Polka w Turcji radzi Polakom: "Nie jedzcie tego w hotelach!"
- Różnice są ogromne, na różnych płaszczyznach, pod względem kuchni, kultury, ludzi. Ci ostatni są bardzo mili, otwarci, pomocni, mają takie podejście, że każdy każdemu chce pomóc. U nas się aż tak tego nie widzi - mówi Polka mieszkająca w Turcji.
Turcja to jeden z najchętniej odwiedzanych przez Polaków kierunków wakacyjnych. Kojarzona głównie z dobrą pogodą i kebabami (choć to drugie nie do końca słusznie) stała się drugą ojczyzną dla wielu Polaków i Polek. Jedną z nich jest pani Danuta, która postanowiła zamieszkać w Izmirze, nadmorskim mieście na zachodzie kraju, z którego pochodzi jej mąż.
Bartosz Kicior, Interia.pl: Skąd decyzja o przeprowadzce do Turcji?
- Przeprowadziłam się pięć lat temu, bo zwyczajnie chciałam zamieszkać w Turcji. Spodobał mi się Izmir, chciałam nauczyć się języka i zdobyć pracę. Wynajęłam mieszkanie i tak poznałam mojego obecnego męża, bo to on był właścicielem. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy o tym, aby zamieszkać tu wspólnie.
-To jedna z niewielu realnych możliwości, aby to zrobić. Nie wyobrażam sobie, że ktoś chce się przeprowadzić do Turcji ot tak i robi to z dnia na dzień. Chyba że będzie oprowadzać turystów z Polski albo ma naprawdę dużo pieniędzy i stać go na paszport, który kosztuje 250 tys. dolarów
Czym obecnie zajmuje się pani w Izmirze?
- Pracuję, oczywiście nielegalnie, bo w Turcji nawet mając męża Turka można zacząć pracę dopiero trzy lata po ślubie. Inaczej nie wierzą, że nie wyszło się za mąż tylko dla wizy. Ewentualnie można jeszcze mieć dziecko z Turkiem, wtedy ma się prawo do ubiegania się o pracę. Jest teoretycznie możliwość złożenia prośby o widzę pracowniczą, ale dostanie jej jest niezwykle ciężkie, w praktyce prawie niemożliwe.
- Nikt nie chce zatrudniać obcokrajowców, bo to wiąże się z ogromnymi wymaganiami. Moja firma musiałaby mi zapłacić trzykrotność tego, co płaci się normalnie osobie na takim stanowisku. Taka operacja nie jest możliwa dla małych firm, bo obowiązuje zasada, że tylko jeden pracownik na piętnastu może być obcokrajowcem, reszta musi być Turkami.
Co najbardziej zaskoczyło panią w Turcji?
- Może to, że Izmir jest bardzo europejski. Nie spodziewała się aż takiej otwartości. Turcja sprawia wrażenie, jakby mieszkało się w wielkiej wiosce, gdzie wszyscy wszystkich znają i uwielbiają poznawać nowych ludzi. Gdy się wprowadzasz, to połowa sąsiadów zaczyna podglądać, przynosi ciasta, przychodzi się przywitać. Ma to na pewno taki plus, że gdyby ktoś obcy wchodził do klatki schodowej, automatycznie go zobaczą!
- Zaskoczył mnie też sposób, w jaki ludzie umawiają się tutaj na spotkania, a raczej nie umawiają się, bo nie ma czegoś takiego jak planowanie. Po prostu dzwonią i mówią, że są w okolicy, nawet jeśli to ktoś, z kim nie widziało się pół roku. I kiedy idziesz z nim na śniadanie, to pewnie spędzisz z nim już cały dzień, a możliwe, że i całą noc. W Polsce jest to o wiele trudniejsze i to jeśli chodzi o ludzi w każdym wieku, każdy znajdzie sobie jakąś wymówkę. Tutaj wręcz odwrotnie, szukają sposobu, żeby się zobaczyć.
- Ciekawa jest też kompletna swoboda ubierania się. Normalnym widokiem są dwie nastolatki, z czego jedna pije piwo i jest praktycznie rozebrana, a koleżanka obok ubrana jest od stóp do główn w czarny, tradycyjny strój. Mój mąż mówi, że to kwestia podejścia rodziny do takich spraw, bo ogólnie w Turcji nie manifestuje się aż tak swojej religijności.
- Ostatnio był ramadan, ale w Izmirze nie dało się tego praktycznie zauważyć. Jeden znajomy z pracy nie jadł w ciągu dnia, reszta nawet nie pomyślała o tym, żeby jakoś zmieniać swój tryb życia. Nikt ma też problemu z tym, że pości, a ty akurat pijesz przy nim piwo.
Rzuciły się pani w oczy jakieś inne różnice kulturowe?
- Różnice są ogromne, na różnych płaszczyznach, pod względem kuchni, kultury, ludzi. Ci ostatni są bardzo mili, otwarci, pomocni, mają takie podejście, że każdy każdemu chce pomóc. U nas się aż tak tego nie widzi. Jedyne co, to Turcy nie za bardzo lubią Syryjczyków. W samym Stambule mieszka ich dwa, trzy miliony, nie integrują się, mówią tylko po arabsku, izolują się od reszty, tworząc zdaniem Turków takie państwo w państwie.
- Turcy mają też inne podejście do kuchni. Uwielbiają swoje dania i są zamknięci na cokolwiek innego. Różne regiony mają swoje regionalne przysmaki i każdy Turek powie, co najlepiej zjeść u niego. U nas w Izmirze na przykład je się głównie warzywa, także nie jest tak, że cała Turcja stoi kebabem, mięsem i wątróbką na śniadanie. Tutaj przede wszystkim króluje oliwa, wszystko w niej dosłownie pływa. Moja teściowa zużywa 50 litrów oliwy rocznie i ogromną ilość zieleniny.
- Wszyscy tutaj podkreślają też swoje regionalne pochodzenie, lubią budować swoją tożsamość wokół tego, z której dokładnie części kraju są. No i każdy tutaj uwielbia piłkę nożną. Każdy Turek i każda Turczynka ma swoją ulubioną drużynę.
Co najbardziej ceni sobie pani w Turcji?
- Ludzie i jedzenie! No i ta kultura spotykania się, bezproblemowego umawiania, wspólnych wyjazdów. To jest przyjemne, bo rzadko kiedy muszę wychodzić z inicjatywą, jest wokół mnie wiele osób, które zawsze coś zaproponują, zorganizują...
A co najbardziej panią denerwuje?
- O, wiele rzeczy (śmiech). Między innymi to, że kierowcy nie zatrzymują się na pasach, a jak jakiś pieszy akurat przechodzi przez ulicę, to jeszcze go wytrąbią. Zielone czy czerwone światło to tylko sugestia. Oczywiście kierowca widząc czerwone nie przejedzie przed siebie, nie patrząc na nikogo. Ale w przypadku gdy ma zielone i skręca w prawo, a więc obok na przejściu piesi też mają zielone, to jedzie, bo przecież może. Turcy bez przerwy wjeżdżają też pod prąd, standard, nie mają z tym żadnego problemu
- Inną rzeczą jest masowe rozkopywanie dróg i chodników przy jakimkolwiek remoncie. A potem, gdy prace się kończą, to zostaje straszny bałagan. Jeśli gdzieś na przykład była kostka brukowa, to rozwalają się i wrzucają na kupę bez mocowania, więc potem ta kostka jest wszędzie na ulicy. Nawet w bogatej dzielnicy, gdzie stoją wille za miliony nikt nie przejmuje się tym, że ulice są zniszczone, a asfalt jest pofalowany.
- Chodniki też nie nadają się do chodzenia, bo są bardzo wąskie, a co dziesięć metrów wyrasta z nich drzewo. Rodzice z wózkami czy osoby niepełnosprawne nie mają szans się tam przedostać.
Jak jest z językiem? Bez tureckiego ani rusz?
- Ja operuję tureckim całkiem sprawnie i dobrze, bo rodzice czy brat męża nie mówią za dobrze po angielsku. Generalnie poza turystycznymi miejscowościami z mało kim można się tak porozumieć. Nawet młodzi ludzie stresują się, gdy muszą powiedzieć coś w obcym języku. Także opanowanie tureckiego jest bardzo potrzebne, jeśli chce się tu mieszkać.
- W przypadku turystów jest trochę inaczej, ale gdy ktoś ma plan zwiedzać na własną rękę, to może być ciężko. W miejscach, gdzie jest wielu gości zza granicy czasem się da, choć i tam nie zawsze. Na szczęście Turcy są bardzo uprzejmi, starają się jak mogą i zależy im na tym, aby się dogadać.
Lubią Polaków?
- Ogólnie lubią ludzi. Są bardzo przyjaźni. Może poza Stambułem, ale tam jako obcego traktuje się nie tylko obcokrajowca, ale i Turczynka o nieco jaśniejszych włosach może usłyszeć coś przykrego na ulicy.
A panią spotkała jakaś przykra sytuacją?
- Nie, mnie nikt nigdy nie potraktował źle tylko dlatego, że nie jestem stąd.
Nie możemy nie wspomnieć o ostatnim trzęsieniu ziemi. Jak wyglądało to z pani perspektywy?
- U nas nie było to w ogóle odczuwalne, natomiast absolutnie cały kraj zmobilizował się do granic możliwości. Wszyscy, których znam próbowali pomóc, jak tylko się dało i opowiedzieć całemu światu o tej tragedii. Dzisiaj wiemy już, ze oficjalnie zginęło ponad 100 tys. osób, ale mi się wydaje, że tak naprawdę więcej.
- Nastroje nadal są przez to generalnie kiepskie. Erdoğan (prezydent Turcji - przyp. red.) przejmując władzę te kilkanaście lat temu mówił dużo o tym, że jednym z jego priorytetów jest poprawa bezpieczeństwa Turków w kwestii trzęsień ziemi, krytykował rządzącą przed nim partię za to, że zaniedbali temat, pytał, jak to możliwe, że w poprzednim trzęsieniu w Stambule zginęło tylu ludzi. Tymczasem okazało się, że budowano nielegalnie niskiej jakości budynki, które posypały się jak domki z kart. Na pewno ta tragedia zapisze się na kartach historii kraju.
Zna pani jakieś mało znane miejsca, które warto polecić rodakom?
- W Polsce chyba w ogóle nie za bardzo zna się Turcję. Izmir jest trzecim co do wielkości miastem w kraju, a mało kto o nim słyszał. Ciekawych miejsc jest cała masa, z każdym związana jest bogata kultura i oczywiście jedzenie. Polecam na przykład udać się do Çanakkalef, w okolice o dawnej Troi. Ale cała Turcja jest przeciekawa i bardzo różnorodna. Gdyby ktoś chciał zobaczyć całą, potrzebowałby kilku miesięcy i porządnego urlopu.
Co poleca pani zjeść?
- O rany, no na pewno wszystkie słodycze. Tylko odradzam te w hotelach, bo są wyjątkowo niesmaczne. Natomiast we wszelkiego rodzaju cukierniach, kawiarniach jak najbardziej.
- Poza tym wszelkiego rodzaju mięsa. Tutaj kebab to nie to samo co u nas. W ogóle kebab oznacza mięso z grilla albo nawet bezmięsne danie z grilla, bo można znaleźć na przykład kasztany pieczone na rozgrzanej płycie, które też nazywają się kebab. W okolicach Gaziantep mają kebab z cebuli, to znaczy cebulę nadziewa się w środku mięsem. Wszyscy się tam tym zachwycają. Izmir to z kolei przepyszne warzywa na oliwie. Jedno z moich osobiście ulubionych dań to wątróbka, której nienawidziłam w Polsce, a tutaj uwielbiam
Jedna rada w temacie jedzenia. Gdy idziemy do lokalu, może być problem z zamawianiem, bo w wielu knajpkach czy restauracjach nie ma menu! Najczęściej wtedy kelner mówi, co dzisiaj można zamówić. Najlepiej jest mieć kogoś, kto zna dane miejsce, poleci coś, dogada się z obsługą, wie, co zamówić.
Jest coś, przed czym ostrzegłaby pani osoby z Polski przyjeżdżające do Turcji?
- Warto pamiętać o tym, że to wielki kraj o zróżnicowanym klimacie. Na wschodzie panuje klimat kontynentalny. W zimie temperatura spada do -20, a lecie są upały po 30, nawet 40 stopni. W Izmirze gdyby spadł śnieg, to zamknęliby szkoły.
- Na pewno odradzam też wiązać się w jakieś przypadkowe relacje. Są takie durne sytuacje, kiedy ktoś zakocha się po przyjeździe tutaj albo jeszcze w kraju i zgodzi się na przeprowadzkę do jakiejś małej miejscowości, z dala od cywilizacji. Niektórym się wydaje to super pomysłem, ale może skończyć się mocnym rozczarowaniem.
A jakieś ostrzeżenia dla turystów?
- Chyba nic poza standardowym zachowaniem w granicach norm. Może w niektórych regionach warto powstrzymać się jakichś bardzo roznegliżowanych ubiorów. Chociaż turyście raczej nikt nie powie nic na ulicy, to może być to niemile widziane. Oczywiście w takich miejscach jak meczety są pewne zasady względem stroju, a to podobnie jak u nas, do niektórych świątyń nie wpuszczą osób z odsłoniętą połową ciała.
- Są też jak wszędzie dzielnice i okolice, w które nie warto się zapuszczać. Nawet moi znajomi Turcy mówią o niektórych częściach miasta, że woleliby tam raczej nie bywać. Najlepiej o to zapytać.
- Ogólnie jednak wystarczy odrobina kultury, ewentualnie można popytać mieszkańców. To nie Arabia Saudyjska, że trzeba pilnować się na każdym kroku i uważać na kogo i jak się patrzy.