Co masz zrobić dziś?
Bo to mniej ważne, bo nie lubię rutyny, bo jest tyle przyjemnych rzeczy do zrobienia - mówiły i skomplikowały sobie życie. Jak sobie poradziły?
Potrzebny był aż kryzys - Ewa Pastuszak, 28 lat, była dziennikarką, teraz pracuje w fundacji zajmującej się pomocą niepełnosprawnym
Nie wiem, dlaczego zostałam dziennikarką, nie cierpiałam tej pracy. Po prostu umiałam to robić. Napisałam, podobało się, dostałam etat. Ale pisanie mnie męczyło. Czasem zbierałam się pół dnia, żeby zadzwonić, poprosić o komentarz, informacje. Potem zbierałam się, żeby zabrać się do pisania. Czasem schodziło mi do północy: jeszcze coś obejrzę, jeszcze coś zjem, jeszcze pogadam z koleżanką, jeszcze wezmę prysznic. I szybko przyzwyczaiłam się do takiego rytmu. Chciało mi się wtedy śmiać z ludzi, którzy, moim zdaniem, nie umieli smakować życia, wiadomo, najpierw przyjemność, a potem nudna reszta. W redakcji narzekali: dlaczego nie dotrzymujesz terminów? Nie umiałam odpowiedzieć. Bo jak? Że wolałam podrzemać z kotem i iść z przyjaciółmi do kina? W pewnym momencie wszystko się skomplikowało. Zawaliłam studia, we wrześniu nie poszłam zdawać egzaminu poprawkowego, bo... nie nauczyłam się, po prostu. Pewnego dnia bez uprzedzenia dostałam w pracy wymówienie. I nagle nie miałam pieniędzy. Teraz musiałam sama dzwonić po redakcjach, pisać na zamówienie, żeby zarobić. Pożyczałam, żeby opłacić rachunki, były miesiące, że jadłam bułki z kefirem na obiad. Samochód wysiadł, bo nie pojechałam z nim na przegląd. Pewnego dnia obudziłam się z poczuciem klęski i koszmarnymi wyrzutami sumienia. Co zrobiłam ze swoim życiem? Czy ja jestem normalna? Znajoma poleciła mnie w fundacji, która zajmuje się pomocą niepełnosprawnym. Hurra! Prawdziwa praca, prawdziwa płaca! Trzeciego dnia spóźniłam się kwadrans, szefowa wezwała mnie i powiedziała: Słuchaj, tu nikt nie będzie na ciebie czekał. Twoje zadanie polega na tym, że ty masz czekać, ty masz się spieszyć do ludzi, którym jest trudniej niż tobie. Dasz radę czy nie? No, słucham? Powiedziałam: Jasne. I teraz muszę dotrzymać słowa.
Miłość? Tak, ale jutro - Anna Jeziorna, 32 lata, pracownik naukowy
Byłam prymuską. Uczyłam się, zaliczałam olimpiady, konkursy, fakultety, nim się spostrzegłam, miałam 26 lat i nigdy nie byłam zakochana. Powiedziałam sobie: mam czas, później, najpierw doktorat. Zrobiłam go dwa lata temu i... nic się nie zmieniło. Czuję, że coś mi uciekło. Nie umiem flirtować. Na studiach z żadnym chłopakiem nie spotkałam się więcej niż dwa razy. Nie mam koleżanek. Zapominałam oddzwonić, nie przychodziłam na imprezy, myślałam: następnym razem, nie dziś... Aż przestały mnie zapraszać. Teraz one mają już rodziny, dzieci, a ja? Dotarło do mnie, że nie mam nawet jednej osoby, do której mogłabym zadzwonić, tak po prostu pogadać. Uczę się więc teraz chodzić na randki, przyjaźnić. I boję się zbłaźnić znacznie bardziej niż przed egzaminami.
na pobojowisku
Karolina Kozak - 30 lat, redaktorka serwisu informacyjnego
Nie lubię rutynowych zajęć - czuję, że marnuję czas, który mogłabym spędzić... pożyteczniej? Nie, przyjemniej. Odkładam na później gotowanie, zmywanie, mycie lodówki, pranie, "zapominam" podlać kwiaty, zapłacić rachunki, odebrać awizo z poczty. Mówię sobie: jutro. A najlepiej w weekend. Biorę do ręki paczkę czipsów i książkę albo wychodzę na rolki. Kiedy byłam na studiach, wpadała do mnie do akademika mama i ogarniała ten chaos. Gdyby było mnie stać, zatrudniłabym gosposię... Ostatnio jednak najadłam się wstydu. Zalało mi mieszkanie i musiałam wpuścić strażaków, żeby wypompowali wodę. Było mi wstyd, zobaczyłam, że mieszkam na pobojowisku. Jak oni patrzyli na stosy brudnych talerzy i górę prania... Powiesiłam na lodówce "rozkład jazdy", którego staram się trzymać: we wtorki i czwartki gotuję, w soboty odkurzam, raz w miesiącu w weekend myję lodówkę i okna, znienawidzone pranie ręczne robię w pierwszy piątek miesiąca, a zmywanie? No cóż, codziennie, zaraz po jedzeniu. Straszna rutyna, ale nie wstydzę się zaprosić znajomych.
Zebrały: M. Jankowska, G. Morek