Na co komu święta?
Na początek ustalmy sobie jedno - ze świąt najmniej cieszy się karp. Nie czekają na niego żadne prezenty, kolęd też nie pośpiewa, nawet nie zamacha płetwą do rytmu. Wigilia dla niego to czas definitywnego końca żywota. Krwawa masakra i rzeź ostateczna. Ufff... Dobrze, że nie jestem karpiem... I tylko tyle mogę stwierdzić z całą pewnością, jeśli chodzi o święta. Reszta jest mniej jednoznaczna...
Choinka. Panna chimeryczna. Nie do każdego auta pasuje, a w domu strzela fochy, nie chce stać prosto, nie pachnie jak trzeba i gubi igły, bo jej za gorąco. (Igły - jak wiadomo - włażą w skarpetki i kłują w stopy). Scenariusz powtarza się co dwanaście miesięcy: "Świeżutkie, dziś przywiezione z lasu" - kłamie mi w oczy sprzedawca. Udaję że wierzę i biorę. Ubrana w bombki i światełka, dama nasza zielona, trzyma fason co najwyżej do postnej wieczerzy. Potem, biedula, zaczyna się sypać. Nie wiem. Może nie wyrabia nerwowo? W końcu tam skąd przychodzi, nikt nie zawieszał na niej żadnych świecących dupereli, a tym bardziej nie oczekiwał, że będzie rodzić prezenty.
Prezenty. Zawracanie głowy. Gdzie się podziewa Mikołaj? - ja się pytam. Wszyscy wiemy, że daleka droga z Laponii. Widocznie globalne ocieplenie powoduje, że w końcu na czas nie dojeżdża - renifery wymiękają na gołym asfalcie i sań nie chcą ciągnąć. W efekcie co roku kwestia prezentów spada na nasze barki. Trzeba ratować honor starszego pana w śmiesznej czapce i pokupować każdemu co tam sobie życzył, udając że to "od Mikołaja". Ha! Koń by się uśmiał. I już nieważne, że korki, że kolejki, że koszty. Najsmutniejsze jest to, że nie ma w tym wszystkim ani smaku tajemnicy, ani elementu niespodzianki. Nawet dziecko wie dziś dokładnie co chce dostać i kręci nosem jak nie znajdzie pod drzewkiem podarunku zgodnego z oczekiwaniami.
Oczekiwania. Oczekiwania mamy wielkie. Co roku życzymy sobie wzajemnie spokojnych świąt, w atmosferze miłości i szczęśliwości. Tymczasem latamy z coraz bardziej wywieszonym językiem, starając się zdążyć na czas z czym należy, ulegając zbiorowej przedświątecznej histerii. Szybciej, więcej, modniej, śmielej. Do rytmu marketingowych podszeptów, do taktu trendom i reklamom na temat. Z powodu przerostu ambicji nad możliwościami warczymy na siebie w domu i trąbimy na ulicy - totalna paranoja! A jak już zasiądziemy przy tych stołach nakrytych białym obrusem, po wyczerpujących bojach przebytych w sklepach i marketach, po krwawych bitwach rodzinno-ideologicznych (u kogo dzielić się opłatkiem w tym roku, tak żeby nikt nie czuł się urażony? ); jak już ta pierwsza Gwiazdka załypie z nieba swoim srebrnym okiem i godzina zero na zegarach wybije - przychodzi nam zmierzyć się z prawdą: na co komu te święta? Tyle straconych nerwów i zawiedzionych nadziei... Tyle hałasu o nic???
Pod moim oknem kocą się koty. Mam wrażenie, że to wiosna. Z drugiej strony, od paru dni śledzi mnie śledź - patrzy na mnie podejrzanym wzrokiem za każdym razem kiedy otwieram lodówkę. Chyba jednak zanosi się na jakąś Wigilię. Koty mnie nie dotyczą. Muszę coś zrobić z tym śledziem. Muszę coś zrobić z tymi świętami. A kysz, wszystkie uprzedzenia! Niech zstąpi tu natychmiast Duch Święty i magię ze sobą przyniesie. Trochę cudu spirytualnego uniesienia, trochę piękna polskiej tradycji, trochę uroku rodzimego folkloru. Ale nie tego z cepelii. Takiego ci u nas dostatek. Sprzedaje się na prawo i lewo, za grube pieniądze. Chodzi bardziej o rzeczy, których kupić się nie da, które gubią się gdzieś po drodze (jak biedny Mikołaj, co już w nowych warunkach nie wyrabia). Błagam. Niech coś CZYSTEGO z tego wszystkiego ocaleje. Mam córkę. Jak nie dla mnie, to dla niej.
Anita Lipnicka
P.S. Korzystając z okazji, życzę spokojnych świąt, w atmosferze miłości i szczęśliwości. (Ha! Koń by się uśmiał). A Tobie, drogi internauto, na co święta?