Kto ważniejszy: ona czy ja?
Jestem już 10 lat po ślubie. Oboje pracujemy i dość dobrze radzimy sobie finansowo. Nasze małżeństwo byłoby naprawdę udane, gdyby nie teściowa (59 l.).
Nie tak gotuję, nie tak sprzątam, piorę, nie tak mam poukładane w szafie. Każdą uwagę okrasza fałszywym uśmieszkiem i informacją, że jej syn przywykł do innych porządków. Oczywiście jej "serdeczne" pouczenia mają na celu uświadomienie mi, że krzywdzę jej synka, a w ogóle to na niego nie zasługuję. Nie mówi tego wyraźnie, ale jej aluzje są aż nadto czytelne.
Ostatnio wydarzyło się coś, co każe mi się poważnie zastanowić, czy rzeczywiście stanowimy idealny związek, czy ciągle chcę w nim być. Postanowiłam ambitnie, pierwszy raz w życiu, upiec drożdżowe ciasto. Czytałam dokładnie przepis, starałam się. Wyszedł idealny gniot, zakalec pierwszej klasy, ale smaczny. Nas to rozbawiło do łez, a teściowa, która akurat wpadła, jak zwykle bez uprzedzenia, dała popis krytyki i uwag.
Kiedy stwierdziła, że ja nie wyniosłam z domu podstawowych umiejętności, zrobiło mi się przykro, po raz pierwszy nie wytrzymałam i naprawdę wściekłam się. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wylałam wszystkie swoje żale i nie przebierałam w słowach. Popłakałam się, ona też i zrobiła się gigantyczna awantura. Jakby tego było mało, pokłóciłam się mężem, bo on mnie uspokajał, a matkę tłumaczył, co mnie jeszcze bardziej rozsierdziło. Zresztą zawsze ją tłumaczy i nigdy wyraźnie nie stanął w mojej obronie. Bo mama jest samotna, sama go wychowała, wykształciła, poświęciła mu życie i w ogóle chce jak najlepiej, ma dobre intencje. Mąż zupełnie nie widzi tego, że jego matka nas niszczy! Nie wiem, co mam robić?
Co Kamila ma zrobić: - zerwać stosunki z teściową - pogodzić się z nią