Reklama

Nad Sekwaną zalecają - mniej wędlin i słodkich napojów, ale z głową...

Francuska agencja bezpieczeństwa żywności (ANSES) wydała nową dyrektywę, w której zaleca "drastyczne" zmniejszenie spożycie wędlin i słodzonych napojów gazowanych. Dzienna porcja wędlin nie powinna przekraczać 2,5 dag, a napojów - jedną szklankę.

Eksperci francuskiej agencji proponują by nie jeść więcej niż pół kilo mięsa tygodniowo (drób się nie liczy), a ryby spożywać nie częściej niż dwa razy w tygodniu.

ANSES wzywa natomiast Francuzów by nie skąpili sobie klusek, makaronów i kasz, szczególnie razowych, z pełnego ziarna, zawierających otręby.
Zapewne przypadkiem zalecenie zbiegło się w czasie z głosowaniem we francuskim Zgromadzeniu Narodowym (Sejmie), wprowadzającym ustawowy zakaz "fontan lemoniadowych" (sodastream), z których "za opłatą lub za darmo" pić można ile dusza zapragnie.
Lekarze nie mają wątpliwości, że dodatkowe zalecenia ANSES są "rozsądne i pożyteczne", jak mówił o podobnych wskazówkach, jeden z twórców francuskiej dietetyki, pochodzący z Polski prof. Marian Apfelbaum.
Słodkie napoje gazowane zawierają zbyt wiele cukru (do 115 g na litr), co grozi cukrzycą. Zastąpienie cukru słodzikami usuwa to zagrożenie, ale wprowadza nowe. Powszechnie stosowany aspartam, medycyna podejrzewa o rakotwórczość. Bardzo niezdrowe i potencjalnie rakotwórcze są również liczne barwniki, konserwanty, wzmacniacze smaku, regulatory kwasowości.
By nie obrzydzać wędlin wymienianiem chemicznych dodatków, w które przebogata jest produkcja przemysłowa, zatrzymajmy się na stwierdzeniu, że kiełbasy, szynki i inne balerony zawierają bardzo dużo soli, a ta powoduje wzrost ciśnienia i zwiększa ryzyko chorób układu krążenia.
Francuski minister rolnictwa St,phane Le Foll, omawiając te dane podkreślił, że choroby, a wśród nich nowotwory, grożą przy nadużywaniu pokarmów, ale nie oznacza to zakazu. "Można i należy jeść mięso" - zalecał.
Minister zabrał głos ponieważ sprawa żywności nie jest tylko sprawą dietetyki. To również gospodarka i polityka oraz społeczna psychologia.
Francja wraz z departamentami zamorskimi jest jednym z największych producentów cukru, zarówno buraczanego, jak i trzcinowego. Hodowla ras mięsnych, w tym wieprzowiny, to ważna dla tego kraju dziedzina rolnictwa. Z drugiej strony leczenie chorób spowodowanych złym wyżywieniem, to wielki ciężar finansowy dla państwa.
Lęki żywnościowe towarzyszą ludzkim społecznościom od zarania dziejów. Francuski socjolog Claude Fischler nazywa to "paradoksem wszystkożercy". "Człowiek" - tłumaczy - nie jest w stanie zaspokoić potrzeb odżywiając się tylko jednym pokarmem. Potrzebuje choćby minimalnej różnorodności. Ta różnorodność to z jednej strony swoboda, gdyż pozwala na przystosowanie do zmieniających się warunków, na zmianę sposobu odżywiania i na podróżowanie w dalekie kraje. Stwarza jednak również przymus, konieczność próbowania rzeczy nieznanych, odnawiania jadłospisu". Upraszczając - znane nudzi się, a nieznane powoduje lęki.
Te lęki mogą wynikać z rzeczywistej lub urojonej szkodliwości pewnych pokarmów. W Średniowieczu przestrzegano przed niebezpieczeństwem spożywania jarzyn i owoców i aby to niebezpieczeństwo zmniejszyć zalecano połączenia z innymi składnikami. "Ostańcem" tej medycznej filozofii, jest włoski zwyczaj jedzenia melona z szynką. Wierzono, że "zimna natura" owocu łagodzona jest "gorącą" właściwością mięsa.
W historii Francji pierwszy raz psychozę żywnościową odnotowano w XIII wieku, za panowania Ludwika Świętego. Wtedy zaczęło rozwijać się mieszczaństwo, pojawiły się w miastach pierwsze rzeźnie. Obawy przed zatruciem spowodowały wydanie edyktu królewskiego, regulującego warunki ich pracy.
Kilkaset lat później w pocz. XX w. w Chicago otwarto wielkie rzeźnie przemysłowe. Z powodu alarmujących pogłosek doszło do bojkotu ich wyrobów.
Ostatnim jak dotychczas, wielkim powiewem lęku żywnościowego był kryzys "wściekłej krowy". Przerażało nie tylko niebezpieczeństwo, ale również wynaturzenie nowoczesnych hodowli, w których przeżuwacze, karmione mączkami zwierzęcymi, stawały się mięsożerne.
Zapewne kryzysy gospodarcze i społeczne powodują, że choć żywność jest obecnie o wiele mniej niebezpieczna niż w poprzednich stuleciach, Europejczycy przekonani są, że ryzyko się powiększyło. I póki nie uwierzą, że ich sytuacja jest stabilna, żadne autorytety medyczne i polityczne nie przekonają ich, że jest na odwrót.

Reklama
PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy