Tajemniczy blok z PRL. Pod tym adresem mogli mieszkać wybrani
Oprac.: Aleksandra Suława
Ślepe kuchnie, suche ustępy, cienkie ściany, małe metraże – z tym zwykle kojarzy się budownictwo PRL. I słusznie, choć mieszkaniówka minionej epoki miała i swoje drugie oblicze. Jego przykładem jest dom przy ul. Koziej 9 - luksusowa rezydencja ukryta w centrum Warszawy.
Możesz przejść obok niego dziesiątki razy, a i tak go nie zauważyć. Możesz go dostrzec i wzruszyć obojętnie ramionami, nie mając pojęcia, co kryje się we wnętrzu. Możesz domyślić się, co znajduje się w środku, ale nigdy nie zobaczyć tego na własne oczy. Blok przy Koziej 9 to dom-tajemnica. Blok-paradoks, zbudowany w kontrze do ówczesnych standardów i oczekiwań. A dokładniej - o kilka poziomów przewyższający tak jedne jak i drugie.
"Niewidzialna" działka w centrum miasta
Kozia 9 to adres w samym centrum Warszawy. Tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, kilka minut spacerem od Pałacu Kultury. Jest jednak jednym z tych szczęśliwych adresów, które mimo że na mapie znajdują się w sercu miasta, z poziomu ulicy są bardzo trudno dostrzegalne, skryte za zasłonami z drzew i innych budynków. Zresztą, na Google Street View Kozią 9 też trudno wytropić. W latach 1974- 1976 na działce po tym adresem wzniesiono blok według projektu Jerzego Kuźmienki i Piotra Sembrata.
Zobacz również: Drugie życie legendy PRL. Nowe wcielenie kultowych domków Brda
Dom o dwóch obliczach
Zobacz również:
Ten pierwszy dyplom z architektury obronił w 1954 roku. Już cztery lata później zaprojektował (wraz z Andrzejem Fajansem) kościół Miłosierdzia Bożego w Kaliszu - ekspresyjną bryłę, za którą otrzymał pierwszą nagrodę konkursowego jury. W portfolio drugiego znajdują się m.in. projekty Konsulatu RP w Lyonie i kilku warszawskich osiedli (jako współautor). Wspólnie z myślą o działce przy Koziej 9 zaprojektowali coś specjalnego. Blok, który niczym żywy organizm zdaje się pączkować, rozczłonkowywać, powielać, myli wzrok, zmieniając swój kształt w zależności o tego, pod jakim kątem patrzy się na jego bryłę.
Z jednej strony bowiem Kozia 9 wygląda jak twierdza. Uskokowa fasada o jednolitej, jasnej barwie, przypominać może mur obronny. Jedynym elementem przełamującą surowość formy są rytmicznie umieszczone, wąskie okienka o białych framugach. Jest nieprzyjazna, chłodna, jakby w swoim wnętrzu skrywała nie dom mieszkalny, a ośrodek badawczy czy biura, w których podejmuje się decyzje objęte ścisłym sekretem. To monumentalizm, który onieśmiela, wydaje się nie przystawać do ludzkiej skali.
Jednak Kozia 9 oglądana od drugiej strony ukazuje zupełnie inne oblicze. Tarasowo ułożone balkony, osiowe moduły o różnej głębokości, jakby wysuwające się z lica budynku, do tego długie balkony, duże okna o czterech kwaterach. Wszystko to, tonące w rozmieszczonej na balkonach i rosnącej u stóp budynku zieleni, chwytające promienie słońca dzięki rozczłonkowanej konstrukcji, budzi skojarzenia raczej z domem wypoczynkowym niż apartamentowcem w centrum stolicy.
Mimo tak różnych charakterów, estetyka fasad nie kłóci się ze sobą. Wręcz przeciwnie, to dopełniające się oblicza tego samego stylu jakim jest brutalizm. Dzięki wszystkim tym zabiegom zbudowana pół wieku temu Kozia 9 wciąż robi wrażenie.
Zobacz również: Ciemne, ciasne, ale własne. Jak nas kusi patodeweloperka?
Luksus dla wybranych
Wciąż pozostaje też budynkiem, którym autor projektu chciałby się pochwalić. Realizacją, mogącą stanowić wizytówkę architekta. Dlaczego więc tak spektakularny obiekt został ukryty w centrum miasta? Bynajmniej, fakt że zaciszna działka w centrum zawsze jest pożądanym rozwiązaniem, nie stanowi tutaj jedynego uzasadnienia. Chodzić mogło też o to, kto przy Koziej 9 miał zamieszkać.
Apartament został zbudowany dla ówczesnych elit: intelektualistów i ludzi blisko związanych z władzą. Tych, którzy wolą, by ich dom pozostał prywatną sferą, niewidoczną dla postronnych. Jak wymienia Warszawa.Nasze Miasto, wśród tych, którzy zamieszkali przy Koziej znajdowali się: architekt obiektu, dawny prezes Narodowego Banku Polskiego, członkowie PZPR, ministrowie i pracownicy resortów. Wszyscy oni zamieszkali w budynku, który znacząco różnił się od lokalu, na który mógł liczyć przeciętny Kowalski, czekający na przydział swojego "M" przez spółdzielnię mieszkaniową.
Zobacz również: Znikający relaks. Co się stało z ośrodkami wczasowymi z PRL?
100 metrów luksusu
Aby jeszcze lepiej zrozumieć, jak bardzo ów standard odbiegał od tego, na co mógł liczyć przeciętny Kowalski, warto przywołać kilka faktów i przykładów. W latach 70., tak samo jak w poprzednich dekadach, Polska zmagała się z głodem mieszkaniowym. W przeciwieństwie do zorientowanej na oszczędności ekipy Gomułki (to właśnie z jego okresu pochodzą wspomniane już wcześniej ślepe kuchnie), Gierek postawił na budownictwo typowe, realizowane przede wszystkim przez spółdzielnie mieszkaniowe z wykorzystaniem technologii wielkiej płyty. Budowano z niej owszem, szybciej, jednak ceną za tempo była często niska jakość techniczna. Krzywe ściany, niedomykające się okna, nierówne posadzki, wadliwe instalacje - wszystkie te mankamenty stanowiły niechlubny symbol ówczesnego budownictwa. Do listy bolączek można było też dopisać niewielkie metraże i nieznośną typowość lokali, której wrażenie potęgował jeszcze ograniczony wybór mebli i elementów wyposażenia wnętrz.
Na tle takiego mieszkaniowego pejzażu, budynek przy Koziej 9 był ewenementem, nie tylko z racji swej bryły, ale również wnętrz. Na 2 548 m kw powierzchni użytkowej przypadało 30 mieszkań. Ich metraż wynosił od kilkudziesięciu do 140 metrów kwadratowych, były również lokale dwupoziomowe. Prawdziwym ewenementem jak na owe czasy był również podziemny garaż. Mieszkańcy apartamentowca mogli również korzystać ze sporego ogródka. Z okien ich mieszkań rozciągał się widok na Zamek Królewski, kamienice starówki i Pałac Kultury. Ponoć w ciepłe dni, gdy otwierano okna, można było usłyszeć muzykę z ulokowanej po sąsiedzku szkoły baletowej.
Jak w artykule zamieszczonym na Culture.pl przypomina Anna Cymer, krótko po oddaniu inwestycji Jerzy Kuźmienko w wywiadzie dla magazynu "Projekt" mówił: "Nie zbudowałem do tej pory dwóch jednakowych budynków. W miarę poznawania reguł uprzemysłowionego budowania można przecież coraz bardziej przetwarzać i indywidualizować to, co powstaje". Niezwykłość Koziej 9 jest najlepszym potwierdzeniem jego słów.
Choć mogłoby się wydawać, że zamieszkanie przy Koziej było szczęściem porównywalnym z otrzymaniem miejsca w raju, dla części mieszkańców prestiżowy adres stanowił kłopot. Jak pisze serwis Warszawa.Nasze Miasto "Wśród młodszych osób dochodziło wręcz do stygmatyzowania. Przypinano im łatkę dzieci komunistów, w szkole byli mniej lubiani, okradani z drogich ubrań czy innych przedmiotów". Zresztą, jak czytamy w tym samym artykule, kradzieże zdarzały się i w samym budynku - w końcu wszyscy wiedzieli, że Kozia 9 to prestiżowy adres.
Ile dziś kosztuje mieszkanie przy Koziej?
Kiedyś intelektualiści, politycy, partyjne elity, a dziś? Kto może zamieszkać przy Koziej 9? Cóż, najprostszą choć niezbyt zaskakującą odpowiedzią będzie: ten, kogo na to stać. Jak można zobaczyć na stronie Sonarhome - grupy ekspertów zajmującej się wyceną mieszkań, średnia cena za metr kwadratowy w tym budynku wynosi ok. 21 tys. złotych. Czy to dużo, czy mało za mieszkanie w legendzie? Każdy sam może ocenić.