​Stanisława Leszczyńska: Kobieta, która nie bała się nawet Mengelego

Świat poznał ją jako legendarną położną z Auschwitz-Birkenau, gdzie w brudzie, wśród wszelakiego robactwa, kijem odganiając szczury, przyjęła trzy tysiące porodów. Bez środków antyseptycznych i leków dokonała niemożliwego - wszystkie dzieci urodziły się żywe i zdrowe. Niestety, obóz przeżyło tylko trzydzieścioro z nich. Kim była skromna kobieta z łódzkich Bałut, która nie chciała medali i pomników? W rozmowie z Interią o Stanisławie Leszczyńskiej opowiedziała jej cioteczna wnuczka - Maria Stachurska, autorka książki "Położna".

Stasia z koleżankami, pierwsza w dolnym rzędzie po prawej stronie
Stasia z koleżankami, pierwsza w dolnym rzędzie po prawej stroniemateriały prasowe

Iwona Wcisło, Interia: W książce często nazywa pani swoją ciocię, Stanisławę Leszczyńską, Stasią. Czy podczas naszej rozmowy również mogę używać takiego zdrobnienia?

- Oczywiście, że tak.

Jaka była Stasia?


- Dziś opisałabym ją inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Jako dziecko i młoda dziewczyna w okresie dojrzewania, traktowałam ją z  dużym respektem. Byłam przy niej skrępowana i trochę się jej bałam. Kiedy przychodziłam do mieszkania cioci w Łodzi przy ulicy Zgierskiej, szybko przemykałam do pokoju jej wnuczek, a moich kuzynek, żeby mnie tylko nie zobaczyła i nie przepytywała. To była osoba, która wiele wymagała od siebie i od innych.

Przepytywała?


- Dla Stasi bardzo ważna była nauka. Uważała, że tego, co mamy w głowie, nikt nam nie zabierze. A majątek i pieniądze to ulotne sprawy - mogą nam je ukraść, zabrać czy spalić. Dlatego wszystkich nas pilnowała, zaganiała do nauki i odpytywała.  To nie były pytania w stylu: "Co tam słychać w szkole, kochanie?" Tylko konkretnie: "Jaki ostatnio miałaś temat?" czy "Opowiedz mi o swojej ostatniej lekturze". Nie istniała dla niej górna granica wieku do nauki. Pamiętam taki obrazek z jej córką Sylwią, wówczas już matką trójki dzieci i lekarką, która obierając ziemniaki, wkuwała słówka z francuskiego. Dlaczego? Bo Stasia powiedziała jej, żeby nie marnowała czasu i podczas obierania uczyła się języka.

- Przyznam, że nie wiem skąd mi się ten strach przed ciocią wziął. Przecież moje pierwsze z nią wspomnienie, spotkanie w filharmonii, kiedy miałam 5 lat, jest bardzo przyjemne i ciepłe. Może przyczyną były wspólne psikusy z moimi kuzynkami, które często mówiły: "Żeby tylko babcia nie widziała"? A może coś zupełnie przypadkowego i niewinnego utkwiło w mojej głowie i rozrosło się na tyle, że zaczęłam stawać na baczność w jej towarzystwie? Myślę, że takim obrazem skrzywdziłam ją mocno i dlatego przyszło mi teraz poznać ją lepiej. Najpierw podczas pracy nad filmem "Położna", a potem nad jej biografią. Ciocia zadbała, żebym miała zajęcie (śmiech).

A jak teraz pani ją postrzega?

- Kiedy wyznałam jednemu z jej synów, że bałam się Stasi, ten zaczął się śmiać i zapytał: "Co ty wygadujesz? Jak to możliwe? Przecież mama to chodząca łagodność".  Wtedy zdałam sobie sprawę, że przed wojną ona musiała być pełna ciepła, radości i śmiechu. Jej dzieci taką ją właśnie zapamiętały i nie były w stanie zauważyć, że się zmieniła. Ale może ten obraz widziany oczami miłości był bardziej prawdziwy? Po wojnie i pobycie w obozie ciocia próbowała odbudować normalne życie: wypełnione muzyką, kwiatami i sztuką, dając miłość i radość, ale będąc jednocześnie bardziej milczącą, uważną, przyglądającą się, wymagającą - od siebie i od innych, oraz czerpiącą siłę z wiary. Po tym wszystkim, co przeszła, nie mogła być ciepłą, rozkoszną babunią, bo byłaby wtedy po prostu nieprawdziwa.

Z książki wyłania się obraz kobiety, dla której wiara miała ogromne znaczenie.

- Stasia stawiała wiarę ponad wszystko. Zgodnie z nią żyła i postępowała. Wielką wagę przywiązywała do modlitwy, która wyznaczała nie tylko rytm jej dnia, ale też domowników oraz gości. Miała wyznaczone godziny modlitwy i każdy, kto był wtedy w domu, musiał się do niej przyłączyć. Jej relacja z Bogiem była niezwykła i bardzo osobista. Stasia wierzyła całą sobą, a pobyt w obozie Auschwitz-Birkenau tylko tę wiarę umocnił. Dla niej punktem odniesienia było przekonanie, że na ziemi jesteśmy tylko na chwilę, a potem czeka nas życie wieczne. Albo i nie. W związku z tym ona nie bała się, że zabiją jej ciało, byleby ducha nie zabili. To pomogło jej przetrwać obozowe piekło.

- Co więcej, jako położna w obozie dużą wagę przywiązywała do chrztu dzieci, którym pomagała przyjść na świat. Wiedziała, że mają one niewielką szansę na przeżycie i dlatego robiła wszystko, aby je ochrzcić. Czasami nawet nie pytając matki o zgodę. To miało im zapewnić życie wieczne.

Niezwykłe jest, że Stasia niemal nie mówiła o obozie i dopiero przyciśnięta pytaniami o powód wyznała, że nie chce szerzyć nienawiści do Niemców.

- To prawda. Ona nigdy nie krytykowała Niemców, a miała wszelkie podstawy, by ich wręcz nienawidzić. Na własne oczy widziała, jak traktowano więźniów, w ramach eksperymentu wszczepiono jej tyfus, zaś jej córka - Sylwia, była tak bita, że cudem przeżyła obóz. A te maleństwa, które zaraz po porodzie szły z matką do gazu, topiono je w beczkach albo umierały z głodu? W filmie jest nagranie, na którym Leszczyńska płacze, kiedy o tym opowiada. Ale po tym całym piekle, nie zaszczepiła nienawiści do Niemców w żadnym z nas. Uparcie powtarzała: "Nie chcę wywoływać nienawiści do narodu niemieckiego. To byli biedni, skrzywdzeni ludzie, ofiary systemu."

Leszczyńska poświęciła położnictwu połowę swojego życia. Jak to się stało, że obrała taką drogę zawodową?

- Wyobrażam sobie, że szczególną rolę w tym wyborze odegrały dwa wydarzenia z jej życia. Pierwsze miało miejsce na statku, którym 12-letnia Stasia wraz z rodzicami płynęła na emigrację do Brazylii. Była wtedy świadkiem przedwczesnego przyjścia na świat swojej siostry, Marty. Niestety osłabione niemowlę złapało w Rio infekcję i zmarło, kiedy miało 11 dni, co musiało być dla Stasi niezwykle bolesne. Tym bardziej, że nie była to pierwsza śmierć w ich rodzinie - jej mama, Henryka, miała ośmioro dzieci, z których tylko troje przeżyło. Była więc świadkiem bólu i melancholii, jak wtedy określało się depresję, z jakimi zmagała się matka. Drugim ważnym wydarzeniem były narodziny jej pierworodnego syna Bronka - również wcześniaka z małą szansą na przeżycie. Zawierzyła jego życie Bogu i zdarzył się cud - chłopiec przeżył. Każdy z jej synów podkreślał, że ona szaleńczo kochała dzieci.

- Musimy też pamiętać, że Łódź, w której mieszkała, była bardzo specyficznym miastem, z największą śmiertelnością wśród noworodków. Ludności przybywało, a akuszerek było o wiele mniej niż w innych miejscowościach. Po pierwszej wojnie światowej, kiedy dotknęła ich ogromna bieda, razem z mężem podjęli decyzję, że wesprze go finansowo, ale nie pracując jak rodzice w handlu, tylko obierając własną drogę. Ponieważ bardzo kochała dzieci, a w Łodzi nie było akuszerek, postanowili, że Stasia odda się ratowaniu dzieci. Myślę, że to wszystko razem spowodowało, że została położną.

Stasia w Rio de Janeiro, ok. 1908-1910 rok
Stasia w Rio de Janeiro, ok. 1908-1910 rokmateriały prasowe

Niezwykła jest obietnica, jaką wtedy złożyła.

- Tak, powiedziała: "Maryjo, Najświętsza Panienko, obiecuję, że jeśli podczas przyjmowania porodu stracę choćby jedno dziecko, zaprzestanę wykonywania tego zawodu". Ciocia była położną przez 35 lat i podczas porodów, które wtedy przyjmowała, nie umarło żadne dziecko. Nawet podczas tych, które odbyły się w strasznych warunkach obozowych.

Jak została położną w obozie?

- Leszczyńska trafiła do obozu Auschwitz-Birkenau wraz ze swoją córką Sylwią w 1943 roku. Choć w torebce miała zaświadczenie, że jest akuszerką, na początku została przydzielona do najcięższej pracy - wywożenia na taczkach gliny. Kiedy jednak dowiedziała się, że na sztubie położniczej jest wakat, bo akuszerka Klara się rozchorowała, zdobyła się na odwagę, zastąpiła drogę niemieckiemu lekarzowi i płynnie po niemiecku powiedziała, że może ją zastąpić. Została przeniesiona na sztubę położniczą, ale niestety zachorowała na tyfus, którym została celowo zarażona. W międzyczasie wyzdrowiała Klara, więc Stasia, choć gorączkująca i osłabiona, wiedziała, że nie może się poddać i pokazać, że jest chora. Chciała przynajmniej donosić wodę do porodów, byle utrzymać się na sztubie. Tak się stało. Wkrótce Klara została całkowicie odsunięta od obowiązków położniczych, a Leszczyńska zajęła jej miejsce. Ironią losu jest to, że Klara została skierowana do obozu za dokonywanie aborcji, która w Niemczech była wtedy całkowicie zakazana.

A w obozie zajmowała się niemal tym samym...

- Tak. Dla mnie to wielki paradoks i szczyt hipokryzji. Została skazana za przeprowadzanie aborcji, po czym skierowano ją do obozu, by robiła dokładnie to samo i mordowała dzieci. Wiele z nich utopiła tuż po porodzie w beczce stojącej w kącie, a po wszystkim ich ciała wyrzucała za blok, gdzie rozszarpywały je obozowe szczury.

Przyznam, że kiedy przeczytałam "Raport położnej z Oświęcimia", popłakałam się. To, co przeżywały te kobiety, to coś niewyobrażalnego. I w zasadzie nie było tam żadnego dobrego zakończenia - każde było tragiczne dla matki i dziecka.

- Podczas pracy nad filmem musiałam zagłębić się w ten temat i było to dla mnie niewyobrażalnie trudne. To, co tam się działo, to po prostu odczłowieczenie. Stasia miała jednak jakieś szczęście w tym wszystkim, bo kiedy została położną na sztubie, przyszła zmiana rozkazów: od teraz dzieciom aryjskim można było wiązać pępowiny po porodzie, zwiększając ich szansę na przeżycie. Niestety dzieci żydowskie nadal miały być zabijane. Do połowy 1943 roku wszystkie dzieci urodzone w obozie były uśmiercane. Podobny los czekał kobiety w ciąży. Od drugiej połowy 1943 roku wszystkie nie-Żydówki miały prawo utrzymywać dzieci przy sobie.

- Stasia robiła jednak wszystko, by jak najwięcej dzieci uratować, bo dla niej podział na dzieci żydowskie i nieżydowskie był nie do przyjęcia. Jednakowo przyjmowała wszystkie porody i wiązała wszystkim dzieciom pępowiny - mimo że u żydowskich dzieci było to zakazane. A za każde uratowane żydowskie dziecko mogła zostać rozstrzelana. I tu był najistotniejszy moment - ciocia te dzieci chrzciła. Wypełniała to, co w jej odczuciu było najważniejszym aktem. Niestety, większość z nich czekała później śmierć głodowa. Na 3 tys. przyjętych porodów zaledwie 30 dzieci opuściło obóz.

Kobiety rodziły w koszmarnych warunkach, by chwilę później stracić swoje dziecko
Kobiety rodziły w koszmarnych warunkach, by chwilę później stracić swoje dzieckoThe Bilderwelt Collection / MarAgencja FORUM

Ważne wydaje mi się też wsparcie, jakiego udzielała rodzącym. Dbała, by mimo całego tego koszmaru wokół, mogły zachować resztki godności i czuły się bezpiecznie.

- Tak i to jest takie nieprawdopodobne. Kiedy kobieta rodzi dziecko, chciałaby dzielić się swoją radością z innymi. A one żyły w koszmarze, wiedząc, że ich dzieci są niechciane i zaraz je stracą. W tym piekle spotykały osobę, która okazywała im troskę i dzieliła radość z pojawienia się nowego człowieka. To było niezwykle ważne w całym tym dramacie - chwila radości, którą mogły dzielić z drugą osobą. Podczas porodu Stasia była uśmiechnięta, czuła i pełna ciepła - była dla tych kobiet niemal jak matka. Stąd przydomek, jaki dostała na sztubie - Mama. Kobiety modliły się, by to właśnie Mama przyjmowała ich poród, bo tylko ona dawała dziecku szansę na przeżycie. Wiele z nich podkreślało, że miała wyjątkowo sprawne ręce - na tyle, że kobiety nie odczuwały tak silnego bólu i żadna z nich nie "pękła" podczas porodu. Wszystkie więźniarki relacjonowały, że Stasia do każdego porodu szła z modlitwą na ustach, a kiedy czekała na rozwój wypadków i siedziała przy rodzącej, to odmawiała różaniec. To też dawało im wsparcie, jakiego potrzebowały.

Na kolejnej stronie przeczytasz o relacji Stanisławy Leszczyńskiej z Mengele >>

Numer obozowy Stanisławy Leszczyńskiej
Numer obozowy Stanisławy Leszczyńskiejarchiwum prywatne

Zastanawiam się, jak to możliwe, że Leszczyńska miała lepsze statystyki zdrowych porodów niż niemieckie kliniki uniwersyteckie? Przecież ona odbierała je od osłabionych kobiet, w tragicznych warunkach higienicznych, wśród wszy i szczurów, a o antyseptyce i lekach mogła tylko pomarzyć.

- Fenomenem dla mnie nie jest jej postanowienie o niezabijaniu dzieci i narażaniu się tym samym na śmierć. To raczej rodzaj odwagi. Dla mnie rzeczą niezwykłą i działaniem Boga jest to, że Stasia w tych warunkach nie miała ani jednej gorączki poporodowej, żadnej komplikacji, zgonu matki czy noworodka. Co zresztą wyzwoliło wściekłość Mengelego, który nie mógł w to uwierzyć. Ciocia miała bardzo sprawne ręce i wiedziała, co robić. Ogromną wagę przywiązywała do łożyska - bardzo długo sprawdzała, czy przypadkiem jego fragment nie pozostał, mogąc wywoływać powikłania. Pilnowała też, żeby kobiety leżały przez dziewięć dni po porodzie, co w dzisiejszych czasach już się nie zdarza. Była dobrze zorganizowaną i zaradną osobą. Załatwiała dla tych kobiet szmatki na pieluszki, ziółka czy rozcieńczone mleko. Pomogła jej też na pewno obietnica złożona Matce Bożej oraz zawołanie: "Maryjo, Matko Najświętsza, przybywaj szybko w jednym pantofelku".

Wspomniała pani o doktorze Mengele, którego łączyła z Leszczyńską dość niezwykła relacja. Przejął nawet od więźniarek jej obozowy przydomek i nazywał ją Mutti. Opowie pani o tym?

- Z jakiś niezrozumiałych powodów Stasia cieszyła się poważaniem Mengelego, który od połowy maja 1943 roku objął stanowisko Lagerarzta w obozie, gdzie mieściła się sztuba położnicza. A ja przez te dziwne, drobne sytuacje między nimi, inaczej na niego spojrzałam. Jeden z moich wujków opowiedział kiedyś historię, jak Stasia przygotowywała wigilię z paczek, które raz na jakiś czas do niej docierały. Dzieliła śledzika, rozdawała kawałeczki chleba i intonowała modlitwę. Na co wszedł Mengele. Stasia zamarła, bo za to groziła kara śmierci. A on tylko się zatrzymał, popatrzył i powiedział: "Przez chwilę poczułem się człowiekiem".

- Inna historia miała miejsce, gdy zapracowana ciocia nie zauważyła, kiedy Mengele wszedł na sztubę. Chwilę ją obserwował i zażartował: "Mutti, dzisiaj miałaś wiele pracy, więc pewnie zarobiłaś sporo pieniędzy. Wobec tego musisz postawić mi piwo". Na to Stasia odpaliła: "Każę wnieść odpowiedni stół, nakryję go białym obrusem, poślę po piwo i napijemy się razem". Mengele miał świadomość, że jest tam władcą i wystarczy jedno jego kiwnięcie palcem, by posłać ją na śmierć, a jednocześnie miał przed nią jakiś respekt i chylił czoła.

Może wynikało to z tego, że nie przyjęła poddańczej postawy?

- Możliwe, bo Stasia jakby się go nie bała i będąc sobą, robiła swoje. To mogło mu imponować. Nie obawiała się, że zabierze jej ciało, skoro każdy z nas umiera. Byleby duszy nie stracić. Są osoby, i Stasia do nich należała, które sprawiają, że największe potwory w ich towarzystwie zaczynają czuć się małymi. Mogę sobie tylko wyobrazić, że umiała poruszyć w nim strunę człowieczeństwa. Bo przecież każdy z nas ją ma.

W obozie przebywała również córka Stasi - Sylwia. Trudno mi sobie wyobrazić, jak straszna musiała być dla niej ciągła troska również o własne dziecko. Kilka razy uratowała ją nawet od śmierci.

- Sylwia została skazana na komorę gazową dwa razy. Za każdym razem powodem był jej stan zdrowia - najpierw choroby, a później powikłania po pobiciu, kiedy została przyłapana na podawaniu chleba znajomym więźniarkom. Z ramion śmierci za każdym razem wyrywała ją matka. Nie robiła tego jednak, prosząc o darowanie jej życia. Za drugim razem, kiedy już pracowała jako położna, po prostu stanęła obok córki i powiedziała, że pójdzie na śmierć razem z nią. Tak się w nią wpiła, że esesman nie był w stanie ich rozdzielić. Po chwili wahania doszedł do wniosku, że Stasia jest potrzebna i puścił je obie z powrotem na sztubę.

Dzieci z Auschwitz wyzwolone przez Armię Czerwoną
Dzieci z Auschwitz wyzwolone przez Armię Czerwonądomena publiczna

Podobna sytuacja miała miejsce podczas ewakuacji obozu w 1945 roku, kiedy Stasia powiedziała, że zostaje z matkami i dziećmi, bo nie może ich zostawić. Podczas swojego pobytu w obozie obchodziła wiele zakazów i nakazów, co jednak zawsze uchodziło jej płazem i nie ponosiła żadnych konsekwencji. Jak to możliwe?

- Prawda? Ja uważam, że było to działanie Pana Boga. Bo on w taki sposób działa: ma iść do komory gazowej, ale nie idzie, ma zostać rozstrzelana, ale żyje dalej - bo to nie jest jeszcze jej czas. Bóg wiedział, w czyje ręce składa los tych wszystkich kobiet i dzieci.

Na koniec chciałabym zapytać, jaki wpływ miała na panią Stasia?

- Często słyszę, że jestem do niej podobna z wyglądu, ale to raczej mało prawdopodobne, bo nie łączą nas więzy krwi, a jedynie powinowactwo - była bratową mojego dziadka. Ktoś kiedyś powiedział, że mamy podobne charaktery i może jest w tym ziarnko prawdy, bo okazuje się, że wiele cech, które mnie u niej drażniły, mam i ja. Musiałam w jakiś sposób nasiąknąć jej wartościami, a już na pewno stosunkiem do bożych spraw.

- Na Zgierskiej, w domu cioci, zawsze widziałam śliczną choinkę podczas świąt Bożego Narodzenia. Ja też przywiązuję bardzo dużą wagę do choinki, wystroju domu i stołu - podobnie jak Stasia. Kiedy trafia mi się drapak, to dowiązuję jakieś gałązki, żeby była taka bajeczna. I okazuje się, że ciocia robiła podobnie - tylko kupując dwa świerki i wiążąc je ze sobą. Ja nigdy nie zauważyłam, że były dwie, uświadomiły mi to dopiero jej wnuczki. I może dlatego uwielbiam kupować choinkę z dwoma czubkami - teraz mi to pani uświadomiła (śmiech).

A te irytujące cechy to?

- Upór i bezkompromisowość - szczególnie, jeśli chodzi o boże sprawy.

Okładka książki "Położna. O mojej cioci Stanisławie Leszczyńskiej"
Okładka książki "Położna. O mojej cioci Stanisławie Leszczyńskiej"materiały prasowe

* Więcej na temat książki "Położna" przeczytasz TUTAJ.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas