Chuda historia dwudziestolecia
Czy moda na chudą, niekoniecznie zdrowo wyglądającą sylwetkę to wymysł naszych czasów? Czy to współcześni projektanci mody zmusili nas do podążania za nierealnym wzorem kobiety - wieszaka na ubranie? Autorka książki "Piękno bez konserwantów" Aleksandra Zaprutko - Janicka przekonuje, że już nasze prababki stosowały zaskakujące i rzadko kiedy zdrowe metody, by osiągnąć idealnie szczupłą sylwetkę. Jakie były ich sposoby na ówczesne piękno?
W międzywojniu modna kobieta musiała być szczupła. Dzisiejsze media wciąż bardziej i bardziej przesuwają granicę tego, co uznaje się za właściwą sylwetkę. Jesteśmy już nie na etapie promocji wychudzenia, ale wręcz anoreksji. Przemysł modowy popadł w taką skrajność, że zaniepokojone rządy zaczęły interweniować. Kobiety, które wyglądają, jakby miały za chwilę zniknąć, nie mają czego szukać na przykład na Paris Fashion Week. Nie ma się jednak co oszukiwać. To nie projektanci poszli po rozum do głowy. Po prostu parlament, zmieniając prawo, zatrzasnął drzwi przed nosem modelkom o zbyt niskim wskaźniku BMI. Choć nasze pojęcie szczupłości od przedwojennego dzieli dobrych kilka centymetrów w talii i biodrach, już wtedy utyskiwano na nadmierne podążanie kobiet za modą i popadanie w tej kwestii w przesadę.
Ellen D’Aubelle, której książkę "A Będziesz Piękna i Młoda. Praktyczna Encyklopedja Kosmetyczna" wydano w Polsce w 1937 roku, nie szczędziła elegantkom gorzkich słów. Nie zdając sobie sprawy z tego, co właściwie znaczy Piękno, kobieta bezkrytycznie poddała się wymogom panującej mody, tej mody, która dziś każe być chudą, zaś jutro może na tron powołać tęgie. Ta niebezpieczna gra gwałtownego odchudzania się i tycia, które najczęściej następują dzięki stosowaniu najgorszych środków, ma wreszcie ten skutek, że kobieta traci i zdrowie i często również swoje przyrodzone piękno.
Po raz pierwszy kobiety na tak masową skalę zaczęły się interesować własnym ciałem. Świat odkrył odchudzanie. Także to przyspieszone. Wiele pań decydowało się na drogę na skróty i wspomaganie się niezdrowymi suplementami. D’Aubelle nazywała je niebezpiecznymi truciznami, które rujnują żołądek, nerki, serce oraz skórę. O ponad dekadę wcześniej jeszcze dalej posuwał się w opiniach doktor Władysław Hojnacki, autor "Higjeny kobiety i kosmetyki". Wytykał on damom, że ze względu na konwenanse potrafią całymi godzinami powstrzymywać się przed... skorzystaniem z toalety. I wcale nie wyświadczają tym przysług swoim układom pokarmowym. Najpierw to one górują nad materią. Później jednak rzeczona materia bierze rewanż. Hojnacki relacjonował, że kobiety wzbraniające się przed naturalnymi czynnościami fizjologicznymi, z czasem nabawiały się poważnych problemów z jelitami. Nie były już w stanie po prostu pójść na stronę i załatwić swoich potrzeb. Ulgę na brzuchu i na wadzę odczuwały dopiero po zażyciu odpowiednich wspomagaczy. Lekarz pisał, że tym sposobem "wpadnie się w drugą ostateczność, tj. w nałogowe stosowanie wlewek, pigułek i ziółek przeczyszczających". Hojnacki zaznaczał przy tym, że kto raz zacznie pomagać sobie sztucznymi, szeroko reklamowanymi specyfikami, które często zawierają szkodliwe substancje, ten może już nigdy z nimi nie zerwać. Mówiąc krótko: nałóg.
Z czego wynikały takie trudności z działaniem układu pokarmowego? Zdaniem lekarza kobiety żywiły się od początku do końca źle. Obserwując życie wyższych sfer, zauważał, że ich przedstawicielki albo nie dojadają, albo jedzą rzeczy zupełnie się do tego nie nadające. Właściwie nie tyle odżywiają swoje organizmy, co raczej utrzymują je przy życiu. Jakie było codzienne menu niejednej pani z wyższych sfer?
- Mięsa nie lubię, mleka i jaj nie znoszę, jarzyn nie mogę - taką odpowiedź dostaje często pytający się lekarz. Zamiast po zbilansowane posiłki, dystyngowana dama sięgała po cukier zapijany alkoholem lub niezdrowymi napojami. I nie chodzi tu naturalnie o cukier odłupany prosto z głowy cukrowej, lecz o czekoladki, pralinki i inne słodycze. Do tego dochodziły kawa i herbata. Ukoronowaniem jakże bogatego w składniki odżywcze zestawu bywało jeszcze delektowanie się alkoholem w postaci piwa lub słodkich likierów, a latem lodami. Zdaniem doktora Hojnackiego kobiety właśnie dlatego wiecznie nie miały apetytu, zdarzały im się problemy z wypróżnianiem, a przy tym... nieustannie marzyły o idealnej sylwetce. Do odchudzania można było podchodzić racjonalnie bądź nie.
Swoją drogą, ówczesne autorytety wprost uwielbiały przymiotnik "racjonalny". W poradnikach z epoki nietrudno znaleźć "racjonalną pielęgnację", "racjonalną kosmetykę" czy "racjonalne odżywianie". I może trudno się dziwić, bo każde pokolenie ma własne słowa-klucze. Dla naszych prababek to była "racjonalność". A dla nas? Chociażby "organiczność". W świetle porad, podręczników, programów telewizyjnych, a nawet sklepowych etykiet wszystko musi być organiczne I tylko często zapominamy, że za tym słowem na dobrą sprawę... nic się nie kryje. Samo to określenie usypia naszą czujność, nie dając przy tym najmniejszej gwarancji, że opisany nim produkt żywieniowy, czy kosmetyczny, jest bezpieczny.
Fragment pochodzi z książki "Piękno bez konserwantów" Aleksandry Zaprutko - Janickiej