Nierówności wobec mężczyzn. O nich się nie mówi

Na 10 mężczyzn z wyższym wykształceniem mamy prawie 16 kobiet. To nowe zjawisko, bo powstało w ciągu ostatnich 25 lat. To problem, który jest zupełnie nieobecny w debacie publicznej – mówi Michał Gulczyński, autor raportu "Przemilczane nierówności. O problemach mężczyzn w Polsce".

Skoro martwimy się, że jest niewystarczająco dużo kobiet na określonych kierunkach, to tym bardziej powinniśmy się martwić, że na uczelniach wyższych mężczyzn jest mniej
Skoro martwimy się, że jest niewystarczająco dużo kobiet na określonych kierunkach, to tym bardziej powinniśmy się martwić, że na uczelniach wyższych mężczyzn jest mniej123RF/PICSEL

Karolina Olejak, Interia: Mężczyźni są dziś w Polsce dyskryminowani?

Michał Gulczyński: - Napisałem raport o przemilczanych nierównościach i problemach mężczyzn w Polsce. Celowo w raporcie unikam słowa dyskryminacja. To słowo kojarzy nam się z działaniem przeciwko innej grupie. Tak powstaje hierarchia win i problemów. Spieramy się, komu jest trudniej w życiu i wrogo nastawiamy wybrane grupy społeczne.

Można nie używać tego słowa, ale i tak wydźwięk publikacji jest podobny. Chodzi o to, że są obszary, w których mężczyźni mają gorzej.

- W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się do tego, że powinniśmy mówić o dyskryminacji tylko względem kobiet. W jakimś sensie zawłaszczyliśmy to słowo tylko dla tej grupy. Prawda jest inna. Istnieje wiele obszarów, gdzie kobietom jest trudniej w życiu, ale powoli szala się przechyla i pojawiają się przestrzenie, w których trudniej odnaleźć się mężczyznom. Poprawność polityczna sprawia, że trudno nam o tym mówić.  W rezultacie umykają nam problemy mężczyzn, zwłaszcza, że często dotyczą klasy ludowej.

- Nie neguję istnienia dyskryminacji wobec kobiet, ale raportem chciałem wysłać sygnał, że nie możemy nie zauważać problemów mężczyzn. Nie chodzi o licytowanie się, kto jest bardziej dyskryminowany, a kto mniej.

- Wyobraźmy sobie, że nawet ktoś wygrywa taki spór, co wtedy? Zaczniemy dbać tylko o dziewczynki kosztem chłopców lub odwrotnie. To nie jest dobre dla naszego społeczeństwa. Wierzę, że można prowadzić zrównoważone polityki, które nie będą szkodliwe dla nikogo.

Skoro jesteśmy przy chłopcach i dziewczynkach, to jednym z obszarów, które wskazuje pan jako miejsce największych nierówności jest szkoła. Na czym polega ta nierównowaga?

- W powszechnej opinii przyjęło się sądzić, że dziewczynki są słabsze z matematyki, a chłopcy z języka polskiego. Na podstawie tego przekonania tworzymy różne programy. Tymczasem wyniki egzaminów i międzynarodowych badań PISA pokazują coś przeciwnego. We wszystkich badanych przedmiotach dziewczynki osiągają takie same wyniki jak chłopcy. Jest jednak jeden wyjątek - czytanie. Tu młode kobiety są bezkonkurencyjne.

- Chłopcy mają problem z czytaniem na bardzo podstawowym poziomie. 1 na 5 chłopców jest funkcjonalnym analfabetą. Oznacza to, że nie potrafi przeczytać ze zrozumieniem rozkładu na przystanku autobusowym, czy prostego artykułu w gazecie. Takich dziewczynek jest dwa razy mniej.

Z czego to wynika?

- W pierwszej kolejności z zainteresowań, które są wynikiem kultury i biologii. Statystycznie chłopcom łatwiej przychodzi czytanie książek, które przynoszą konkretną wiedzę. Mogą się z nich dowiedzieć, jak działa jakieś urządzenie, np. samochód. Takich lektur trudno szukać w szkolnym kanonie. A literatura piękna jest często dla chłopców mniej pociągająca.

- Kolejna hipoteza, dlaczego chłopcy mniej czytają, opiera się na wzorcach kulturowych, które dziedziczymy. Dorośli mężczyźni czytają zdecydowanie mniej niż kobiety. Chłopcy rzadko mają wzorzec ojca, dla którego lektura jest codziennością. Tu koło się zamyka.

Z raportu wynika, że na kolejnych etapach edukacji problem się pogłębia.

- Na 10 mężczyzn z wyższym wykształceniem mamy prawie 16 kobiet. To nowe zjawisko, bo powstało w ciągu ostatnich 25 lat. To problem, który jest zupełnie nieobecny w debacie publicznej.

- Gdy spojrzymy na jeden z najważniejszych dokumentów w tym obszarze, czyli strategię równości płci przygotowaną przez Komisje Europejską i plany konkretnych uczelni zobaczymy, że skupiają się one wyłącznie na kobietach. Szeroko omawiana jest kwestia braku kobiet na kierunkach inżynieryjnych. To w ogóle bardzo popularny temat badań. Istnieje wiele organizacji pozarządowych, które zajmują się tworzeniem rozwiązań w tym obszarze. To bardzo ważne, ale nie stoi w sprzeczności z pochyleniem się nad kwestią studiujących mężczyzn.

- Podobna nierównowaga - lecz w drugą stronę - jest na innych kierunkach np. psychologia, pedagogika czy socjologia.

- Skoro martwimy się, że jest niewystarczająco dużo kobiet na określonych kierunkach, to tym bardziej powinniśmy się martwić, że na uczelniach wyższych mężczyzn jest mniej.

Może dlatego mężczyźni wybierają tych kierunków, bo zawody wykonywane po ich ukończeniu przeważnie są niskopłatne, np. nauczyciel, pedagog szkolny. Inaczej jest w przypadku nauk ścisłych?

- Możliwe, ale to z pewnością będzie się zmieniało. Rozwijamy gospodarkę opartą na wiedzy. Będziemy potrzebować coraz więcej kompetencji miękkich związanych z zarządzaniem, komunikacją, relacjami. Sztuczną inteligencją czy inną zaawansowaną technologią łatwiej zastąpić pracownika fizycznego wykonującego rutynowe zadania niż osobę, której praca polega na kontakcie z ludźmi. To umiejętności, w których mężczyźni mają deficyt, wiec ta dysproporcja z czasem będzie się powiększać.

Cały czas poruszamy się w logice, że studia są potrzebne do tego, by prowadzić satysfakcjonujące życie. Może mężczyźni, którzy przez wiele lat mogli bez presji wybierać różne kierunki, świadomie zdecydowali, że wolą szybciej iść do pracy, uzyskać niezależność ekonomiczną?

- Według tej logiki mężczyźni zarabiają więcej, gdy nie idą na studia. Tak nie jest. Rzeczywiście jest tak, że młodzi chłopcy mają łatwiejszą drogę, by podjąć pracę bez wykształcenia. Niestety często są to prace bez stabilnej umowy, obciążające ich zdrowie i w długim okresie rzadko umożliwiające rozwój zawodowy.

- Studia to największa szansa na awans społeczny. W tym czasie nie tylko zdobywamy wiedzę, ale nabywamy kompetencji miękkich, społecznych. Zawieramy przyjaźnie i nawiązujemy kontakty, które procentują w życiu zawodowym i osobistym.

- Michael Sandel w swojej książce "Tyrania merytokracji" pisze o tym, że dyplom to nie tylko świadectwo wiedzy, ale przede wszystkim źródło prestiżu. Bardzo mocno widać to w polskiej debacie publicznej.

- Bardzo często politycy i komentatorzy podkreślają, że wyborcy jednej z partii są gorzej wykształceni. To zabieg, który ma odebrać im prawo do decydowania o naszym kraju. Używają tego argumentu, by dowartościować własną grupę i nadać im prawo do uznawania siebie za predestynowanych do sprawowania władzy.

Wiele zawodów, które wykonują kobiety, też jest pozbawionych prestiżu społecznego, a przez to są słabiej opłacane np. pielęgniarka, nauczycielka, czy salowa. To zawody bardzo sfeminizowane.

- Zgadzam się, że prace związane z opieką czy edukacją są zdecydowanie za mało doceniane.

- Dyplom uczelni wyższej nie jest już czymś elitarnym. Z czasem prestiżu zawodom niewymagającym wyższego wykształcenia będzie jeszcze mocniej brakować. Dlatego mężczyźni mogą czuć się niedowartościowani.

Dziś badania satysfakcji, które przygotowuje GUS, pokazują, że to kobiety są bardziej niezadowolone z pozycji i wynagrodzenia w pracy. U mężczyzn wygląda to zupełnie inaczej.

- Jak już mówiłem, różnice w wykształceniu są nowe - nie widzimy więc jeszcze ich pełnych konsekwencji, choć młode pokolenie z pewnością już je odczuwa. Jeszcze 20 lat temu mieliśmy podobną liczbę osób z wyższym wykształceniem w obu płciach. Podejrzewam, że ta nierównowaga będzie się przekładać na satysfakcje z pracy.

- W starszym pokoleniu kobiet, co warto odnotować, wiele z nich pełni podwójną rolę. Jednocześnie pełnoetatowego pracownika i mamy oraz żony. Dziś młodzi rodzice inaczej dzielą się obowiązkami. Coraz więcej z nich przejmują mężczyźni i myślę, że będzie to widoczne w badaniach za kilka-kilkanaście lat.

- Faktycznie przez wiele lat, to kobiety były w gorszej sytuacji zawodowej. Jednak szala przechyla się w drugą stronę.

Kolejnym obszarem, w którym sposób szczególny pana zdaniem widać te nierówności jest ochrona zdrowia.

- Tak, mężczyźni żyją znacznie krócej niż kobiety. W Polsce ta różnica wynosi prawie 8 lat i wcale nie jest naturalna - np. w Holandii kobiety żyją o nieco ponad 3 lata dłużej od mężczyzn. Mężczyźni szybciej umierają na choroby układu krążenia czy nowotwory. W dużej mierze to za sprawą kultury, w której się wychowujemy. Mężczyzna ma być tym, który się nie skarży, nie potrzebuje wsparcia. Przez to mężczyźni mniej dbają o swoje zdrowie i rzadziej się badają.

Czy to na pewno kwestia płci? Życie w lepszym zdrowiu jest raczej uwarunkowane sytuacją ekonomiczną, a mówiąc wprost grubością portfela.

- Życie w dobrym zdrowiu i długość życia faktycznie w dużej mierze jest skorelowana z sytuacją ekonomiczną, ale też kapitałem kulturowym. Trzeba wiedzieć, gdzie i jak powinniśmy się leczyć. I rzeczywiście - różnice w długości życia między płciami są największe wśród osób z wykształceniem co najwyżej gimnazjalnym - sięgają aż 10,5 roku.

- Faktycznie wśród ludzi zamożnych kobiety mogą mieć poczucie dyskryminacji zawodowej, ale zmiany, o których wspominałem wcześniej, sprawiają, że to kobiety coraz częściej mają wyższe wykształcenie, mieszkają w miastach. Ich dostęp do wiedzy, specjalistów staje się coraz lepszy. Tu znowu zmiany z czasem będą się tylko pogłębiać.

Mężczyźni częściej zostają na wsiach, kobiety przeprowadzają się do miast to pogłębia rozjazd w sposobie myślenia i doświadczeniach?

- Tak, zwłaszcza że w ostatnich latach powstał silny polityczny rozdźwięk między miastem a wsią. Zresztą nie tylko w Polsce. Życie w mieście daje znacznie większe możliwości poznawania ludzi różnych od siebie. Do tego dochodzi lepszy dostęp do usług publicznych - edukacji czy ochrony zdrowia, o czym świetnie pisze m.in. Marek Szymaniak w swoich reportażach z mniejszych miast.

Czy są jakieś pomysły jak wyjść z tych nierówności?

- Jeśli chodzi o edukację, zaproponowałem kilka rozwiązań, które wcale nie muszą być wielką rewolucją. Największa dysproporcja dotyczy umiejętności czytania. Braki u chłopców przekładają się na możliwości poznawcze oraz wybory zawodowe w przyszłości. Ważne byłoby więc dopasowanie kanonu lektur lub jego rozluźnienie, tak by odpowiadał zainteresowaniom chłopców - częściej poszukujących w lekturze faktów. Ważne są też kampanie społeczne, które normalizują czytanie i pokazują, że jest to coś naturalnego - powinny one zwracać szczególną uwagę na chłopców i ich ojców. Dużą rolę mogą też odegrać mężczyźni pracujący z dziećmi - na przykład trenerzy i wuefiści mogliby zachęcać chłopców do czytania biografii ich ulubionych sportowców.

- Trudniej będzie o rozwiązania w szkolnictwie wyższym. Od lat prowadzone są programy zachęcające młode kobiety do studiowania na kierunkach inżynieryjnych. Powinniśmy zacząć od co najmniej takiej samej intensywności programów skierowanych do mężczyzn. Jak na razie problem masowej nierównowagi w wykształceniu nie budzi zainteresowania, co widać we wspomnianych już strategiach równości płci. Mam nadzieję, że poszukiwaniem rozwiązań problemów zasygnalizowanych w raporcie zajmą się eksperci w poszczególnych dziedzinach.

***

Zobacz również:

"Tok Szoł": Dlaczego mężczyzna nie chce kawy? Trudny język porozumienia kobiet i mężczyzn Superstacja
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas