Iwona Blecharczyk: Najbardziej znany kierowca tira w Polsce

Chciała być nauczycielką i dentystką, startowała w konkursie Miss Polonia. Dziś w ekstremalnych warunkach prowadzi ważącą kilkadziesiąt ton ciężarówkę. Jej kanał na YouTube subskrybuje ponad 300 tysięcy osób, a najpopularniejszy film ma ponad 10 milionów wyświetleń. Walczy z uprzedzeniami i udowadnia kobietom, że mogą być kim chcą. Przeczytaj fragment książki "Trucking Girl", w której Iwona Blecharczyk opisuje swoje przygody jako kierowca ciężarówki.

Iwona Blecharczyk jako kierowca ciężarówki przełamuje wiele stereotypów
Iwona Blecharczyk jako kierowca ciężarówki przełamuje wiele stereotypówMariusz GrzelakReporter

Przez te lata jeździłam dla kilku firm, po drogach wielu państw, stykając się z różnymi kulturami, ale jeden aspekt był niezmienny: jako kobieta stanowię wyjątek wśród kierowców. Wciąż nie mam zbyt wielu koleżanek po fachu, ale mimo wszystko ich przybywa.

Moje początki były trudne, chociaż wcale nie miałam najciężej. O wiele gorzej trafiła w tym samym czasie Aneta. Podobnie jak ja wcześnie zrobiła prawo jazdy na ciężarówki i wszystkie dodatkowe uprawnienia. Firma zajmująca się transportem chemii użytkowej przyjęła jej aplikację i zaprosiła na egzamin. Test dotyczył bardzo specyficznych warunków pracy dla transportu z wykorzystaniem cystern. Aneta zdała egzamin z bardzo dobrymi wynikami, przewyższającymi rezultaty innych kandydatów. Jednak pracodawca jej nie przyjął... bo jest dziewczyną. Mam nadzieję, że po kilku latach, które minęły od tego czasu, takie postępowanie nie jest już nigdzie tolerowane. Na dyskryminację nie może być zgody.

Szef mojej firmy był człowiekiem z klasą i szczęśliwie zostałam zatrudniona. Kiedy podano mi termin pierwszej trasy, postanowiłam odwiedzić w Londynie Agnieszkę. Poszłyśmy na zakupy. W dziale męskim kupiłam sobie ubrania z myślą o nowej pracy. Czarne koszulki, bluzy, dresy. Zmieniłam swój styl ubierania się o sto osiemdziesiąt stopni. Z bardzo kobiecego na zdecydowanie męski. Nowe ubrania pozwoliły mi zamaskować nieco moją figurę, a nawet, jak stwierdziła Agnieszka, sprawiły, że zaczęłam się inaczej poruszać ‒ bardziej zdecydowanie i śmiało. To był chyba pierwszy i ostatni czas, kiedy zrobiłam coś wbrew swojej kobiecości.

Niedługo potem siedzieliśmy ze znajomymi w restauracji. Agnieszka rzuciła, ot tak, że zawsze chciała zgolić głowę na łyso. Od słowa do słowa rozmowa tak się potoczyła, że to ja zaczęłam o tym myśleć, a Eric mnie prowokował: "To tylko włosy, odrosną, kiedy, jak nie teraz...". Na początku byłam chojrakiem, ale później nieco straciłam rezon. Stanęło na tym, że zadeklarowałam: "Okej, zrobię to, ale na początek tylko bok głowy". To wyszło spontanicznie, a Eric przeszedł do czynu i chwycił za maszynkę do strzyżenia. Więc do nowych ciuchów doszła jeszcze punkowa fryzura, którą moja rodzina odebrała jako bardzo kontrowersyjną. Później niemal za każdym zjazdem na bazę koledzy strzygli mi ten bok, żeby nie zarastał. Wszyscy się do tego przykładali, więc w efekcie linia cięcia przesuwała się wyżej i wyżej i na koniec miałam już dosłownie wygolone pół głowy. Przyszła jesień i zaczęłam marz­nąć, więc pozwoliłam włosom odrosnąć. W ten sposób po mniej więcej roku odczuwania pewnego napięcia wróciłam do normalnego funkcjonowania, bez prób nadmiernego maskowania tego, kim jestem.

Tak czy inaczej jako kobieta zwracałam uwagę innych pracowników. W pierwszych miesiącach na bazie poznałam kierowcę z Polski. Zbierałam się na zakupy do sklepu spożywczego pięćset metrów dalej. Facet zapytał, czy może się dołączyć. Nie było w tym nic niezwykłego, więc spoko. Idziemy, gadamy, wszystko jest w porządku. Minęło kilka dni, okazało się, że gość jakoś zdobył mój numer ‒ ja mu go nie dawałam.

Najpierw pisał SMS-y w zupełnie neutralnym tonie. Czasem mu odpisywałam, ale nie zawsze. Widocznie poczuł się urażony. Zaczął odzywać się chamsko. "Puszczasz się", "Sypiasz z każdym facetem na bazie", "Robisz lody". Było mi przykro, coraz gorzej to znosiłam. Byłam tak wyczerpana psychicznie, że któregoś razu cały dzień w trasie przepłakałam. Mimo to zdecydowałam, że nie pójdę z tym do nikogo, bo wciąż pracowałam na umowie na czas określony i nie chciałam, żeby zinterpretowano to na moją niekorzyść, uznając, że kobieta w zespole to same problemy.

W któryś weekend na bazie kolega martwił się o mnie, dopytywał, dlaczego jestem taka smutna i zgaszona. Wreszcie poczułam, że mogę to z siebie wyrzucić. Opowiedziałam mu o wszystkim, prosząc, żeby nie robił z tego problemu. Przekonał mnie, że mimo wszystko tylko opowie dyrektorowi - temu samemu facetowi, który mnie zatrudniał - co dzieje się w zespole. Dyrektor od razu do mnie zadzwonił. Zaprosił na rozmowę, zapewnił, że powinnam mu była od razu powiedzieć.

Prześladujący mnie facet trafił na dywanik. Otrzymał zwolnienie dyscyplinarne. Byłam w szoku. Z jednej strony było mi głupio, że gość poleciał. Ale z drugiej ‒ to, że firma stanęła za mną murem, ogromnie mnie podbudowało i dało mi siłę. Teraz już wiem, że żaden podobny dupek nigdy mnie nie złamie. Czasy na szczęście zmieniły się na lepsze i obecnie w większości firm dba się o to, żeby problemy związane z molestowaniem i seksizmem ucinać zaraz na samym początku.

Jesteś kobietą nie tylko wśród swoich kolegów po fachu, ale również wśród ich żon. A to bywa problematyczne. Musiałam rozwikłać pewną zagadkę. Firma zorganizowała doroczną imprezę świąteczną. Wybrałam się na nią do Piły specjalnie z Podkarpacia, tylko na to jedno spotkanie. W hotelu była już dobra ekipa chłopaków, z którymi się zakumplowaliśmy na bazie. Wspólne zakupy, gotowanie czy piwo - jak to weekend na bazie, ludzie się poznają. Cieszyłam się na tę imprezę, bo nareszcie miałam się zobaczyć z kimś znajomym z pracy.

Wchodzę, widzę chłopaków, witam się z nimi szczęśliwa jak nigdy, a oni - wysztywnieni, burczą pod nosem "cześć", przy nich żony i każda patrzy na mnie wilkiem. Miało być super, a tu atmosfera jakaś skisła. Jestem wśród kumpli, a czuję się jak wróg. Po imprezie wracaliśmy autokarem do bazy. Jeden mówi: "Moja żona powiedziała, że masz szczęście, że jest w ciąży, bo gdyby nie to, toby ci przywaliła". Boże! - myślę sobie. Co ja im takiego zrobiłam? Że ładnie się ubrałam? Ale przecież ja też miałam towarzysza na imprezie, tak jak one były ze swoimi mężami. Aż się w końcu któryś kolega wygadał.

"Iwona, jest tak - mówi. - Jak on chce wk...ć żonę, to jej mówi: «W tym tygodniu jadę wcześniej na bazę, bo będzie Iwona i idziemy razem na imprezę»". I wtedy zrozumiałam. Oczywiście to nie było prawdą, ale okazało się, że byłam straszakiem na żony.

* Więcej o książce "Trucking Girl" przeczytasz TUTAJ.

To niestety jest jakiś feler tego środowiska. Faceci, którzy całe lata spędzają w trasie, nie mają zbyt bujnego życia erotycznego. Nadrabiają to wyobraźnią. Z czasem nauczyłam się, że na parkingu nie wolno do nikogo chodzić ani nikogo wpuszczać do auta, bo niezależnie od tego, cokolwiek by się działo, wszystko będzie sprowadzone do jednego. Później okazuje się, że każda kobieta jeżdżąca ciężarówką jest puszczalska i sobie chłopcy nią gęby wycierają.

Oczywiście źród­łem problemu jest garstka sfrustrowanych facetów, którzy później zatruwają swoim zgorzknieniem innych. Różnie można sobie z tym radzić. Kiedyś do firmy przyszła Basia. Była wredna i niemiła, z nikim się nie integrowała. Kiedyś w sobotę chłopaki robiły jajecznicę dla wszystkich, zaprosiły ją, a ona odparła: "W takim towarzystwie nie jadam". Wieszano na niej psy, jaka to z niej wiedźma, jaka wyniosła. "Wyżej sra, niż dupę ma" - mówili. Ale dzięki temu Basia załatwiła sobie to, że nikt nie plotkował na jej temat i nie nazywał jej puszczalską.

Jeden raz w swojej karierze dostałam zadanie przyuczenia kogoś z wiedzy o standardach firmy i zasadach wewnętrznej komunikacji. Ponieważ byłam wtedy w firmie jedyną dziewczyną, a zatrudniali kolejną, to wysłano nas we wspólną trasę. Nie uprzedzono mnie o tym, więc się wściekłam, bo lubię jeździć sama, i na wejściu potraktowałam dziewczynę obcesowo. Marta była o rok młodsza ode mnie i natychmiast skradła moje serce. Trasa szła nam tak fajnie, że namówiłyśmy biuro na jej wydłużenie z dwóch do czterech tygodni. Marta wzięła gotowanie i sprzątanie, ja załadunki i lokalizację. Świetnie się bawiłyśmy. Miałam okazję pokazać jej ocean, kiedy dotarłyśmy w Hiszpanii na kraniec kraju wysunięty na południowy zachód.

Pamiętam to jak dziś: parking przy oceanie, omlet zrobiony w słoiku, później spacer plażą i kawa w barze z widokiem na popisy surferów, którzy szaleli, korzystając z silnego wiatru. Inne wspomnienie jest już mniej ciekawe. W środkowej Hiszpanii zatrzymałyśmy się na parkingu przy prywatnej stacji. Można było na niej zatankować, zjeść, umyć się. Stało tam kilka tureckich ciężarówek, a pomiędzy nimi my, dwie blondynki. Turcy szybko nas obczaili i uparli się, żebyśmy z nimi zjadły.

Stałyśmy tam od piątku wieczorem do poniedziałku rano. Jakoś trzeba było żyć. Goście pukali do nas co godzinę. W piątek ich olałyśmy. W sobotę przyszli z zaproszeniem na kawę. Dobra, może się odczepią po tej kawie - poszłyśmy. Nie chciałam, żeby ktoś za nas płacił, bo wtedy na pewno byśmy się od nich nie uwolniły. Wyjęłam pieniądze, ale facet złapał mnie za rękę tak mocno, że aż zabolało. Przy naszym stoliku panowała niemal całkowita cisza, ponieważ oni nie mówili po angielsku.

Później tego dnia sprzątałyśmy i oglądałyśmy filmy. Turcy wciąż nas nachodzili. Wieczorem przynieśli nam pachnące jedzenie do kabiny. Okej, umówiłyśmy się, że pójdziemy na chwilę na ich imprezę w naczepie, ale po kwadransie się zmywamy. Ale to też nie pomogło. W niedzielę znowu zaczęli nas nachodzić. Jeden z Turków zapukał do naszej kabiny, a Marta, zamiast opuścić szybę, odruchowo otworzyła drzwi. Facet wsiadł, wyjął plik kasy, były tam tysiące euro. Marta pyta mnie, o co chodzi. "O to, że możesz zarobić" ‒ wyjaśniam jej jak dziecku. Nie dało się go spławić. Marta zdecydowała się podać mu swój numer (oczywiście fałszywy), żeby go wreszcie wykurzyć z kabiny. Drzwi były od tego momentu zamknięte na klucz. Jakoś przetrwałyśmy.

Marta należy do osób, które radzą sobie w każdej sytuacji. Potrafi załatwić wszystko. Zanim zaczęła jeździć ciężarówkami, pracowała w biurze firmy transportowej. Czasem firma wysyłała ją, żeby załadowała komuś auto. Pewnego razu pojechała z biura ciężarówką na załadunek, mając na sobie szpilki i spódniczkę. Na miejscu kazano jej pokazać prawko, co nie było standardową procedurą. Stwierdzili, że dokument z pewnością jest fałszywy, i wezwali policję. No bo taka młoda panienka w spódniczce? Coś tu nie gra, ona nie może mieć uprawnień kierowcy zawodowego.

Okładka książki "Trucking Girl"
Okładka książki "Trucking Girl"materiały prasowe

To zdarzenie jednak Marty nie zniechęciło i zdecydowała się przenieść z pracą za kółko. We wspólnej trasie wielokrotnie skorzystałam dzięki jej usposobieniu i temperamentowi. Odbierałyśmy załadunek leków w Portugalii, a ja akurat się przeziębiłam - zorganizowała mi lekarstwa z tej firmy. We Francji nie mogłyśmy dojechać do celu, bo żadna z dróg nie nadawała się do ruchu ciężarowego - Marta wyskoczyła na skrzyżowaniu z kabiny i dopadła policyjny patrol, który zgodził się nas eskortować. To zresztą w ogóle było komiczne, bo policjanci sami nie wiedzieli, jak dojechać pod ten adres, i nawigował nas skuty kajdankami aresztant, którego wieźli na tylnej kanapie. Wszyscy oni nie ogarnęli rozmiarów naszego auta i zapędzili nas w jakąś wą­s­ką uliczkę, w której utknęłyśmy między kawiarnianymi stolikami. Radiowóz pojechał dalej i dopiero po chwili do nas wrócili. Wreszcie dotarłyśmy pod docelowy adres. Cokolwiek by się działo, Marta potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji.

Z Martą jeszcze długo potem utrzymywałyśmy kontakt. Nasza przyjaźń się urwała, kiedy zaczęłam pracować na gabarytach. Ona prowadziła w dzień, ja w nocy. Nasze koleżeństwo zaczęło się sprowadzać do informacji "połączenie nieodebrane". To właś­nie jest ta bolesna cena za nietypowość tej pracy. A nasze ostatnie spotkanie, kiedy przyjechałam z transportem gabarytowym do starej bazy, skończyło się tym, że Marta całkiem wprost powiedziała mi, że "nie wyglądam", i zapytała, czy używam jakichś kosmetyków do pielęgnacji cery. I tak oto Marta wpisała się na stałe w mój życiorys, bo dzięki niej w wieku dwudziestu ośmiu lat zaczęłam używać kremów do twarzy!

* Więcej o książce "Trucking Girl" przeczytasz TUTAJ.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas