Świat potrzebuje usłyszeć od ciebie: „Tak!”
Nie mogę zapomnieć pewnego przycisku do papieru. I to nie byle jakiego.
Nie mogę zapomnieć pewnego przycisku do papieru. I to nie byle jakiego. Ten przycisk wpadł mi w oko, kiedy stałam w kolejce do kasy w sklepie z pamiątkami w Ann Arbor w stanie Michigan. Nie byłam pewna, czy jest na sprzedaż, czy ma być komunikatem dla klientów, czymś w rodzaju złotej myśli na dziś od kierownictwa sklepu. Na prostokątnej cynowej płytce widniał napis: "Co spróbowałbyś zrobić, gdybyś wiedział, że na pewno ci się to uda?".
Próbowałam go zignorować, ale ten mały srebrny przedmiot przy kasie szeptał do mnie: "Co spróbowałabyś zrobić, gdybyś wiedziała, że na pewno ci się to uda?". No dobrze, tak naprawdę te słowa były na nim wyryte, ale przysięgam, że słyszałam jego szept. Odwróciłam wzrok. Przycisk do papieru pociągnął mnie za rękaw. Stanęłam do niego tyłem. Wtedy krzyknął.
Wzięłam go do rąk, szukając w nim, jak w magicznej kuli, odpowiedzi na to pytanie, ale nic nie usłyszałam. Potem spojrzałam na cenę i natychmiast odłożyłam przycisk na miejsce. Kosztował dwadzieścia dziewięć dolarów. Nie chciałam wydawać na siebie tak dużo, a gdybym kupiła go na prezent, korciłoby mnie, żeby go zatrzymać. Nie kupiłam tego przycisku, ale nie mogłam się od niego uwolnić nawet w domu. Był jak piosenka, która chodzi za tobą cały dzień i nie daje ci spokoju.
Co spróbowałbyś zrobić, gdybyś wiedział, że na pewno ci się to uda? Co bym zrobiła? Napisałabym książkę, sztukę teatralną albo kilka opowiadań, wykorzystując jeden z tysiąca pomysłów, które odrzuciłam. Zaśpiewałabym w musicalu albo dołączyłabym do chóru, nie martwiąc się, że fałszuję. Zatańczyłabym taniec liniowy w klubie country w jaskrawoczerwonych kowbojkach, bo nie musiałabym uważać, żeby nie stratować sąsiada.
Zaczęłabym uczyć się gry na pianinie i zagrałabym na fortepianie baby grand przed wielką publicznością. Zapisałabym się na lekcje rysunku albo nauczyłabym się malować. Co roku kupuję akwarele i blok, a potem nawet nie biorę pędzla do ręki. Nie przyszło mi do głowy jedno wielkie marzenie, domagające się realizacji, lecz kilka mniejszych, ale wszyscy, z którymi o tym rozmawiałam, wymieniali pojedyncze pragnienia. Kiedy zadawałam pytanie z przycisku kobietom w moim salonie piękności, odpowiedź zajmowała im kilka sekund.
Właścicielka powiedziała, że poszłaby na medycynę. Jedna z fryzjerek oświadczyła, że podrywałaby każdego wolnego faceta. Inna wyszłaby za mąż i urodziła dzieci - najbardziej bała się, że będzie złym rodzicem. Klientka na fotelu rzuciła:
- Założyłabym własną firmę.
Następna fryzjerka zwierzyła się, że zaczęłaby tańczyć. Teraz ty zadaj innym to pytanie. Zdziwisz się, co usłyszysz w odpowiedzi. Niektórzy ludzie nie traktują go poważnie - mówią, że poprosiliby o podwyżkę, kupili los na loterii albo oświadczyli się Jennifer Lopez lub Bradowi Pittowi. Pewien mężczyzna, gwiazdor lokalnego radia, zaskoczył mnie swoją odpowiedzią:
- Zostałbym pianistą koncertowym - powiedział.
Ten przycisk do papieru miał w sobie jakąś magię, więc zadzwoniłam do sklepu zapytać, czy jeszcze go mają. Okazało się, że sprzedali ich już bardzo dużo. Każdy reaguje tak samo. Zastępca kierownika sklepu powiedział mi, że każdy zatrzymuje się, żeby przeczytać wyryty na nim napis, i wychodzi, rozmyślając o starych marzeniach, które zamierza odkurzyć.
Zapytałam też kilka przyjaciółek, co one by zrobiły. W pewne grudniowe popołudnie usiadłyśmy przy stole, spisałyśmy nasze odpowiedzi i wsunęłyśmy wypełnione kartki do kopert, które miałyśmy otworzyć za rok. Każda z nas planowała zrobić jeden wielki krok albo wiele małych kroczków do spełnienia swoich snów.
Jedna z moich przyjaciółek chciała wyjechać na misję do Afryki i bardzo kogoś polubić. Nie była jeszcze gotowa się zakochać, ale miała na to coraz większą ochotę. Inna planowała poprosić o awans i spróbować swoich sił w Korpusie Pokoju. Kolejna marzyła o nowej pracy i zaczęła się za nią rozglądać. Od tamtej pory prawie zawsze spotykamy się w grudniu, kiedy jeden rok zbliża się ku końcowi, a kolejny ma się rozpocząć, i zastanawiamy się nad tym pytaniem albo jakąś jego wersją. Co byśmy zrobiły, gdybyśmy się tak nie bały?
Otwieramy zaklejone koperty i odkrywamy, czym zaskoczyło nas życie. W pierwszym roku nasze listy przypominały raczej roczne wykazy spraw do załatwienia. Znalazły się na nich takie pozycje jak nauka kolejnego języka obcego, podróże do nowych miejsc czy napisanie powieści, sztuki albo wierszy. Spisałyśmy małe cele i wielkie marzenia. Jedna z nas zamierzała zrobić doktorat. Inne chciały mieć nową pracę, nowego chłopaka albo nowe przygody.
Rok później zeszłyśmy głębiej. Kobiety pisały o tym, że pragną mieć dziecko. Zakochać się. Wyzdrowieć. Zbliżyć się do Boga. Mniej się denerwować. Chętniej kochać. Przelanie swoich nadziei i życzeń na papier pomaga w ich spełnieniu. Dla nas stało się to już coroczną tradycją. To proste. Zaproś do siebie przyjaciół albo członków rodziny. Rozdaj im czyste kartki papieru. Zamknij oczy i puść wodze fantazji. A potem spisz swoje marzenia.
To lepsze niż postanowienia noworoczne. My po kolei dzielimy się swoimi planami, jeśli nie są zbyt prywatne. Próbujemy wyobrazić sobie, co przyniosłaby nam realizacja marzeń, które zamierzamy wypisać, dlatego pytamy siebie: "Kim chcę być, gdy za rok otworzę ten list?". Nie chodzi o poziom dochodów, status społeczny czy liczbę kilogramów, jaką wskazuje nam waga, tylko o to, co naprawdę ma znaczenie. Na kopercie piszesz swoje imię i datę, a potem pakujesz ją do pudła z ozdobami świątecznymi, przypinasz w nowym kalendarzu do kartki na grudzień albo przylepiasz gdzieś, skąd będziesz słyszeć jej szept.
Ja swoją wkładam do ceramicznego pudełka, które dostałam od mojej przyjaciółki Vicki. Stoi w pokoju, w którym medytuję. Odmawiam modlitwę za nasze marzenia i moje przyjaciółki. Zawsze jestem zaskoczona, czytając, co napisałam rok wcześniej. Oto jak poszło mi za którymś razem:
Bezwarunkowo kochać życie. (No dobrze, przez większość czasu je kochałam).
Wszystkim wszystko wybaczać. (Większości wybaczałam).
Codziennie poddawać się woli Boga. (Udawało mi się prawie codziennie).
Pozbyć się swoich lęków. (Większości się pozbyłam).
Na koniec każdego dnia mierzyć swój sukces odpowiedzią na następujące pytanie: czy dziś kochałaś? (Zrobiłam postępy).
Co tydzień chodzić na piesze wycieczki. (Nic z tego. Ale jak stwierdziła moja przyjaciółka Mena: "Jeśli nie zrobiłaś czegoś przez cały rok, to może tak naprawdę nie chcesz tego robić". Trafna uwaga).
Bardziej kochać mamę. (Załatwione).
Przestać czerpać poczucie własnej wartości ze swojej pracy. (Załatwione).
Przestać działać z poczucia winy. (Załatwione).
Przestać oceniać innych. (Ups).
Po przeczytaniu tej długiej listy, na kartce na następny rok napisałam jedno proste słowo: "wierzyć".
Wydaje mi się, że już podziałało.
Czuję, jak mówię życiu: "tak".
Jeśli chcesz być jak chodzący wykrzyknik, zacznij mówić życiu: "tak".
Zbyt często do życia budzi nas dopiero jakaś tragedia, zły wynik badań albo mowa pogrzebowa. Nie musisz czekać do Sylwestra, żeby zacząć od nowa. Nie musisz czekać na wynik badania histopatologicznego, żeby zacząć żyć pełnią życia.
Zbyt często staramy się żyć lepiej, mówiąc "nie", rezygnując z czegoś na wiele miesięcy albo na zawsze. Obiecujemy sobie rzucić papierosy albo alkohol, przestać przeklinać czy za dużo jeść.
Czy nie lepiej byłoby ćwiczyć mówienie: "tak"?
Co to znaczy, powiedzieć: "tak"? Mówić "tak", to witać każdy dzień z otwartymi ramionami. Na koniec każdego dnia stanąć pod rozgwieżdżonym niebem albo otworzyć okno i upajać się nocą, albo patrzeć na swoje śpiące dziecko lub małżonka i po prostu odprężyć się w otaczającym cię spokoju. A chłonąc tę ciszę, wsłuchać się w to, o co prosi cię Bóg, i powiedzieć mu: "tak".
Odejść od tego, kto cię rani.
Zostać z tym, kto cię kocha.
Przebaczyć temu, kto zranił cię najbardziej.
Zaakceptować siebie takim, jaki jesteś.
Stworzyć to, czego najbardziej się boisz.
Być zadowolonym z tego, jak jest.
Mieć nadzieję, że najlepsze jeszcze przed tobą.
Brać życie mniej poważnie.
Cieszyć się każdym cudem, tajemnicą, niepewnością i radością, jakie ma dla nas ten świat.
Felietony z książki Reginy Brett Jesteś cudem. 50 lekcji, jak uczynić niemożliwe możliwym, wydanej przez Insignis Media, Kraków 2013 w przekładzie Olgi Siary.