Polityka miłości
Skandal obyczajowy zazwyczaj z hukiem kończy ich karierę. Ale to nie seks dyskredytuje polityka, tylko kłamstwa i hipokryzja. Bo prawdziwa miłość potrafi się obronić. Dla tej jednej jedynej warto nawet zaryzykować utratę władzy.
Kazimierz Marcinkiewicz miał wyjątkowego pecha. Plotki o romansie najpopularniejszego premiera III RP z dużo młodszą Izabellą pojawiły się w najmniej odpowiednim momencie - na pół roku przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których miał wystartować z pierwszego miejsca w Warszawie na liście Platformy Obywatelskiej. Mówiło się nawet o tym, że bardzo lubiany polityk, który ostatnie dwa lata spędził "na wygnaniu" w Londynie, może powrócić na fotel premiera, gdy Donald Tusk w 2010 roku spełni swoje prezydenckie marzenia.
Teraz to wszystko stanęło pod znakiem zapytania. I to nie dlatego, że Polacy w jednej chwili stracili szacunek do zakochanego polityka. Nawet nie dlatego, że rodacy uważają, że nie wypada afiszować się z nową miłością, gdy w domu czeka żona z czwórką dzieci. Chodzi o zasady, pragmatyczne reguły demokratycznej gry. Logikę walki wyborczej, która nakazuje, by nie dawać przeciwnikom okazji do piętnowania naszego kandydata jako dwulicowego, słabego i niewiernego.
Jak to robią Francuzi
Jak wyjść z twarzą z takiej sytuacji, nasi politycy mogliby się uczyć od Nicolasa Sarkozy´ego. Pół roku przed najważniejszymi wyborami kandydat na prezydenta francuskiej prawicy przeżywał ciężkie chwile. Jego żona Cecilia wyprowadziła się do Nowego Jorku i zamieszkała z kochankiem - marokańskim biznesmenem Richardem Attiasem. Nicolas związał się w tym czasie z jedną z dziennikarek. W liberalnej Francji nikt nie robił z tego problemu, jednak gdy nazwisko Sarkozy´ego padło w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich, sztab partii zdecydował, że nie można ryzykować utraty głosów konserwatywnych wyborców. Nicolas skończył romanse, Cecilia wróciła do domu i z zaciśniętymi zębami grała rolę pierwszej damy.
14 lipca 2007 roku, dwa miesiące po wygranych wyborach, po raz ostatni publicznie pokazała się u boku męża. Potem spakowała się i wyjechała do kochanka. Dziś jest już panią Attias. A Nicolas po ekspresowym, sześciotygodniowym romansie ożenił się w lutym ubiegłego roku z piosenkarką i modelką Carlą Bruni. Francuzi na nową miłość prezydenta zareagowali pozytywnie. Jednak kto wie, czy byliby tak samo wyrozumiali przed wyborami? Poważni politycy nie pozwalają sobie na takie uczuciowe eksperymenty.
Wielka miłość pod lupą
Jeśli miłość wybuchnie w nieodpowiednim momencie, ratunkiem może być błyskawiczna reakcja. Do wyborów w Niemczech, które miały zdecydować o odsunięciu od władzy Helmuta Kohla, pozostał zaledwie rok, gdy wybijający się polityk opozycyjnej socjaldemokracji Gerhard Schroder zakochał się w dużo młodszej od niego dziennikarce tygodnika "Focus", samotnej matce Doris Kopf. Wkrótce podjął decyzję o rozwodzie i ponownym, czwartym w jego wypadku ślubie. Niemcy mu to wybaczyli. Co najwyżej dowcipkowali, że na urząd kanclerza wynieśli "Audi-mana" (od czterech pierścieni, które tworzą logo koncernu samochodowego).
Ze swojej strony Doris bardzo się starała udowodnić, że młodość i uroda nie są jej jedynymi zaletami. Była pierwszą "first lady", która miała własne biuro w urzędzie kanclerskim (zwane złośliwie "kuchennym gabinetem"). To ona podobno namówiła męża, by zdecydował się pierwszy raz od II wojny światowej wysłać Bundeswehrę poza granicę Niemiec (Schroder wsparł akcję NATO w Kosowie). Doris miała własne ambicje polityczne. Podróżowała do Rosji jako gość prezydenta Putina. Bywała za to ostro krytykowana w kraju, ale nikt nie miał wątpliwości, że kanclerz wybrał na partnerkę życiową kobietę z charakterem.
Musimy się chyba pogodzić z tym, że w krajach o tradycjach demokratycznych życie prywatne polityków jest pod lupą. Kiedy w 2008 roku w Rosji gruchnęła wieść, że ustępujący prezydent (obecnie premier) Władimir Putin rozwiódł się z żoną Ludmiłą i związał z 25-letnią gimnastyczką Aliną Kabajewą, rosyjskim dziennikarzom wystarczyło suche dementi głowy państwa. Żaden tabloid nie wpadł na pomysł, by uprzykrzyć życie najpotężniejszego człowieka tej części świata, posyłając za nim paparazzich. Odwrotnie wyglądała sytuacja w Czechach, gdzie gazety urządziły polowanie na urzędującego premiera Miroslava Topolanka. Zaczęło się od romantycznej kolacji, sfotografowanej przez reportera bulwarówki "Blesk". Gazeta podpisała zdjęcie "Mirek Topolanek z żoną Pavlą". Okazało się, że to nie żona premiera, lecz wiceprzewodnicząca czeskiego parlamentu Lucie Talmanova.
Skłonności groźne dla kraju
Topolanek początkowo wszystkiemu zaprzeczał, a potem sam dolał oliwy do ognia, przyznając, że wkrótce przyjdzie na świat dziecko jego i Lucie. Żona zemściła się na niewiernym mężu, występując z jego partii i zakładając konkurencyjne ugrupowanie. Jednak notowania premiera wcale nie spadły. Dziś, gdy Czechy przejęły przewodnictwo w Unii Europejskiej, Topolanek jest najważniejszym politykiem na kontynencie, a w kraju cieszy się rekordowym poparciem.
O wiele większe konsekwencje mają skandale obyczajowe w krajach anglosaskich. W 1936 roku uczucie króla Edwarda VIII do rozwódki Wallis Simpson stało się na tyle istotnym problemem Imperium Brytyjskiego, że król abdykował. Z dzisiejszej perspektywy taka reakcja może się wydawać zbyt mocna, jednak gdy brytyjski wywiad odtajnił część dokumentów z pierwszej połowy XX wieku, odsunięcie od władzy Edwarda VIII miało poważniejsze podstawy niż mezalians. Król był zafascynowany nazistowskimi Niemcami. Miewał też homoseksualne romanse, co sprawiało, że stał się wdzięcznym obiektem szantażu dla obcych wywiadów. To w przededniu wojny mogło być groźne dla kraju.
Za narażenie Anglii na niebezpieczeństwo stracił też stanowisko John Profumo, minister wojny w 1961 roku, gdy wyszedł na jaw jego romans z call girl Christine Keeler. Historia, z początku banalna, okazała się największym skandalem czasów zimnej wojny. Christine była bowiem nie tylko kochanką ministra, ale też attache wojskowego ambasady ZSRR. Sytuację pogorszyły kłamstwa Profumo, który przed komisją Izby Gmin zapewniał, że z Keeler nic go nie łączyło. Miłosna intryga miała poważne konsekwencje, włącznie z dymisją konserwatywnego premiera Harolda Macmillana.
Kłamstwo, a nie romans, o mały włos nie doprowadziło do impeach-mentu prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona.
Ameryka długo nie mogła mu darować telewizyjnego orędzia, w którym patrząc prosto w obiektyw kamery, zapewniał, że z Monicą Lewinsky "nie miał stosunków seksualnych". Kiedy stażystka przedstawiła dowód - sukienkę ze śladami kontaktu erotycznego z prezydentem - Clinton zagubił się w dywagacjach, próbując obronić tezę, że seks oralny nie jest "stosunkiem seksualnym w pełnym tego słowa znaczeniu". Stanowisko ocalił dzięki postawie żony, która trwała przy nim w najtrudniejszych chwilach. Ale również dlatego, że już wcześniej przyznawał się do skoków w bok.
Najtrudniej mają politycy wypisujący na sztandarach wartości, którym sami nie są w stanie sprostać. Trudno bowiem wybaczyć poryw serca czy kłamstewko komuś, kto przez długie lata surowo piętnował moralność konkurentów. A jeżeli już się coś takiego zdarzy, w znacznie lepszym położeniu są politycy, którzy władzę już mają, niż ci, którzy dopiero zamierzają oddać się pod osąd wyborców. Skandal na pół roku przed wyborami to chyba najgorszy możliwy scenariusz.
Sergiusz Pinkwart