Dziewczyny na olimpiadę
W Ameryce Łacińskiej mówi się, że handel ludźmi to, po obrocie bronią i narkotykami jedna z najbardziej dochodowych gałęzi biznesu. Igrzyska olimpijskie w Rio mogą być okazją, do ubicia naprawdę złotych interesów.
Mimo, że nie ma jednoznacznych dowodów na to, że duże imprezy sportowe to żniwa dla handlarzy ludźmi, liczby mówią same za siebie.
2004 - Olimpiada, Grecja - Greckie ministerstwo porządku publicznego szacuje 95 proc. wzrost handlu ludźmi.
2006 - Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, Niemcy - Według niektórych szacunków nawet kilkadziesiąt tysięcy osób pada ofiarą handlu ludźmi. Duża część z nich zostaje zmuszona do pracy w przemyśle seksualnym (wg. Raportu "The 2012 Games and Human Trafiicking" opracowanego przez La Strada International, mogło to być nawet 40 tys.).
2010 - Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, RPA - media donoszą, że liczba domów publicznych, działających na terenie kraju, zwiększyła się dwukrotnie (również wg. raportu La Strada International).
W każdym z przypadków ponad 3/4 ofiar handlu ludźmi to kobiety i dziewczynki.
Mama mnie sprzedała
Sarę sprzedała do burdelu jej adopcyjna mama. W ramach transakcji oddała również swoją biologiczną córkę. Pod koniec każdego tygodnia przyjeżdżała do domu publicznego i odbierała "wypłatę" należną dziewczynkom. Po kilku latach zmusiła córki do wyjazdu do Hiszpanii, skąd co tydzień przesyłały jej 1200, zarobionych przez siebie euro.
Ruby uciekła z domu jako dziecko. - Każdy kolejny facet mojej matki próbował mnie molestować. Kiedy miałam 10 lat straciłam dziewictwo z jednym z nich - opowiada w wywiadzie zamieszczonym na stronie Red Light Rio, gdzie można wysłuchać również historii Sary. - Kiedy kolejny zaczął się do mnie dobierać, nie wytrzymałam. Powiedziałam matce: Radź sobie z nimi sama. I odeszłam do Vila Mimosa. W końcu i tak już nie byłam dziewicą. Czasem zastanawiam się, czy każda z pracujących tu dziewczyn, ma za sobą taką przeszłość?
Erotyczny supermarket
Vila Mimosa, w której do dziś pracują obydwie kobiety, Brazylijczycy nazywają "erotycznym supermarketem". To największa i najstarsza dzielnica czerwonych latarni w Rio de Janeiro. Jak podają zagraniczne media, pracuje tam około 3 tys. dziewcząt, które umawiają się z klientami w kilkudziesięciu nocnych barach i klubach.
Ten erotyczny biznes kręci się na granicy prawa. Prostytucja w Brazylii co prawda jest legalna, ale zakazane są stręczycielstwo i prowadzenie domów publicznych (takie same regulacje obowiązują w Polsce). Co nie przeszkadza zajmować się jednym i drugim, umiejętnie omijając przepisy.
Prostytutki teoretycznie nie są zatrudnione w domu publicznym (bo przecież ten nie istnieje), ale muszą płacić równowartość kilku dolarów, za każdorazowe skorzystanie z pokoju. Przybytki rozkoszy zwykle przedstawiają dość marny obraz. "Programowe dziewczyny", jak nazywa się w Brazylii prostytutki, pracują w maleńkich pomieszczeniach, często pozbawionych okien, których jedynym wyposażeniem są obciągnięty ceratą materac i kosz na zużyte prezerwatywy.
Choć są i luksusowe domy publiczne jak legendarny Centaurus, położony w jednej z najbogatszych, nadmorskich dzielnic Rio, na swej liście gości mający najznamienitsze nazwiska ze świata show biznesu. Ceny w nim zaczynają się od 200 dolarów za 40 minutową wizytę. Warunki pracy w Centaurusie są zapewne lepsze niż w Vila Mimosa, co jednak nie znaczy że łatwo tam zarobić. Na Red Light Rio można przeczytać, że kobiety pracują w tym luksusowym domu publicznym 6 dni w tygodniu na 12 godzinnych zmianach, a za opuszczenie choćby jednego dnia płacą surowe kary.
Moralna panika
Mimo, że pieniądze płynące z prostytucji to około 5 proc. rocznego dochodu narodowego Brazylii, przed igrzyskami olimpijskimi władze kraju ogarnął stan, który tamtejsi publicyści określali mianem "moralnej paniki".
Tak jak przez olimpiadą oczyszczano miasto z faweli, próbując usunąć z centrum miasta biedę, która mogłaby kłuć w oczy zagranicznych turystów, tak samo postanowiono rozprawić się z burdelami, które utrwalały stereotyp Brazylii jako rozpustnego kraju samby (który swoją drogą, ma pewne poparcie w rzeczywistości, bo Rio i nadmorskie kurorty to popularny cel podróży poszukiwaczy erotycznych przygód).
W ramach akcji, którą nazwano "kampanią higienizacji" przeprowadzano naloty na domy publiczne, likwidowano najbardziej znane kluby, w których prostytutki umawiały się z klientami, jeszcze przed mundialem zwiększono kontrole na granicach, aby ograniczyć proceder handlu ludźmi oraz prowadzono kampanie społecznościowe, mające uwrażliwić na problem prostytucji i human traffickingu. Wśród tych ostatnich najgłośniejsza była ta, prowadzona przez brazylijskie ministerstwo zdrowia, odbywająca się pod mocno kontrowersyjnym hasłem : Jestem szczęśliwa, będąc prostytutką.
W 2013 roku deputowany Jean Wyllys zaprezentował projekt zmian w prawie ( tzw. Gabriela Leite Project, nazwany na cześć jednej z prostytutek - aktywistek), które miałyby uregulować pracę w tym zawodzie m.in. legalizując działalność domów publicznych, zgodnie z teorią według której prostytucja działająca jawnie i legalnie, daje mniejsze szanse na rozwój handlu ludźmi i wykorzystywania seksualnego.
Trudniej być żoną niż prostytutką
Głos zabierały też same przedstawicielki najstarszego zawodu świata (zrzeszone m.in. w The Brazilian Network of Prostitutes oraz organizacji Davida), domagając się wprowadzenia przepisów, które pozwalałyby im swobodnie wykonywać swoją profesję. Apelowały również do mediów o zaprzestanie propagowania wizerunku prostytutek jako osób, każdorazowo wykonujących ten zawód wbrew swojej woli.
- W Brazylii bardziej niebezpiecznie jest być żoną niż prostytutką - mówi dziewczyna o pseudonimie Indianara, w rozmowie opublikowanej na Red Light Rio. - Nie mówię tego, żeby zaprzeczyć że prostytutki doznają przemocy w czasie wykonywania swojego zawodu, ale po to żeby przypomnieć, że są jej ofiarami nie dlatego, że są prostytutkami, ale dlatego, że są kobietami. Tylko w ubiegłym roku 5 tys. Brazylijek zginęło z rąk własnych mężów. Te, które zdążyły przed nimi uciec, często nie mają możliwości pracy w innym zawodzie niż prostytucja. Prostytucja jest stygmatyzowana, ale one naprawdę w pewien sposób czują się wolne. Płaci się im za seks i tylko za to. Nie muszą sprzątać, opiekować się dziećmi, a po ciężkim dniu iść ze swoim facetem do łóżka, a jeśli tego nie chcą, doznawać gwałtu, bo przecież mąż nigdy nie gwałci tylko bierze to, co do niego należy.
Mimo "kampanii higienizacji" prostytucja w czasie igrzysk kwitnie na całego. "Daily Mail" donosi, że prostytutki ogłosiły "promocję" z okazji olimpiady. W internecie krążą zdjęcia skąpo ubranych dziewczyn, trzymających wydrukowane na kartach cenniki z logo olimpiady: 30 minut za 40 reali (zamiast 75), godzina za 60 (a nie 90).
Jednak obok tych dumnych, liczących na lepszy zarobek (albo chociaż taki, który pozwoli zapłacić zaległe rachunki) prostytutek pracuje też rzesza innych dziewczyn, które do Rio trafiły jako ofiary handlu ludźmi.
O tym, że problem handlu kobietami pojawi się w czasie Igrzysk Olimpijskich, można było się domyślić, już w trakcie mundialu. Brazylijska organizacja pozarządowa Meninadanca nagłaśniała wtedy oferty biur podróży, które oferowały wyjazdy na mistrzostwa z usługami seksualnymi w pakiecie.
- Wystarczy wejść do internetu i już można zobaczyć ogłoszenia typu: 12 tys, 10 tys dolarów za lot, hotel, bilety na mecze i dziewczynę na wyłączność - mówił w rozmowie z CBN Diego Traverso z organizacji humanitarnej Blessing International, pracującej na rzecz zwalczania handlu ludźmi.
Sporo do myślenia dają również wspomniane przykłady krajów, które w ostatnich latach organizowały duże imprezy sportowe.
Mieszanka doskonała
Chociaż, jak powtarzają pracownicy organizacji walczących z human traffickingiem - ofiarą handlu ludźmi może stać się każdy - aby ten proceder mógł się rozwinąć na większą skalę, musi nałożyć się kilka czynników.
Mieszankę doskonałą tworzą: bieda, dysfunkcyjna policja i sądy oraz istniejąca już siatka przestępcza, na bazie kontaktów której można tworzyć nowy biznes. W Ameryce Łacińskiej nie brakuje żadnego z tych składników. Dlatego, co 10 ofiara handlu ludźmi doświadcza swego dramatu właśnie w tym regionie świata.
Jak czytamy w raporcie La Strada International, kobiety są werbowane albo przez fałszywe oferty pracy, albo przez chłopaka, który najpierw rozkochuje, a potem proponuje wyjazd do lepszego świata, bądź, coraz częściej, za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Wydaje się, że to nic nowego. Że już nikt nie daje się na to nabierać. A jednak. W niektórych krajach, aż 1/3 ofiar handlu ludźmi trafia w ręce kryminalistów poprzez trefne ogłoszenia i agencje pracy. Co więcej, desperacja żyjących w skrajnej biedzie ludzi jest tak duża, że niektórzy uwolnieni z rak handlarzy czy wyzwoleni od niewolniczej pracy, po kilku tygodniach, po raz kolejny dają się zwerbować .
Szlaki handlowe, którymi dziś przerzuca się ludzi, zostały wytyczone już dawno przez mafie i kartele narkotykowe. Jak mówiła w jednym z wywiadów Ana Hidalgo, szefowa Międzynarodowej Organizacji Migracji, latynoamerykańskie mafie od lat trudnią się przemytem niemal wszystkiego: broni, ropy, narkotyków, kamieni szlachetnych, ludzie to dla nich tylko kolejny towar do przerzucenia.
W Brazylii sprzyjający klimat do handlu ludźmi tworzy również tradycyjny sposób traktowania kobiet. Kultura macho, patriarchat i wszechobecna przemoc na tle seksualnym sprawia, że łatwiej jest, może nie zaakceptować, ale przymknąć oko, na traktowanie kobiety jako przedmiotu i towaru. Towaru, który przynosi swoim sprzedawcom około 12 miliardów dolarów dochodu rocznie, a którego źródła, na pogrążonym w biedzie kontynencie, są niemal niewyczerpane.
Aleksandra Suława