Katherine Schaub i mroczna historia promiennych kobiet Ameryki
W latach 20. XX wieku amerykańska firma United States Radium Corporation opatentowała i produkowała wyjątkowy jak na tamte czasy wynalazek: farbę świecącą w ciemności. Składnikiem odpowiedzialnym za ten efekt był radioaktywny rad. Nieświadome zagrożenia, pracownice fabryk wytwarzały pożądane przez klientów przedmioty, a po zakończeniu swojej zmiany same świeciły w ciemnościach. Kiedy po jakimś czasie zaczęły chorować, firma zignorowała wszelkie zawołania o pomoc i odszkodowania. Rozpoczęła się batalia z korporacją oraz walka o zdrowie i życie. Poniższy fragment pochodzi z książki "Radium girls. Mroczna historia promiennych kobiet Ameryki", Wydawnictwo Poradnia k.
Newark, New Jersey Stany Zjednoczone Ameryki 1917
Katherine Schaub dziarskim krokiem pokonywała cztery krótkie przecznice dzielące ją od zakładu pracy. Był 1 lutego 1917 roku, ale zimno wcale jej nie doskwierało; od dzieciństwa uwielbiała śnieżne zimy w rodzinnym mieście. Jednak to nie mroźna pogoda była powodem, dla którego tego konkretnego lodowatego poranka była w tak znakomitym nastroju: właśnie dziś zaczynała pracę w wytwórni tarcz zegarowych firmy Radium Luminous Materials Corporation, znajdującej się na Third Street w Newark w stanie New Jersey. O nieobsadzonym stanowisku powiedziała jej jedna z bliskich znajomych; Katherine była żywą, towarzyską dziewczyną i miała wiele przyjaciółek. Jak sama później wspominała: "Znajoma opowiedziała mi o"studiu zegarków", gdzie wskazówki i cyferki na cyferblatach malowano luminescencyjną emulsją, dzięki której było je widać w ciemnościach. Praca, jak mi wyjaśniła, była interesująca i znacznie bardziej prestiżowa niż zwykła praca w fabryce". Brzmiało to tak szykownie, nawet w tym krótkim opisie - w końcu nie była to nawet fabryka, lecz "studio".
Katherine, dziewczyna, która miała "bardzo plastyczną wyobraźnię", uznała, że w tym miejscu wszystko może się zdarzyć. Z pewnością biło na głowę pracę, jaką wykonywała wcześniej, pakując towary w domu handlowym Bambergera; jej ambicje sięgały daleko poza halę magazynową. Była atrakcyjną, zaledwie czternastoletnią dziewczyną; za pięć tygodni wypadały jej piętnaste urodziny. Ta "śliczna blondyneczka" o roziskrzonych niebieskich oczach, modnie podkręconych włosach i delikatnych rysach mierzyła nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Choć otrzymała jedynie podstawowe wykształcenie - co stanowiło "zasadniczo całe wykształcenie, na jakie mogła liczyć w tamtych czasach dziewczyna z klasy robotniczej" - była wściekle inteligentna. "Przez całe swoje życie Schaub (...) żywiła pragnienie (...) zajęcia się zawodowo literaturą" - zanotowano w czasopiśmie "Popular Science". Bez wątpienia była przebojowa: napisała później, że kiedy dowiedziała się od znajomej o możliwości podjęcia pracy w studiu zegarków, "poszła do menedżera zakładu, pana Savoya, i poprosiła go o pracę". Takim to właśnie sposobem znalazła się przed zakładem na Third Street, zapukała do drzwi, po czym została wpuszczona do studia, w którym chciało pracować mnóstwo młodych kobiet. Czuła, że złapała Pana Boga za nogi, kiedy przeprowadzano ją przez całe pomieszczenie na spotkanie z kierowniczką studia Anną Rooney.
Po drodze mijała dziewczyny malujące cyferblaty, które oddawały się sumiennie swojej pracy; siedziały w rzędach, ubrane w zwykłą odzież, i malowały zegarowe tarcze na akord - tak szybko, że w nieprzyzwyczajonych do tego widoku oczach Katherine ich dłonie wydawały się rozmazaną smugą. Obok każdej z nich stała drewniana tacka z cyferblatami - papierowe tarcze wstępnie wydrukowano na czarnym tle, pozostawiając białe cyfry gotowe do zamalowania - ale to nie one przykuły spojrzenie Katherine, lecz substancja, której używały kobiety. To był rad. Rad. Cudowny pierwiastek. Wszyscy go znali. Katherine przeczytała o nim masę artykułów w gazetach i czasopismach wychwalających pod niebiosa jego zalety i reklamujących nowe, wzbogacone nim produkty dostępne w sprzedaży - wszystkie o wiele za drogie dla dziewczyny tak skromnej proweniencji.
Nigdy nie widziała go z bliska. To była najdroższa substancja na ziemi: jeden gram kosztował 120 tysięcy dolarów (obecnie 2,2 miliona dolarów). Ku jej bezbrzeżnemu zachwytowi okazał się jeszcze piękniejszy, niż to sobie wyobrażała. Każda pracownica miała własny zapas surowca. Sama rozrabiała farbę, wsypując odrobinę radowego proszku do białego tygielka, po czym dodawała do niego ociupinę wody i nieco kleju na bazie gumy arabskiej. Z ich połączenia powstawała seledynowa, luminescencyjna farba funkcjonująca pod nazwą "Undark" (dosłownie: "Nieciemność"). Drobny, żółty proszek zawierał śladowe ilości radu, który wchodził w reakcję z tworzącym mieszankę siarczkiem cynku, dając w efekcie olśniewający blask. Rezultat zapierał dech w piersiach.
Katherine widziała, że proszek znajdował się wszędzie, zapylone nim było całe studio. Na jej oczach drobne obłoczki pyłu unosiły się w powietrze i osiadały na włosach i ramionach pracujących dziewcząt. Ku jej zdumieniu, same pracownice wydawały się przez to lśnić. Katherine - jak wiele jej poprzedniczek - była urzeczona. Nie chodziło jedynie o blask, ale o renomę, jaką cieszył się wszechpotężny rad. Niemal od początku nowy pierwiastek promowano jako "największe odkrycie w historii". Kiedy na przełomie stuleci naukowcy odkryli, że potrafi niszczyć ludzkie tkanki, szybko użyto go do walki z nowotworami, co przyniosło niezwykłe rezultaty. W efekcie - jako że uznano go za substancję ratującą życie, a zatem, jak zakładano, przyczyniającą się do poprawy zdrowia - natychmiast opracowano dla niego masę nowych zastosowań. Aż do śmierci Katherine rad uznawany był za cudowne panaceum, lek nie tylko na raka, ale i na katar sienny, podagrę, zaparcia... wszystko, cokolwiek mogło przyjść człowiekowi do głowy. Farmaceuci sprzedawali radioaktywne opatrunki i pigułki; powstały przychodnie i sanatoria radowe dla tych, którzy mogli sobie na nie pozwolić. Ludzie widzieli w nadejściu radu ziszczenie się biblijnego proroctwa: "Wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach. Wyjdziecie i będziecie podskakiwać jak tuczone cielęta". Radowi przypisywano zdolność przywracania sił witalnych osobom starszym, "czynienie ze starców młodzieńców". Jeden z apologetów radu napisał: "Czasem nieomal nabieram przekonania, że czuję we własnym ciele iskry". Rad błyszczał "jak dobry uczynek na tym padole łez".
Jego urok szybko wyzyskali przedsiębiorcy. Katherine widziała reklamy jednego z cieszących się największym powodzeniem produktów: dzbanka, w którego dnie znajdowały się drobiny radu. Dzięki nim nalana do niego woda stawała się radioaktywna; zamożni klienci pili ją jako tonik: zalecano pięć do siedmiu szklanek dziennie. Ponieważ jednak rozmaite modele dzbanków sprzedawano w cenie około 200 dolarów (obecnie 3700 dolarów), był to produkt leżący całkowicie poza zasięgiem możliwości Katherine. Wodę radową popijali sławni i bogaci, a nie robotnice z Newark. Miała jednak poczucie, że jest świadkiem wkraczania radu na wszystkie płaszczyzny amerykańskiego życia. To było szaleństwo - tylko tak można to określić.
Pierwiastek nazywano "płynnym słońcem", rozświetlał nie tylko szpitale i salony w domach amerykańskich rodzin, ale i teatry, sale koncertowe, sklepy spożywcze i regały z książkami. Odmalowywano go zachwycająco w powieściach i rysunkach satyrycznych, a Katherine, która uwielbiała śpiewać i grać na pianinie, znała zapewne piosenkę Radium Dance, która stała się przebojem po tym, jak zaśpiewano ją w broadwayowskim musicalu Piff! Paff!! Pouf!!!. Sprzedawano radową bieliznę i suspensoria, radowe masło i mleko, radową pastę do zębów (gwarantującą uśmiech bielszy po każdym użyciu), a nawet kolekcję kosmetyków Radior, w której znalazły się wzbogacone radem kremy do twarzy, mydło, róż i prasowany puder. Inne produkty miały bardziej prozaiczne zastosowania: zachwalany w pewnej reklamie "Radium Eclipse Sprayer szybko zabija muchy, komary i karaluchy. Nie ma sobie równych jako środek do czyszczenia mebli, kafli i porcelany. Jest nieszkodliwy dla ludzi i łatwy w użyciu".
Nie każdy z tych produktów faktycznie zawierał rad, który był na to zdecydowanie zbyt drogi i zbyt rzadki, ale wytwórcy ze wszystkich branż umieszczali go w składzie swoich wyrobów, bo każdy chciał uszczknąć kawałek radowego tortu. A teraz Katherine dzięki nowej pracy miała, ku swemu zachwytowi, otrzymać honorowe miejsce przy stole. Upajała się oszałamiającą scenerią roztaczającą się przed jej oczami. Tymczasem ku jej rozczarowaniu panna Rooney pokierowała ją do pomieszczenia oddzielonego od głównego studia, położonego z dala od radu i lśniących dziewcząt. Katherine nie malowała cyferblatów ani tego, ani następnego dnia, choć z całego serca pragnęła dołączyć do szykownych artystek z drugiej sali. Na razie miała odbyć staż jako kontrolerka jakości, weryfikując pracę lśniących dziewcząt zajętych malowaniem wskazówek i tarcz.
Fragment pochodzi z książki "Radium girls. Mroczna historia promiennych kobiet Ameryki", Kate Moore, Wydawnictwo Poradnia K.
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka-Sawa
Więcej o książce przeczytasz TUTAJ