Pies sąsiada rozkazał zabijać. Nowy Jork spłynął krwią młodych kobiet

Donna Lauria, Christine Freund, Virginia Voskerichian, Alexander Esau, Valentina Suriani, Stacy Moskowitz. Pięć młodych kobiet i mężczyzna stracili życie przez obłęd jednego człowieka. "Syn Sama", jak sam się nazywał, krążył ulicami Nowego Jorku od połowy 1976 roku, do gorących dni lata 1977, by z bronią kalibru 44 rozładować gotujące się w nim szaleństwo.

Morderstwami popełnionymi przez "Syna Sama" żyły całe Stany Zjednoczone
Morderstwami popełnionymi przez "Syna Sama" żyły całe Stany ZjednoczoneNBCUniversalGetty Images

Ojciec Sam lubi pić krew. Nakazuje mi: "Idź i zabijaj"*

Donna Lauria miała zaledwie 18 lat, gdy nocą 26 lipca 1976 roku zaparkowała samochodem przed swoim domem w Bronksie. Z mroku obok pojazdu wyłonił się mężczyzna z papierową torbą. Miał w niej rewolwer. Chwilę później huk pięciu kolejnych strzałów odbił się w kanionie nowojorskiej ulicy. Donna zginęła na miejscu. Znajdująca się z nią w aucie przyjaciółka Jody została ranna w udo. To ona później podała śledczym pierwszy, bardzo niedokładny opis zabójcy.

W październiku i listopadzie nastąpiły dwa kolejne ataki. Pięć strzałów, sprawca celował zawsze przede wszystkim w kobietę. Tym razem trzy osoby zostały poważnie ranne, ale przeżyły. Od tego momentu śledztwo zmieniło kurs — policjanci zrozumieli, że w Nowym Jorku pojawił się seryjny zabójca. Z braku jakichkolwiek innych poszlak został ochrzczony przez prasę "Zabójcą kaliber .44".

Krążące po Nowym Jorku widmo posługiwało się rewolwerem Bulldog .44 marki Charter Arms. To prawdziwa armata. Kaliber .44 określa setne części cala średnicy pocisku. A więc ponad centymetr. Amunicja tego typu jest wyjątkowo zabójcza. Równocześnie rewolwer ten charakteryzował się trudnym do kontroli odrzutem, co uratowało życie między innymi Joanne Lomino i Donny DeMasi, do których "44. Killer" strzelał w listopadzie 1976 roku.

W styczniu 1977 roku ginie w swoim samochodzie Christine Freund, a w marcu Virginia Voskerichian. Świadkowie zbrodni podają diametralnie inne rysopisy sprawcy, co jeszcze bardziej gmatwa policyjną robotę.

17 kwietnia ginie osiemnastoletnia Valentina Suriani i jej chłopak Aleksander Esau. Tak jak inne ofiary dali się zaskoczyć we własnym, zaparkowanym samochodzie. Na miejscu zbrodni poza łuskami kalibru .44 tym razem jest coś jeszcze. List zaadresowany do jednego z policjantów.

Jego treść szybko przenika do gazet. Teraz cały Nowy Jork wie, jak ma na imię nocna, nieuchwytna zjawa. Sam siebie nazwał "Panem Potworem" i "Synem Sama" i tak właśnie wszyscy będą teraz o nim mówić. W mieście narasta psychoza strachu. Rodzice zamykają swoje córki w domach. Ponieważ "Mr. Monster" zabijał do tej pory jedynie brunetki, nagle najpopularniejszym zabiegiem fryzjerskim w mieście staje się utlenianie włosów. 

Na ulicach Nowego Jorku znajdowano kolejne ofiary w zaparkowanych samochodach
Na ulicach Nowego Jorku znajdowano kolejne ofiary w zaparkowanych samochodach Getty Images

Śledztwo prowadzą kapitan Joseph Borelli i detektyw Joe Coffey. Naciski ratusza, by w końcu ukrócić zbrodnie "Syna Sama" i przywrócić bezpieczeństwo na ulicach stają się dramatycznie stanowcze. W nocy na parkingach ubrani po cywilnemu policjanci parkują swoje prywatne auta. Obok nich siedzą manekiny w strojach kobiet. Czekają na atak.

Strzały padają, ale nie w stronę policyjnych manekinów. 20 lipca ginie Stacy Moskowitz. Nie uratował jej ani jej chłopak Robert (któremu kule mordercy uszkodziły na całe życie wzrok), ani blond kolor jej włosów.

Nikt już nie może więc czuć się bezpiecznie. 

Witam spod pękniętych chodników, gdzie żyją mrówki, karmiąc się zaschniętą krwią...

David Berkowitz urodził się 1 czerwca 1953 roku, jako Richard David Falcour. Nikt jednak nigdy tak do niego się nie zwracał, gdyż jego matka oddała syna do adopcji tuż po porodzie. Chłopczyk trafił do przybranej rodziny nowojorskich Żydów - Nathana i Pearl Berkowitzów. Co rzadkie w grupie przyszłych psychopatycznych morderców jego dzieciństwo nie było trudne, ani patologiczne.

Nathan i Pearl otaczali go opieką i szczerą miłością. Iskra zła jednak tkwiła w Davidzie od samego początku. Podmuchem, który pozwolił jej się rozpalić, była śmierć przybranej matki w 1969 roku. Dla młodego Berkowitza miała być dowodem na spisek samego Boga przeciwko niemu. Nastolatek nie mógł zrozumieć, dlaczego świat wymierzył mu tak perfidną karę.

Dwa lata później jego adopcyjny ojciec wyprowadził się na Florydę z drugą żoną. David nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Na trzy lata wstąpił do wojska. Tam przynajmniej nauczono go strzelać — ta rzadka i ważna umiejętność dla późniejszego mordercy zaważyła na tragicznym bilansie jego śmiertelnych ofiar.

Po powrocie do cywila David Berkowitz nie umiał nigdzie zagrzać miejsca, wielokrotnie się przeprowadzał, odnalazł nawet swoją biologiczną matkę i siostrę, z którymi spędził kilka miesięcy. Coś jednak gnało go w kolejne miejsca, tak mocno, że odchodził zawsze bez pożegnania.

Ta ciągła ucieczka trwała do kwietnia 1976, gdy przeprowadził się na Pine Street w nowojorskiej dzielnicy Yonkers. Po sąsiedzku mieszkał tam również Sam Carr wraz ze swoim czarnym labradorem Harveyem. Sąsiad, sam o tym zupełnie nie wiedząc, stał się dla popadającego w paszczę szaleństwa Davida kolejnym "przybranym ojcem".

Sam Carr i jego labrador Harvey - według Berkowitza to właśnie oni zmusili go do popełnienia zbrodni
Sam Carr i jego labrador Harvey - według Berkowitza to właśnie oni zmusili go do popełnienia zbrodniNew York Daily NewsGetty Images

...jestem potworem. Jestem "Synem Sama"

Jak wskazywały sążniste opracowania psychiatrów narastające szaleństwo Davida Berkowitza znalazło w końcu żyzny grunt w relacji z jego sąsiadem Samem Carrem. David nienawidził go, a także jego czarnego labradora.

W jego umyśle Sam nie był człowiekiem, ale potężnym demonem, który nękał go każdego dnia. W szczekaniu psa morderca słyszał wyraźny rozkaz, by wyszedł znów na ulicę i szukał kolejnych ofiar.

"Panie Borrelli, ja nie chcę już zabijać. Robię to, bo muszę. Tego wymaga honor mojego ojca" - pisał w liście, który pozostawił przy ciałach Valentiny i Aleksandra. Carr, choć również darzył Berkowitza niechęcią, nie wiedział jaką rolę nadał mu spaczony umysł mordercy.

"Pech" sprawił, że seryjny morderca trafił w ręce policji
"Pech" sprawił, że seryjny morderca trafił w ręce policjiGetty Images

"Syn Sama" został aresztowany w sierpniu 1977 roku. Wpadł przez niezapłacony mandat i spostrzegawczość Cacili Davis. Zauważyła ona dziwne zachowanie mężczyzny, który parkował w niedozwolonym miejscu. Zgłosiła sprawę na policję i opisała go dokładnie. Policjanci poszli tym tropem. Dane uzyskali z bazy mandatów.

Gdy śledczy zapukali do drzwi Davida Berkowitza, "Pan Potwór" powitał ich spokojnie i z ulgą oddał się w ich ręce. Przyznał się do wszystkich postawionych mu zarzutów, a także do kilku innych zbrodni, których nie udało się mu jednak udowodnić. Został skazany na 364 lata więzienia.

*Śródtytuły w tekście i inne cytaty są fragmentami listu Davida Berkowitza z 17 kwietnia 1976 roku, którego adresatem był kapitan nowojorskiej policji Joseph Borrelli i z listu nadanego do redakcji gazety Daily News w 1977 roku.

„Ewa gotuje”: Brownie z buraczkiemPolsat
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas