29 lat temu zastrzelono Andrzeja Zauchę. Zbrodnia do dziś budzi kontrowersje
To przypominało mafijne porachunki. Do Zauchy oddano osiem strzałów z obrzyna, czyli karabinu o obciętej kolbie i lufie. Z najbliższej odległości. Morderca opróżnił dwa magazynki na parkingu, tuż przy mercedesie należącym do artysty.
Już pierwsza kula rozerwała Zausze aortę. Kolejne trafiły go m.in. w głowę i w krocze. Jedna śmiertelnie ugodziła Zuzannę Leśniak, aktorkę, która towarzyszyła wokaliście.
Sprawca, Yves Goulais, francuski reżyser, mąż owej aktorki, od razu oddał się w ręce policji. Twierdził, że strzelał przez zazdrość. Jak można przeczytać w wydanej miesiąc temu książce: "Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy", Goulais przyłapał parę trzy tygodnie wcześniej, gdy wrócił z zagranicy. Nie w sypialni. Zaucha nawet otworzył mu drzwi i próbował tłumaczyć, że Zuzanna zasłabła w teatrze, więc - jako jej przyjaciel - odwiózł ją do domu i został do rana, na wszelki wypadek.
Goulais nie uwierzył. Pobił Zauchę. Później pojechał do Francji, gdzie legalnie kupił karabin. Przemycił broń do Polski i woził ją w samochodzie, czekając na dogodny moment. Ten zdarzył się wieczorem, po spektaklu "Pan Twardowski", w którym Zaucha grał główną rolę. Leśniak debiutowała w tym przedstawieniu. Wystąpiła w roli diabełka.
Najbardziej kontrowersyjny okazał się wyrok sądu. Za zabójstwo dwóch osób sprawca dostał 15 lat więzienia, choć oskarżyciel wnioskował o dożywocie.
Nie wykazano, że morderca chorował psychicznie. Nie była to też zbrodnia w afekcie, bo zabójca przygotowywał się do niej od trzech tygodni. Z premedytacją? Zdaniem sądu nie, choć Goulais od początku konsekwentnie twierdził, że chciał Zauchę zabić i nie żałuje, że to zrobił. Żałował, że przy okazji śmiertelnie postrzelił swoją żonę. Mówił, że został wychowany na dobrego człowieka, ale zdrada uczyniła z niego "barbarzyńcę". Zdaniem psychologów jego osobowość można było co najwyżej nazwać niedojrzałą.
W uzasadnieniu wyroku sędzia przewodniczący orzekł, że sprawca "zawsze był człowiekiem prawym, wysoko ceniącym odpowiedzialność, prawdę, wierność i lojalność (...) Czego nie można powiedzieć o jego żonie...". A jego czyn "choć nie był wyrazem afektu, wyrósł jednoznacznie na tle silnego napięcia emocjonalnego, gdyż - jak sam oskarżony stwierdził - na jego wielkiej miłości wyrosła wielka nienawiść". Cały proces obserwował francuski konsul. Dziennikarzy, przed kluczowymi zeznaniami, wypraszano z sali.
We wspomnianej biografii Andrzeju Zauchy o tym wybitnym artyście wypowiadają się jego przyjaciele i współpracownicy, m.in.: Andrzej Sikorowski, Krzysztof Piasecki, Włodzimierz Korcz, Alicja Majewska, Halina Frąckowiak.
Okazuje się, że wbrew obiegowym opiniom, nie był kobieciarzem. Kochał swoją żonę Elżbietę, która zmarła dwa lata przed jego śmiercią. Zabił ją nagły wylew krwi do mózgu. Po jej śmierci wokalista wpadł w rozpacz. Wtedy faktycznie zbliżył się do Zuzanny Leśniak, aktorki Teatru STU, która mówiła mu, że zamierza odejść od męża. Spotykali się, ale Zaucha dbał, by nie rzucało się to w oczy. Leśniak miała rozmówić się z mężem. Nie zdążyła. I nie jest pewne, czy chciała. Z książki wynika, że to ona sprokurowała "przyłapanie" jej i Zauchy przez Goulaisa, by sprawa rozwiązała się sama.
Zaucha został zamordowany, ale utwory, które wykonywał, wciąż są popularne. Sięgają po nie inni wykonawcy, m.in. Janusz Szrom, Kasia Moś, Piotr Cugowski, Marek Piekarczyk, Kamil Bednarek, Kuba Badach. Co roku w Bydgoszczy odbywa się festiwal imienia Andrzeja Zauchy. Za życia tego artysty wielu wybitnych kompozytorów i tekściarzy pisało piosenki specjalnie dla niego.
Kilka miesięcy po feralnej dacie, 10 października 1991 roku, miał nagrać drugą płytę z big bandem Wiesława Pieregorólki, kompozytora przeboju "C'est la vie - Paryż z pocztówki". Gdy zginął, miał 42 lata.