Kilkanaście świadectw obozowych zawiera słowo "moda"
- Kiedy tylko zmienimy sposób patrzenia, okazuje się, że temat mody czy posługiwania się ubraniem jest obecny w wielu książkach, wspomnieniach, relacjach (zarówno kobiecych, jak i męskich), a nawet lekturach szkolnych. Po prostu nie nauczono nas, by postrzegać to zagadnienie jako istotne - mówi Karolina Sulej, autorka książki "Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady".
Katarzyna Pawlicka, Interia: Dlaczego w dominującej narracji o Zagładzie nie było do tej pory miejsca na teksty, rozmowy czy książki o ubraniach i rzeczach osobistych?
Karolina Sulej: - Jak zwykle, gdy mamy do czynienia z tak mocnym przemilczeniem, jest kilka powodów. Po pierwsze, pozycjonowanie ubrań w kulturze jest ściśle związane z czasem dobrobytu. Popularna definicja mody jest zbudowana w oparciu o nabywanie dóbr, kojarzy się z działalnością błahą, na którą możemy pozwolić sobie tylko w ramach ekscesu, w dobie prosperity. W związku z taką definicją i perspektywą naturalnie wykluczaliśmy ten obszar działalności ludzkiej podczas myślenia o czasie Zagłady, niedoboru, wojny i kryzysu. Ja rozumiem tymczasem modę antropologicznie - to po prostu sposób posługiwania się ubraniem, a tym samym część naszego codziennego bycia w świecie.
- Po drugie, opowieść o rzeczach i ubraniach jest naturalnie opowieścią o cielesności i codzienności. Ten temat był bardzo długo wypierany z narracji o Zagładzie przez dwie inne, epickie i skoncentrowane na ideach: jedną połączoną z ideologią socrealistyczną, która stawia na pierwszym miejscu idee komunistyczne oraz drugą wynikającą z wartości chrześcijańskich, związanych z Bogiem i narodem. Te wielkie narracje wypierały opowieści codzienne, nie zawierające pierwiastków marytyrologicznych bądź stereotypowo heroicznych. Sfera związana z cielesnością została szybko uznana za wstydliwą, uwłaczającą, a nawet obraźliwą dla pamięci. Zwłaszcza, że nie chcieliśmy podejmować refleksji nad moralnością tego czasu.
- Po trzecie, patriarchat. Z opowieści historycznych często ruguje się doświadczenie kobiece, albo to, co za takie się uznaje: ubranie, ciało, emocje, seksualność, skupienie na rzeczach codziennych.
- Temat cielesności i rzeczy osobistych zakorzenia mocno w konkrecie, realności opowieści. Zbliża do doświadczenia jednostkowego, przedstawionego z reporterską dokładnością. Wymaga jednak empatii i przesterowania myślenia o historii na inne rodzaje heroizmu i sposobu opowiadania niż te, do których zostaliśmy przyzwyczajeni.
Kiedy pojawiły się pierwsze sygnały, że być może warto przyjrzeć się tematowi indywidualnych, często intymnych, doświadczeń oraz rzeczy i czynności z nimi związanych?
- Opowieść rzeczy to wciąż nowość i w historiografii, i w ogóle w myśleniu o Zagładzie. Istotne postępy w pamięci i opowieściach, które dotyczyły kobiet, dokonały się w latach 80. i 90. XX wieku, wraz z konferencją w Stern College w Nowym Jorku i przełomowymi tekstami badaczek - szczególnie amerykańskich, jak Joan Ringelheim. W Polsce bardzo istotna dla narodzin herstorii (historii opisywanej z perspektywy kobiecej, ze szczególnym uwzględnieniem doświadczenia kobiet) była inicjatywa "Powstanie w bluzce w kwiatki", w ramach której powstanki opowiadały między innymi, co miały na sobie w czasie powstania czy jak radziły sobie z okresem. Nagle okazało się, że doświadczenie związane z ciałem wcale nie jest zapomniane przez więźniów czy osoby, które przeżyły wojnę. Wręcz przeciwnie - jest bardzo mocno obecne, wyraziste, zapamiętane aż do mikroszczegółu. Tylko nasza niewiedza, ignorancja czy doraźne cele polityki społeczno-historycznej sprawiły, że tych opowieści nie ma.
- Żeby one mogły się wreszcie pojawić, na płaskim obrazie wojny, z którym czujemy się komfortowo, musiały pojawić się szczeliny. Szczeliny istnienia, można powiedzieć za Jolantą Brach-Czainą, w których widać materialność, codzienność, rytuał. Zmiana optyki sprawia, że możemy te historie bardziej poczuć, także zmysłami. To bardzo ważne, żebyśmy uświadomili sobie, że posiadamy w naszej kulturze narzędzia przetrwania, dotąd przemilczane i niezauważane. Narzędzia, które są wyciosane z cielesnego bycia w świecie. Właśnie o tych narzędziach przetrwania, ale także o tym, jak materialność może służyć do zadawania bólu, może być wyrazem okrucieństwa, jest moja książka. Mówiąc najprościej - jest o tym, że można poprzez ubranie czy przedmiot człowieka zniszczyć albo uratować.
Sami więźniowie nie mieli chyba potrzeby, by zatajać takie szczegóły z obozowego życia, jak np. walka o czystość bielizny, nie mieli poczucia, że to ujmuje ich bohaterstwu?
- Nie, to wyłącznie nasze ogromne niedopatrzenie, które zresztą zaczyna się już niedługo po wojnie. Kiedy tylko zmienimy sposób patrzenia, okazuje się, że temat mody czy posługiwania się ubraniem jest obecny w wielu książkach, wspomnieniach, relacjach (zarówno kobiecych, jak i męskich), a nawet lekturach szkolnych. Po prostu nie nauczono nas, by postrzegać to zagadnienie jako istotne. Podczas rozmów z więźniami nie spotkałam się z żadnym oporem, oburzeniem. Czasem wręcz słyszałam słowa wdzięczności. Wystarczyło zadać pytanie i okazywało się, że wspomnienia dotyczące ubrań były na wierzchu, jakby tylko czekały na zachętę. Więźniowie często przechowywali przez lata rzeczy, z którymi wyszli z obozu. Nie tylko jako ślad zbrodni, ale też jako pamiątkę po nich samych z tamtego okresu. Te obiekty odsyłały ich pamięć do zdarzeń z przeszłości i zasilały wspomnienia.
- Dla mnie uważne przyglądanie się rzeczom jest kolejnym sposobem, by walczyć z negacjonizmem. Przedmioty czy ubrania dociążają opowieść o Zagładzie dużo bardziej, niż kolejne narracje o "niewyobrażalnym". Moja książka jest też napisana po to, żebyśmy umieli je dostrzegać w dzisiejszym świecie, bo wcale nie przeminęły razem z historią.
Kwestia "niewyobrażalności" była też głównym zarzutem w przypadku reprezentacji estetyzujących w taki czy inny sposób Zagładę. Jasno przeciwstawiasz się tej narracji przez przyjrzenie się szczegółowi i konkretowi.
- Idę wyłącznie za świadectwem, za słowem ocalałych. Tylko ich pamięci słucham. A to oni uznali pewne narzędzia służące do przetrwania za istotne - jednym z tych obszarów, który wpływał znacząco na być albo nie być w obozie był zaś ubiór. Dlatego nie możemy go marginalizować. Mamy pewne wyobrażenia o tym, co mogło być naprawdę ważne podczas funkcjonowania w kryzysie, w cieniu śmierci. Ale to tylko nasze rozważania. Gdy skonfrontujemy je z pamięcią ocalałych, musimy przyjąć do wiadomości, że nasza piramida postrzegania potrzeb codziennych w kulturze powinna zostać odwrócona. Rzeczy osobiste nie są ekscesem, na który możemy pozwolić sobie tylko wtedy, gdy wszystkie inne potrzeby są zaspokojone. Przeciwnie - one są podstawą. Jeżeli nie możemy zaspokoić potrzeby zaznaczania w naszym wyglądzie - przez jakieś akcesorium, strój, higieniczny zabieg - tożsamości, biografii, płci i tego, kim jesteśmy, przestajemy mieć siłę, by żyć.
Więcej o książce Karoliny Sulej "Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady" przeczytasz TUTAJ.
Przez zmowę milczenia wokół ubrań i cielesności mieliśmy też błędne pojęcie o wyglądzie więźniów. Skąd się wzięło wyobrażenie więźnia w pasiaku, kreowane także przez nazistów? Po lekturze twojej książki wiem, że reprezentuje wyłącznie wyimek prawdy.
- Więzień w pasiaku i sam pasiak to często pierwsze skojarzenia, jakie mamy z obozami koncentracyjnymi i zagłady, ale jednocześnie z reguły są to skojarzenia pozbawione treści. Odsyłają do doświadczenia obozowego, są takimi wektorami, ale same w sobie co znaczą? Czy zastanawialiśmy się wcześniej, z jakiej tkaniny były robione pasiaki, skąd wziął się ten wzór, kto je wytwarzał, ile ich było, jak je noszono? Czym właściwie ten pasiak był? Dlaczego pasiak? Przez wiele dekad w ogóle nie chcieliśmy się tego dowiedzieć!
- Dla mnie największym zaskoczeniem było, że pasiaki w muzeum Auschwitz-Birkenau, największej instytucji zajmującej się pamięcią o obozach, zostały skatalogowane dopiero w latach 90. i to przez profesorkę z Niemiec, która przyjechała na stypendium do Polski. Ona pierwsza zajęła się tym tematem, skatalogowała pasiaki, znalazła ich właścicieli, sprawdziła, jak były przerabiane. Zwróciła uwagę, że nie wystarczy powiedzieć "w obozach były pasiaki", że jest to ogromny obszar doświadczenia. Korzenie idei pasiaka mówiącego o tym, kim ma być więzień, sięgają aż do średniowiecza. Koncept pasiaka nie zrealizował się też w formie, w jakiej został opracowany. Pasiaki różniły się między sobą, nie wszyscy więźniowie w nich chodzili, w niektórych obozach spotykało się je rzadko, były niedobory w magazynach. To wielki obszar do badań, a przez kilkadziesiąt lat wystarczył nam tylko w formie symbolu, skrótu, który w ogóle nie odsyłał do jednostkowego doświadczenia więźnia.
Piszesz, że pasiaki nosiła jedynie część więźniów. W co byli ubrani pozostali?
- Niewiele jest wizualnych reprezentacji tego, jak faktycznie wyglądał obóz i jak wyglądali więźniowie. A tak jak mówiłam - w narracje dotyczące tych zagadnień do tej pory się nie wsłuchiwaliśmy. Mam wrażenie, że w podręcznikach czy innych popularnych przedstawieniach, np. w filmach opowiadających o Zagładzie, pasiak jest poznawczym skrótem. Tak, jakbyśmy polegali wyłącznie na nazistowskich zdjęciach propagandowych. Bo przecież jedyne zdjęcia z obozów, które mamy, to przedstawienia, które pokazywały, jak miał wyglądać idealny obóz.
Wciąż niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę...
- Obraz obozu był dużo bardziej zdywersyfikowany. Nie były to uporządkowane więzienia. Z reguły obozy przypominały groteskowe, mroczne jarmarki. To był patchwork zniszczonych, niedopasowanych, połatanych ubrań, z których więźniowie starali się stworzyć strój, który umożliwi im przetrwanie. Część więźniów faktycznie nosiła pasiaki, inni łączyli jego elementy z przypadkowymi ubraniami cywilnymi, jeszcze inni nosili kombinezony po jeńcach radzieckich. Pasiak był oczywiście torturą, bo anonimizował, odbierał tożsamość. Natomiast ubrania cywilne dodatkowo jeszcze były przylegającą do ciała, nieustanną drwiną.
Skąd ubrania cywilne brały się w obozie?
- To były najczęściej tzw. ubrania pożydowskie, czyli odebrane więźniom żydowskim, którzy trafiali do obozu, i odrzucone przez III Rzeszę jako nieprzydatne. Były przydzielane więźniom na zasadzie "widzimisię" strażniczek i oficerów. Im bardziej absurdalne i niewygodne, tym lepiej. Dlatego więźniowie otrzymywali czasem zestawy typu suknia balowa wyszywana perłami, dziecięcy kubraczek, pantofelek z Paryża i sandałek z Berlina, do tego pończochy i barchany babci. Takie poniżenie odczuwali jako torturę psychologiczną do tego stopnia, że nawet po latach czuli się niegodni, by być bohaterami. Nie wiedzieli, jak siebie opowiedzieć w tej sytuacji, żeby mimo wszystko zachować godność.
- Jest to szalenie ważne, żeby uświadomić sobie, że proces wcielania więźnia do obozu, jego upadlania, to nie były tylko fizyczne razy, ale też gwałty na tożsamości, zadawane najpierw przez odbieranie rzeczy osobistych, a potem przydzielanie strojów. Mogły to być pasiaki, uszyte z tkanin okropnie nieprzyjemnych w noszeniu, pełnych robactwa i śladów cudzych wydzielin, które obcierały skórę. Były też ubrania cywilne, które miały pokazać, że zewnętrzny świat i jego reguły przestały istnieć i to, co kiedyś było luksusowe, tutaj jest jedynie szmatą, która podkreśla, że przestałeś być człowiekiem. Ubrania w obozie odgrywały niezwykle istotną rolę w odczłowieczaniu i dręczeniu więźnia, zaklinaniu go w nie-osobę. Tak niepodobną do człowieka osobę łatwo uderzyć czy wysłać do selekcji, na śmierć.
- Więźniowie mówią, że czuli się jak kosmici, klauni, upiory, postacie nierealne. Wiele osób nie było w stanie do końca życia podnieść się z tego szoku psychicznego. Ci, którym się udało, zrobili to także dzięki ubraniom, zmieniając ich wpływ z niszczącego na ocalający.
I pewnie dlatego właściwie we wszystkich przytaczanych przez ciebie relacjach więźniów powtarza się jeden motyw: dbałość o strój i higienę, oczywiście w miarę możliwości, pomaga przetrwać, ma funkcję ratunkową. Jeśli więzień przestaje to robić, przegrywa w walce o życie.
- Spotkałam się kilkukrotnie z pytaniem, jak to możliwe, że więźniowie mieli w obozie tak "fajnie", że mogli się stroić i zajmować ubraniem.
Potworne...
- Zawsze wtedy mówię, że zajmowanie się ubraniem było konieczne, żeby wydobyć się z procesu sukcesywnego niszczenia, prowadzącego do śmierci. Ci, którzy zostali z przydziałem odzieżowym od oprawcy, czy to był pasiak czy ubranie cywilne, rzadko mieli szansę na przetrwanie. Natomiast wszelkie zmiany, które pokazywały "nie godzę się na wyznaczoną mi przez was rolę, jestem kimś innym i to pokażę", budowały siłę i zwracały sprawczość. Poczucie bycia sobą jest naturalną potrzebą człowieka, więźniowie określają ją nawet jako cząstkę siebie. Stąd potrzeba "strojenia się", oczywiście rozumianego w pewien konkretny sposób.
- Studia nad życiem obozowym pokazują, że nawet osoby, które były na dnie obozowego społeczeństwa, muzułmanie, potrafiły podnieść się z tego stanu dzięki wykonywaniu technicznych zabiegów wokół ciała: mycia, zastanawiania się, co mają na sobie. Przepiękne relacje na ten temat składał Primo Levi, który podniósł się ze stanu zmuzułmanienia dzięki obserwacji kolegi, który powiedział mu, że myje się, by odzyskać godność. Druga piękna relacja pochodzi od Zofii Krzyżanowskiej, która mówi, że wszystko się dla niej odmieniło, kiedy zaoszczędziła kromkę chleba na płaszcz. Gdy go założyła, poczuła, że ma siłę, potem zaczęła myśleć o sobie, jak o kobiecie, następnie pomogła koleżance i jakoś przetrwała.
Tutaj pojawia się wątek tzw. organizacji, czyli nielegalnego zdobywania przedmiotów w obozie. Jak więźniowie zdobywali ubrania inne niż te z przydziału, np. buty, w których da się chodzić?
- Obozy były właściwie małymi miastami - ludzie w nich ginęli, ale też pracowali dla Rzeszy. Wiele czynności, które wykonywali, związanych było z zagrabionymi przedmiotami, które wypełniały obozowe magazyny. W Brzezince i Auschwitz-Birkenau nazywano je "Kanadą", ale podobne były właściwie w każdym obozie. Funkcjonowały też małe przedsiębiorstwa, manufaktury, w których się te rzeczy naprawiało. Rzesza chciała mieć ze zrabowanych przedmiotów korzyść, wzbogacić się. Pracujący przy nich więźniowie mieli szansę, by je nielegalnie przysposobić i to właśnie nazywano "organizacją". Nikt nie używał słowa kradzież, ponieważ był to proceder odbierania własności III Rzeczy i w pewnym sensie zwracania tego, co należne.
Jakie to były przedmioty?
- Umożliwiające przetrwanie, ale bardzo różne. Zaczynając od drobiazgów, jak np. kawałek sznurka, przez rzeczy bardziej znaczące, jak np. dobre buty, które można było zorganizować sobie z magazynu odzieży wymieniając się na obozowej "czarnej giełdzie" za kilka pajdek chleba. Najbardziej powszechną walutą były właśnie chleb i cebula. Z naszej perspektywy na handel wystarczyły śmieszne ilości, np. trzy kromki chleba i pół cebuli za sweter. Ale w obozie znaczyły bardzo dużo. Dawało się je pracownikowi "Kanady", który, ryzykując życie, przemycał określony produkt.
- Ten dziwny handel, który z perspektywy dekad może wydawać nam się doświadczeniem nieprzystającym do wyobrażenia o życiu w obozie, był działalnością ratowniczą. Gdyby nie ta nielegalna ekonomia obozu, będąca jego krwioobiegiem, ludzie by po prostu nie przeżyli. Więźniowie mówią wprost: albo organizujesz, albo umierasz. Czasem handlowało się nawet z oficerami. Dzięki handlowi rzeczami można było awansować w hierarchii obozowej, lepiej się urządzić, ludzie mogli sobie pomóc. Cały rozdział poświęcam organizacji, bo ona jest podstawową działalnością dywersyjną w obozie, codzienną partyzantką, która się dokonuje za pomocą obiegu rzeczy.
Wspomniałaś, że ubranie podkreślało obozową hierarchię. Nie zdawałam sobie sprawy, że różnice były tak ogromne. Zdarzało się, że strój mówił o danej osobie wszystko, wskazywał też, na co może sobie pozwolić.
- Jak cię widzą, tak cię piszą. Hermann Langbein mówił, że to było dla niego najbardziej prawdziwe przysłowie w obozie. Inny więzień powtarzał, że szata nie tylko zdobi człowieka, ale może go także ocalić. Ubranie mogło sprawić, że więzień stawał się nietykalny, wyglądał na takiego, który ma się w obozie dobrze, choć rzeczywistość mogła być oczywiście zupełnie inna. Niektórzy szeregowi więźniowie głodowali, by potem kupić sobie lepsze buty czy koszulę, albo pójść do krawca i wytaliować marynarkę. Różowili policzki znalezionym kawałkiem buraka czy szminki. Wszystko po to, by umożliwić sobie przetrwanie. Wiedzieli bowiem, że trudniej zabić osobę, która wygląda porządniej.
- Zapominamy jeszcze o jeden rzeczy, którą podkreśliła w rozmowie ze mną Alicja Gawlikowska-Świeczyńska. Obóz był przecież częścią rzeczywistości. Trafiali tam ludzie wcześniej funkcjonujący w normalnym świecie, więc to, że wyglądało się ładniej, milej, po prostu miało znaczenie. Jak w zwykłym życiu... Dlatego mężczyźni się golili - oficjalnie nie można się było golić, a jednocześnie tego oczekiwano. Kobiety za to dbały, żeby stać wyprostowane, prasowały chusteczkę w nocy ciężarem ciała, by ładnie leżała na głowie.
- Dbanie o wygląd było jednocześnie czynnością pionizującą psychicznie, pozwalało zachować myślenie o sobie, jako istocie wartej przeżycia. Było też rodzajem bardzo poręcznego narzędzia, żeby manipulować oprawcami, żeby ich przechytrzać, żeby dawać im do zrozumienia, że "nie jest tak łatwo mnie zabić, też jestem człowiekiem".
- Oczywiście byli też tacy, którzy robili użytek z ubrań nie żeby przeżyć czy komuś pomóc, ale podkreślić swoją pozycję. Byli to najczęściej niektórzy więźniowie funkcyjni. Absolutnie nie mówię "wszyscy", ponieważ, gdy mówimy o więźniach funkcyjnych, łatwo o jednoznaczne moralne oceny, wrzucanie wszystkich do jednego worka, a tak nie można.
Lubiliśmy tak na nich patrzeć, było to dla nas wygodne, bezpieczne.
- Opowieść o ubraniach jest moim zdaniem na tyle precyzyjna i różnicująca, że świetnie pokazuje, jak odmienne są losy jednostek. Nie ma przecież jednego obozu, jednych funkcyjnych czy jednych muzułmanów.
- Funkcyjną więźniarką jest wspominana przez niektóre więźniarki Gaby, blokowa z Majdanka, która uwielbiała chodzić w futerku i bucikach na obcasie, demonstrować innym więźniom swoje bogactwo, które mogła mieć ze względu na uprzywilejowaną pozycję. Ale jest też nią Katja Singer, która, mimo, że farbowała sobie włosy, miała niebieskie wstążeczki i niebieską pościel w swoim sztubie, wykorzystywała pozycję w obozie, żeby ocalać więźniów w trakcie selekcji, wpisywała tzw. martwe numery*. Nie możemy więc mierzyć wszystkich jedną miarą, choć oczywiście, im ważniejsza dla Niemców była pozycja więźnia, tym bardziej przymykali oko na jego wygląd. Byli więc więźniowie, którzy mogli pozwolić sobie na jego estetyzację.
Wyglądowi oprawców poświęcasz osobny rozdział. Każdy element ich strojów, które można nazwać "nadubiorami", z naciskiem na mundur SS, był tak zaprojektowany i tak naładowany znaczeniami, że więźniowie automatycznie czuli respekt, bali się.
- W obozie przedstawiciele obu grup: noszących, jak powiedziałaś, nadubiór, czyli mundury i podubiór, czyli pasiaki i niedopasowaną odzież cywilną, żyją na tej samej przestrzeni i wchodzą w relację władzy. Jak ma się czuć człowiek w pasiaku czy szmatławej odzieży cywilnej wobec człowieka w świetnie skrojonym stroju?
- Ubrania w niemalże magiczny sposób przeistaczają tych, którzy je noszą, sprawiają, że zaczynają inaczej się zachowywać, to działa na podświadomym poziomie. Wystarczy przytoczyć historie nadzorczyń z Ravensbrück, które, wraz z założeniem munduru, zmieniały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z nieśmiałych dziewczyn w pewne siebie trybiki w maszynie. Obóz pokazuje bardzo wyraziście, że ubrania, które nosimy na co dzień też są kostiumami. Sprawiają, że jedne czynności wykonuje nam się łatwiej, inne trudniej, dzięki nim myślimy o sobie w określonych kategoriach.
Jak rozpoznać mężczyzn z radykalnych organizacji prawicowych? Mają swój cywilny mundur, który taką identyfikację umożliwia.
- Właśnie. Dla nich podkreślanie umundurowania, a przez to wspólnotowości, jest bardzo istotne. Tak jak dla nazistów, którzy we wspólnocie umundurowanej widzieli pewien rodzaj kręgosłupa, czuli się silni siłą kolektywu. Mundur dawał im alibi, działał jak kostium supermana i zwalniał też z odpowiedzialności.
- Pasiak i mundur to jedne z najbardziej wymownych i potężnych strojów w historii stroju w ogóle. Dlatego warto zrozumieć, jaka jest ich natura, dlaczego takie stroje wymyśliliśmy, skąd one przyszły - bo przecież nie wzięły się znikąd. Dlatego piszę także o pamięci Zagłady, zadaję pytania, dlaczego zapamiętaliśmy pasiak, ale tylko w określony sposób, dlaczego mundur tak zawładnął wyobraźnią ludzi, doczekał się tylu różnorakich reprezentacji, dlaczego nie zapamiętaliśmy tych wszystkich strojów pomiędzy. Od początku było dla mnie jasne, że chciałabym napisać o doświadczeniu tam i wtedy, ale też o pamięci tego doświadczenia, zastanowić się, co sprawiło, że po tylu latach opowieść wciąż jest niepełna.
Myślisz, że możemy używać sformułowania "moda obozowa"?
- W niektórych kontekstach możemy. W książce używam sformułowań "moda obozowa" czy "moda w obozie" wtedy, kiedy przede mną użyli ich we wspomnieniach czy relacji były więzień lub więźniarka. Mojej książki nie byłoby pewnie, gdyby nie praca "Moda w Auschwitz" autorstwa więźniarki Brzezinki, Marii Jezierskiej. Ta relacja, napisana na konkurs Muzeum w latach 70., dekady przeleżała w archiwum i nikt do niej nie zaglądał. Znaleźliśmy ją z kierownikiem archiwum, dr Wojciechem Płosą, a lektura zachęciła mnie, żeby zgłębić temat. Poczułam, że ubrania w obozie to nie kuriozum tylko rodzaj soczewki, dzięki której można przyjrzeć się życiu obozowemu w ogóle. Maria Jezierska już we wstępie napisała, że doświadczenie związane z ubraniem było tak ważne, jak doświadczenie związane z głodem, że przetrwanie zależało także od ubrania na poziomie fizycznym i psychologicznym.
- Kilkanaście świadectw obozowych zawiera słowo "moda". Niektóre mówią o posługiwaniu się ubiorem, opisują elementy stroju, które się otrzymało lub zdobyło. Inne mówią o modzie z przekąsem, stylizacje oferowane przez strażniczki nazywają ponurą modą, pokazaną w krzywym zwierciadle. Są też opowieści o modzie, które bazują na tęsknocie za tym, co się kiedyś nosiło czy co ma się nadzieję nosić w przyszłości.
- Jeden rozdział w książce nazywam "Moda mimo wszystko", bo starałam się rozdzielić działania na poziomie psychologicznym, tęsknotę za pięknem czy tożsamościowe manipulacje ubraniem od organizacji, czyli zdobywania ubrań w celu przetrwania, ochrony ciała.
- Musimy tylko pamiętać, że nie mówimy o modzie jako branży czy luksusie. Mówimy o modzie w ujęciu humanistycznym. Dla mnie moda to część życia, która dotyczy nas wszystkich. Przez codzienne posługiwanie się ubraniami piszemy swoją niepowtarzalną biografię, tak z narażeniem życia chcieli ją pisać więźniowie w obozach. Dlatego jest tak ważne, żebyśmy w tym języku nie byli analfabetami - abyśmy mogli przeczytać ich opowieść i zrozumieć swoją własną.
* Proceder polegał na wpisywaniu na listę więźniów, którzy mieli trafić do komory gazowej, numerów tych, którzy już nie żyli. Tym sposobem liczba więźniów się zgadzała, a kilku czy kilkunastu można było ocalić życie.