Reklama

Nie każde "E" jest złe

Nie czytamy etykiet. A jeśli już na nie spojrzymy, to na widok ilości zawartych w produkcie substancji konserwujących zniechęcamy się. Jednak nie każdego "E" powinniśmy się bać. Dlaczego?

"Groźnie brzmiące E202, to tak naprawdę sorbinian potasu, który dodawany jest do większości produktów dostępnych na naszym rynku. Nie trzeba się go przesadnie bać, ponieważ nie jest on dla nas szkodliwy" - tłumaczy dietetyk Magdalena Czyrynda-Koleda i dodaje:

"Bardzo boimy się wszelkich dodatków typu E. Nie do końca słusznie, bo niektóre naturalne składniki też mogą przybierać taką formę i występować właśnie pod nazwą E. Np. witamina C może mieć zadanie konserwujące i też będzie wymieniona w takim produkcie w ten sposób. Wcale to nie oznacza, że ta witamina staje się nagle czymś złym. My się po prostu z zasady boimy produktów, które mają wymiennik E, jako kolejny po przecinku" - tłumaczy Czyrynda-Koleda.

Reklama

Jak się okazuje nie wszystkie produkty wymagają użycia sztucznych środków konserwujących.

"Niektóre produkty jak suszone owoce mają w sobie naturalne właściwości konserwujące. Tak jest w przypadku chociażby śliwek suszonych. One zawierają minimalne ilości środków konserwujących, ponieważ same w sobie już je mają - oczywiście te naturalne. Pamiętajmy, że śliwki, które sprowadzane są do nas np. z Kalifornii będą zawierały minimalną ilość środka konserwującego, bo trzeba im "pomóc" w przebyciu długiej drogi zza oceanu. Siłą rzeczy trzeba użyć czegoś, co spowoduje, że ten owoc po dotarciu na nasz kontynent będzie nadawał się do spożycia" - kwituje dietetyk.

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy