, w której musiałam się bronić, zostało mi tylko kilkadziesiąt tysięcy. Nie zapłacił 150 tys. Nie miał z czego. Umarł z tym długiem.
W jakiej sprawie pani musiała się bronić?
Zabiłam ojca.
Jak do tego doszło?
Uzależnił mnie od siebie, podobnie jak dziadek. Nie umiałam zerwać z nim kontaktu. Piłam, ćpałam i pozwalałam się wykorzystywać. Którejś mocy konkubina ojca zobaczyła, co on mi robi i rozpętało się piekło. Na mnie wyładowała swoją złość, zwyzywała mnie od najgorszych. Z ojcem dość szybko się pogodziła, a ja skutecznie zerwałam z nim kontakt.
Dlaczego znów się pojawił?
Spotkałam go przypadkiem na mieście. Szedł z moim bratem, obaj byli pijani i bardzo brudni. To było w okolicy moich osiemnastych urodzin. Pamiętam takie przyjemne uczucie, nie trwało długo, ale złapałam moment, w którym zaczęłam układać sobie życie. Cieszyło mnie to. Po kilkumiesięcznej terapii, byłam trzeźwa i pracowałam. Nie było łatwo, miałam zdiagnozowane zaburzenia osobowości, PTSD (Zespół Stresu Pourazowego - przyp. red.), uzależnienie od alkoholu i narkotyków, ale szłam w dobrą stronę.
Wtedy ich pani spotkała.
Pamiętam, że przeraziłam się, gdy ich zobaczyłam. Przeraziłam się, że ktoś znów zniszczy moje ledwo odbudowane życie. Postanowiłam przejąć kontrolę. Wiedziałam od babci, że ojciec jest ścigany listem gończym. Pomyślałam, że dowiem się, gdzie przebywają i wydam go policji. Chciałam trzymać ich z daleka od mojego domu, zdecydowałam, że pojadę do nich.
Wtedy już nie piłam, ale wiedziałam, że na trzeźwo nie dam rady. Kupiłam alkohol. Zanim zdążyłam wezwać policję, ojciec zaczął opowiadać o matce. Bardzo chciałam czegoś się o niej dowiedzieć. Kurczowo chwycić jakiejś informacji, ale brat zaczął wrzeszczeć, że ona nas porzuciła i że ojciec ma się zamknąć. Tak bardzo chciałam usłyszeć cokolwiek, że wbrew postanowieniom, zabrałam ojca do siebie. Wypiłam jeszcze więcej, a on mnie wykorzystał.
Nie myślałam już o policji. Chciałam umrzeć. Ojciec wyszedł, a ja poszłam do piwnicy i próbowałam się powiesić. Nie udało mi się. Przestraszyłam się, gdy zobaczyłam, że rura, na której miałam zawisnąć, to rura z gazem. Wiedziałam, że mogę wysadzić blok i zabić niewinnych ludzi.
Poczułam się tak podle, jak jeszcze nigdy. Nawet zabić się nie umiałam. Wiedziałam, że to wszystko będzie się powtarzało, że on będzie mi to robił, a ja wciąż nie będę umiała go zatrzymać. Chciałam, żeby poczuł się tak okropnie jak ja, żeby cierpiał. Żeby zginął. Wróciłam do domu, chwyciłam za nóź i pojechałam do niego. Dostałam 4 lata za zabójstwo w afekcie.
Wielu ludzi zamyka się w sobie po takiej tragedii. Kto pomógł pani odzyskać głos?
W więzieniu poznałam Gosię Kulczycką ze Stowarzyszenia MIR. Organizowała dla osadzonych warsztaty. Dzięki niej jestem dziś samorzeczniczką w projekcie "Moc w przemoc", działamy w ramach programu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy. Można nas znaleźć na Facebooku. Piszę też książkę.
Dlaczego zdecydowała pani głośno o tym mówić?
Bo wierzę, że to komuś pomoże. Gdyby nie kobiety, które spotkałam na swojej drodze, nie miałabym dziś takiego życia, jakim mogę żyć. To nie jest łatwe. Te wszystkie doświadczenia we mnie zostały. Chodzę na terapię i codziennie zmagam się z przeszłością. Myślę, że będę się z nią zmagać do końca życia, ale żyję, pracuję i wierzę, że moje świadectwo może uchronić kogoś innego.
Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata