Ostatnia droga Anny Walentynowicz - wspomnienia syna Janusza
Książka "Walentynowicz. Anna szuka raju" Doroty Karaś i Marka Sterlingowa rzuca nowe światło na postać legendy Solidarności. 10 lat po tragicznej śmierci Anny Walentynowicz w katastrofie smoleńskiej publikujemy jej fragment poświęcony tym traumatycznym wydarzeniom.
Siedemdziesiąt lat po rozstrzelaniu polskich oficerów przez NKWD w Katyniu po raz pierwszy odbędą się wspólne polsko-rosyjskie obchody ku czci pomordowanych. Komentatorzy uważają, że to przełom w trudnych stosunkach między narodami.
Uroczystości odbywają się w dwóch turach. 7 kwietnia do Rosji leci szef rządu Donald Tusk. Podejmuje go premier Władimir Putin. Pierwszy raz w historii najwyższe rosyjskie władze odwiedzają miejsce kaźni polskich jeńców.
- Nie ma alternatywy dla prawdziwego dobrego sąsiedztwa między narodami Polski i Rosji - mówi Putin.
Wizyta to sukces Polski i myślącego o starcie w wyborach prezydenckich Tuska. Rozdzielenie uroczystości jest mu na rękę. Jego kontrkandydatem będzie Lech Kaczyński, który do Katynia ma przybyć trzy dni później, na zaproszenie prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa.
Obu politykom zależy na tym, aby nadać wysoką rangę swojej wizycie przed zbliżającą się kampanią prezydencką w Polsce.
Tuskowi towarzyszyli Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki i Andrzej Wajda. Kaczyński zaprasza Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydent RP na uchodźstwie, oraz Annę Walentynowicz.
Anna miała jechać do Rosji pociągiem, razem z rodzinami katyńskimi, harcerzami i posłami. Specjalny skład wyruszył z Warszawy w piątek przed południem. Jest w nim około pięciuset osób, przed nimi dwudziestogodzinna podróż do Smoleńska. Niektórzy do ostatniej chwili próbowali dostać się na listę pasażerów prezydenckiego samolotu.
W piątek wieczorem Anna dzwoni do Janusza z hotelu:
- Synku, tak źle się czułam, że chciałam zrezygnować. Pan prezydent, jak się dowiedział, zaproponował mi miejsce w samolocie. Lecę jutro z samego rana.
Annie w podróży towarzyszy Janina Natusiewicz-Mirer. Wyjeżdżają taksówką z hotelu, gdy jest jeszcze ciemno. Mają wrócić jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Pierwsza grupa pasażerów wchodzi na pokład samolotu Tu-154M w sobotę o godzinie 6.41. Kilka minut po siódmej na płytę lotniska podjeżdża samochód z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego żoną Marią.
Podróżni siadają zgodnie z protokołem - prezydencka para w pierwszej salonce, najbliżej kabiny pilotów. Dalej ministrowie, posłowie, generałowie i wysocy rangą urzędnicy. Reszta gości, wśród nich Anna, zajmuje miejsca w części pasażerskiej.
Tupolew startuje o 7.27. Ma niewielkie opóźnienie. Na pokładzie jest osiemdziesięciu ośmiu pasażerów i ośmiu członków załogi. Na wojskowym lotnisku pod Smoleńskiem mają wylądować za godzinę i dziesięć minut. (…)
Więcej o książce "Walentynowicz. Anna szuka raju" Doroty Karaś i Marka Sterlingowa przeczytasz TUTAJ. Książka jest dostępna w sprzedaży internetowej.
Poranny program w TVN24 prowadzi Jarosław Kuźniar. Planowana jest transmisja z wizyty polskiej delegacji w Katyniu. Pierwsze informacje z Rosji o tym, że prezydencki samolot miał kłopoty z lądowaniem na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku, docierają do redakcji tuż przed godziną dziewiątą. Wydawcy i dziennikarze starają się je potwierdzić. Na antenie pojawia się reporter Rafał Poniatowski, który jest w Katyniu.
- Na lotnisku w Smoleńsku panuje totalna mgła. Samolot prezydencki, który podchodził do lądowania, nie wylądował. Świadkowie, z którymi rozmawialiśmy, wiedzą tylko tyle, że piloci dodali gazu, tak aby samolot wyprowadzić z podejścia do lądowania, po czym kontakt z samolotem się urwał - relacjonuje dziennikarz.
Pociąg z rodzinami zamordowanych oficerów dotarł do Smoleńska o szóstej rano. W lesie w Katyniu wszyscy czekają na przyjazd polskiej pary prezydenckiej i rozpoczęcie uroczystości. Delegacja z Polski powinna już wylądować i być w drodze - z lotniska to tylko kilkanaście kilometrów. Dziennikarze próbują dodzwonić się do pasażerów tupolewa, ale żaden z telefonów nie odpowiada.
W telewizyjnym studiu są zaproszeni wcześniej goście, którzy mieli komentować uroczystości. O 9.40 Kuźniar informuje:
- W katastrofie rządowej polskiej maszyny zginęło osiemdziesiąt siedem osób.
Dziennikarzowi łamie się głos. Europoseł SLD Wojciech Olejniczak płacze i wychodzi ze studia.
- Miejmy nadzieję, że ktoś przeżył - mówi profesor Antoni Dudek z IPN.
Do redakcji dociera lista osób, które były na pokładzie. Dwoje prezenterów czyta na zmianę nazwisko po nazwisku.
*
Janusz Walentynowicz siedzi nieruchomo na wersalce przed telewizorem.
Informację o katastrofie potwierdzają gubernator obwodu smoleńskiego i rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wiadomości są coraz bardziej szczegółowe. Dziennikarze podają prawidłową liczbę ofiar: dziewięćdziesiąt sześć, nie osiemdziesiąt siedem. Polski samolot uderzył w ziemię o godzinie 8.41. Zginęli wszyscy pasażerowie i członkowie załogi.
Na pierwszych nagraniach z miejsca katastrofy widać gęstą mgłę, rosyjskich wojskowych i cywili kręcących się po lesie, strażaków w akcji, drzewa, które ściął samolot, i kawałek biało-czerwonego skrzydła leżący w gęstych zaroślach.
Na żółtym pasku pojawia się informacja: trzy osoby przeżyły, karetki wiozą je do szpitala.
Januszowi serce wali mocno.
News schodzi z pasków. To plotka.
Telewizja pokazuje ludzi, którzy przychodzą pod Pałac Prezydencki w Warszawie i zapalają znicze. Będą płonąć jeszcze przez wiele dni. Przed gdańską stocznią Michał Szlaga wiesza zdjęcie, które kiedyś zrobił Annie. Tam również staną świece.
Po południu do Janusza puka trzech żandarmów wojskowych. Potwierdzają, że Anna Walentynowicz zginęła w katastrofie prezydenckiego samolotu Tu-154.
Następnego dnia wylatuje samolot do Moskwy, gdzie odbędzie się identyfikacja ciał. Januszowi w podróży mają towarzyszyć żona i córka. Syn Piotr zostaje w Polsce. Po tym jak maszyna, którą wracał z kontraktu, miała awarię, obiecał sobie, że więcej na pokład nie wsiądzie.
W Warszawie Janusz dochodzi do wniosku, że nie powinien lecieć jednym samolotem z żoną i córką. Próbuje je przekonać, żeby wróciły do Gdańska, ale kobiety nie chcą o tym słyszeć.
Walentynowicz orientuje się, że nie zabrał z domu różańca, który chciałby włożyć matce do trumny. Dzwoni do znajomej posłanki Beaty Kempy. Przed wylotem goniec dostarcza do hotelu dwa nowe różańce - jeden dla Anny, drugi dla Janiny Natusiewicz-Mirer.
Do Moskwy przylatują w poniedziałek, dwa dni po katastrofie. Na miejscu jest już między innymi minister zdrowia Ewa Kopacz, która ma nadzorować przebieg identyfikacji ciał, szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, polscy patolodzy, lekarze, ratownicy i prokuratorzy.
*
Pierwsze ciało, które ogląda Janusz, ma zniekształcone chorobą stopy. To na pewno nie matka.
Przy drugim lekarz odsłania dłonie i nogi, nic więcej. Są drobne, należały do szczupłej i młodej osoby.
Trzecie zwłoki są w kawałkach, zasłonięte białym materiałem. Janusz znów widzi tylko ręce i stopy. Kiwa przecząco głową.
Identyfikacje odbywają się w prosektorium Centralnego Biura Ekspertyz Medyczno-Sądowych. Szczątki wielu ofiar katastrofy są zmasakrowane. W niektórych przypadkach lekarze pokazują krewnym tylko charakterystyczne części ciała. Każda rodzina została wcześniej przesłuchana przez rosyjskiego śledczego, który zapisywał informacje dotyczące wyglądu bliskich.
Rosjanie prowadzą Walentynowicza do kolejnego pomieszczenia. Stoją w nim dwa stoły. Na jednym z nich leżą zwłoki nakryte do szyi. Widać tylko głowę. Janusz już z daleka rozpoznaje:
- To moja mama.
W pokoju jest kilka osób, rosyjski prokurator, dwóch lekarzy pogotowia i policyjna psycholog z Polski.
Pielęgniarka zdejmuje nakrycie. Ciało jest czyste, umyte, bez śladów błota. Tylko włosy są tłuste od smaru lotniczego. Nie widać ran. Anna wygląda, jakby spała.
Janusz pokazuje prokuratorowi blizny po operacji macicy, kręgosłupa i biodra. Śledczy notuje każdy szczegół. Chwilę później syn Anny podpisuje pisany cyrylicą protokół identyfikacji. Polscy urzędnicy wiele razy powtarzali rodzinom, że muszą być pewne, że rozpoznały bliskich, bo trumny zostaną zalutowane w Rosji i przylecą do Polski zamknięte. Janusz czuje ulgę. Nie ma żadnych wątpliwości, że widział ciało matki.
W prosektorium są też synowa i wnuczka Anny. Nie biorą udziału w rozpoznaniu zwłok. Janusz chciał im oszczędzić traumatycznego widoku. Będzie żałował tej decyzji.
Wśród zebranej na miejscu katastrofy biżuterii Janusz znajduje obrączkę z wygrawerowanymi inicjałami A. i K. i datą ślubu rodziców - 26.09.1964. Biżuteria ma ślad po spawaniu - kiedy zrobiła się zbyt ciasna, Anna rozcięła ją, żeby dołożyć złota.
Janusz wkłada do woreczka obrączkę i nowy perłowy różaniec. Torebkę zostawia w prosektorium, razem z ubraniami. Ksiądz Henryk Błaszczak, duszpasterz ratowników, który jest w Moskwie, ma dopilnować, żeby rzeczy przekazane przez bliskich zostały włożone do trumien.
Ostatnia formalność to oddanie próbki do badań genetycznych. Na tej podstawie mają być przeprowadzone badania potwierdzające tożsamość zmarłych.
Do hotelu Janusz z żoną i córką wracają wieczorem. Idą do czynnej przez całą dobę restauracji, żeby coś zjeść i wypić kawę. Dla rodzin ofiar katastrofy jest tam czynny przez całą dobę bufet. Przy stoliku obok siada Ewa Kopacz. Słania się ze zmęczenia. Zanim kelner przyniesie jej posiłek, zasypia z głową na stoliku.
Janusz chce podejść do minister i podziękować za opiekę w Moskwie.
- Zostaw, niech śpi. Każda minuta jest droga - powstrzymuje go żona.
Na Okęciu lądują kolejne samoloty z ciałami ofiar. Anna Walentynowicz wraca do kraju pięć dni po katastrofie. Do Gdańska trumnę eskortuje policyjny konwój. Janusz jedzie za karawanem z synem nową dacią logan, którą mieli przywieźć babcię z lotniska.
Pogrzeb jest w środę 21 kwietnia. Do kościoła Najświętszego Serca Jezusowego we Wrzeszczu przychodzą dwa tysiące ludzi. Są sztandary, stoczniowcy w biało-niebieskich kaskach, górnicy i hutnicy w czakach oraz delegacje Solidarności z całego kraju. Żołnierze pełnią wartę honorową. W ławkach siedzą ministrowie i posłowie. Przyszli Aleksander Hall, Andrzej Gwiazda, Jerzy Borowczak, Krzysztof Wyszkowski, Bogdan Lis.
Lech Wałęsa zajął miejsce w jednym z ostatnich rzędów.
Gdy przechodzi przez tłum, słychać okrzyki: "Bolek!".
W tym samym dniu, tylko później, w Gdańsku odbywa się pogrzeb Macieja Płażyńskiego. Żałobnicy jadą z jednej uroczystości na drugą, dlatego nie wszyscy docierają na cmentarz. Ludzi jest tak dużo, że ledwie mieszczą się w wąskich alejkach cmentarza na Srebrzysku.
Na uroczystości nie przyjeżdżają krewni z Ukrainy. Wyprawiają własną ceremonię, bez ciała. Proszą o zgodę biskupa. Do cerkwi przynoszą grudki ziemi z grobów Nazara i Pryśki razem z papierkiem z modlitwą, który kładzie się zmarłemu na czole.
Anatolij, siostrzeniec:
- Potem postanowiłem zawieźć ziemię z grobu ojca i matki na cmentarz do Gdańska. Sześć lat czekałem na wizę do Polski, ale w końcu się udało.
W Gdańsku Anna Walentynowicz zostaje pochowana koło męża Kazimierza. Nad ich grobem stoi krzyż wyspawany w stoczni. Kilkanaście alejek dalej leży rodzina Teleśnickich, z którą Anna wyjechała z Wołynia.
Następny pogrzeb odbędzie się za dwa lata.
*
Komisja Badania Wypadków Lotnictwa Państwowego latem 2011 roku publikuje raport dotyczący wypadku prezydenckiego tupolewa. Wynika z niego, że do katastrofy doszło, bo samolot podchodził do lądowania w gęstej mgle, przez którą piloci nie mieli kontaktu wzrokowego z ziemią. Próbowali odlecieć, ale manewr się nie udał. Maszyna zahaczyła o brzozę, straciła fragment skrzydła i sterowność, uderzyła w ziemię. Raport wskazuje na błędy pilotów, kontrolerów lotu i złe przygotowanie lotniska.
Nie wszyscy wierzą w ustalenia komisji. Miesiąc wcześniej ukazała się "biała księga", opracowana przez zespół parlamentarny, na którego czele stoi Antoni Macierewicz. W tym dokumencie winą za wypadek obarcza się rosyjskie władze, które poleciły przekazać polskim pilotom fałszywe dane. Rząd Donalda Tuska miał świadomie współpracować z Putinem na szkodę polskiego śledztwa. Prawdopodobna przyczyna katastrofy: zamach.
Pojawiają się kolejne teorie spiskowe: na pokładzie samolotu znajdowały się ładunki wybuchowe i doszło do eksplozji, Rosjanie rozpylili mgłę na lotnisku (w innych wersjach: smog albo hel), ranni, którzy przeżyli katastrofę, byli dobijani przez specsłużby.
Podejrzenia się mnożą, bo Rosjanie nie chcą oddać wraku tupolewa. Tłumaczą, że nie zakończyli śledztwa. Resztki samolotu nadal leżą na lotnisku w Smoleńsku, w prowizorycznym hangarze z drewna i brezentu.
Po kilkunastu miesiącach od katastrofy rodziny dostają dokumentację medyczną zmarłych.
Córka posła Zbigniewa Wassermanna decyduje się na ekshumację zwłok ojca, bo uważa, że akta, które przyszły z Rosji, opisują inne zwłoki. Badania potwierdzają, że w grobie leży właściwe ciało. Janusz współczuje rodzinie, że musi jeszcze raz przechodzić traumę.
Latem 2012 roku, ponad dwa lata po pogrzebie, sam przegląda dokumenty matki w prokuraturze.
Janusz Walentynowicz:
- Czytam i nie wierzę. Opisane są narządy, których mama nie miała. Przecież podczas operacji wycięto jej macicę.
Syn Anny składa wniosek o ekshumację. W nocy 17 września 2012 roku policja z żandarmerią wojskową zamykają cmentarz na Srebrzysku. Szczątki zostają przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej do Bydgoszczy, a potem do Krakowa. Tam mają być porównane z ciałem Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, wiceprezes fundacji "Golgota Wschodu", której ciało zostało ekshumowane z grobu na warszawskich Powązkach.
Janusz Walentynowicz uczestniczy w obu sekcjach razem z synem.
- Ja już wtedy nie wierzyłem nikomu. W grobie mamy rzeczywiście znajdowała się Teresa Walewska-Przyjałkowska. Rozpoznałem od razu, bo jej szczątki pokazali mi jako pierwsze w Moskwie. Miała zdeformowane stopy. Drugie ciało nie należało do mojej matki. Jestem tego na sto procent pewien.
Syn Anny tłumaczy prokuratorowi, co się nie zgadza.
Zwłoki mają zmiażdżoną głowę (w Moskwie ciało matki było nieuszkodzone).
Blizna na brzuchu znajduje się po niewłaściwej stronie i jest dłuższa, sięga aż pod żebra.
Prawa noga jest złamana, z łydki wystaje kość.
Szczątki są pobrudzone błotem, choć w czasie identyfikacji były czyste.
W trumnie powinien być nowy różaniec. Różaniec rzeczywiście jest, ale używany. Zepsute oczka ma połączone drucikiem. To nie ten, który zostawił w Moskwie.
Lekarze pobierają próbki do badań genetycznych z pleców, uda i fragmenty kości zwłok.
We wrześniu prokurator generalny Andrzej Seremet mówi w sejmie:
- Przyczyną pierwotnej nieprawidłowej identyfikacji dwóch ciał ofiar katastrofy było nietrafne ich rozpoznanie przez członków rodzin.
Krewni obu zmarłych kobiet są oburzeni. Bliscy Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej poświadczają, że w Moskwie również widzieli szczątki Anny - poznali je od razu, bo nie były uszkodzone. Janusz odbiera wyniki badań genetycznych. Potwierdzają, że ciało ekshumowane z grobu w Warszawie należy do Anny Walentynowicz.
Drugi pochówek odbywa się 28 września 2012 roku.
Janusz Walentynowicz:
- Wyprawiliśmy drugi pogrzeb. Nie wiem komu, na pewno nie mojej mamie. Potraktowałem to jako chwilowe złożenie do grobu, bo gdzież ta kobieta miałaby leżeć, w lodówce?
Ciała matki nadal szuka.