Święty ojciec Pio: W ogniu krytyki i oskarżeń
Stygmaty na ciele zakonnika wywoływały tak wielkie emocje, że podejrzewano go nawet o pakt z diabłem.
"Trzydziestoletni zakonnik przebywał sam na sam z młodą nauczycielką szkoły podstawowej z San Giovanni Rotondo" - donosił ze zgrozą anonimowy nadawca w liście wysłanym do Świętego Oficjum. W kolejnym opisywał, że do klasztoru przychodziły kobiety, by opiekować się chorym ojcem Pio, i dotykały jego stygmatów.
Po wielu latach okazało się, że listy pisali księża z tamtejszej parafii, którzy powtarzali rozsiewane w miasteczku plotki. Jeden z nich grzmiał w niedzielę z ambony, że "kapucyni zrobili w mieście burdel", a ojciec Pio jest "syfilitykiem i całowanie go w rękę grozi zakażeniem".
Do małej miejscowości na południu Włoch kardynałowie ze Świętego Oficjum wysłali franciszkanina o. Agostina Gemelli. Ten wybitny lekarz i naukowiec, którego imię nosi dziś słynna rzymska klinika, przyjechał nastawiony wyjątkowo sceptycznie. I to, co ujrzał, utwierdziło go w podejrzeniach.
Zobaczył wianuszek młodych, ładnych kobiet, otaczających zakonnika, wpatrzonych w niego jak w obrazek, siedzących godzinami w klasztornym kościółku i szepcących mu coś do ucha. Nie przekonały go tłumaczenia, że to "córki duchowe" kapucyna, w których rozwija wiarę, prowadząc z nimi rozmowy o Bogu. On widział to inaczej. I jeszcze te stygmaty!
Dlatego o. Agostino, mimo że nie zbadał ran na dłoniach zakonnika, pisał w raporcie: "Stosuje samookaleczenia. Jest oszustem i psychopatą. Interwencja władz kościelnych jest bardziej niż konieczna". Wysłano więc kolejnych obserwatorów, a lawina oskarżeń rosła i rosła. Ojciec Pio był zażenowany, a czasem wręcz wściekły z powodu kultu, jakim otaczali go pielgrzymi. Krzyczał na tych, którzy całowali go w rękę, oburzał się na obrazki z jego wizerunkiem sprzedawane na kramach wokół klasztoru, złościł się na tłumy ciekawskich, przyjeżdżających tylko po to, by na niego popatrzeć.
Gdy w 1922 roku Święte Oficjum zakazało mu udzielania błogosławieństw oraz pokazywania stygmatów, pokornie się temu poddał. Ale gdy oskarżano go o kontakty z kobietami, strasznie się złościł i krzyczał na całe gardło, że to bzdury. Rozważano przeniesienie go z klasztoru w San Giovanni Rotondo, lecz z obawy przed protestami wiernych zrezygnowano z pomysłu.
Papież Pius XI podpisał oświadczenie, że nie stwierdzono nadprzyrodzonego pochodzenia stygmatów. Bracia zakonni posunęli się do tego, że podsłuchiwali ojca Pio. W jego celi zainstalowano mikrofon, a przez kilka tygodni znajdował się on także w konfesjonale. Nagrania odtwarzano potem w Rzymie. Kłopot w tym, że prawie nic nie było słychać. Wtedy kardynałowie podzielili się na dwa obozy - jedni twierdzili, że poza paroma słowami niczego nie można zrozumieć, a drudzy rzekomo rozpoznawali odgłosy pocałunków.
Co ciekawe, ojciec Pio wiedział o podsłuchu założonym w jego celi i kilka razy przecinał nożem kable. Wiele działań Kościoła wynikało z daleko posuniętej ostrożności. W tamtym czasie żyły na świecie 93 osoby podające się za stygmatyków! Wśród nich byli oszuści i chorzy psychicznie. Gdy po kilku latach papież Pius XI zdjął z ojca Pio zakaz publicznego odprawiania Mszy Świętej, tłumaczył się: "Byłem źle poinformowany". Duchowni, którzy go podsłuchiwali i oczerniali, ze skruchą przyznawali się do tego na łożu śmierci.
Święty Ojciec Pio był pierwszym w historii Kościoła stygmatyzowanym kapłanem. Rany na jego ciele pojawiły się w 1910 roku, kilka miesięcy po przyjęciu święceń. Na usilną prośbę zawstydzonego tym faktem Ojca Pio stały się niewidzialne, choć pozostały dokuczliwie bolesne. Ponownie pojawiły się 20 września 1918 roku, gdy duchowny przebywał na chórze zakonnym, klęcząc samotnie przed krucyfiksem. Miał je przez 50 lat.