"Ulisses z Bagdadu" - fragmenty
Nazywam się Saad Saad, co po arabsku znaczy Nadzieja Nadzieja, zaś po angielsku brzmi jak Smutny Smutny. Z tygodnia na tydzień, czasem z godziny na godzinę, a niekiedy w błysku sekundy moja prawda przechodzi z arabskiego na angielski; w zależności od tego, czy jest mi dobrze, czy też źle - staję się Saadem Nadzieją lub Saadem Smutnym.
Nazywam się Saad Saad, co po arabsku znaczy Nadzieja Nadzieja, zaś po angielsku brzmi jak Smutny Smutny. Chciałbym trzymać się wersji arabskiej i płomiennych obietnic, jakie moje imię kreśliło na niebie. Życzyłbym sobie, bym przepełniony jedynie dumą mógł rosnąć, dojrzewać i wydać ostatnie tchnienie w tym samym miejscu, w którym się pojawiłem, niczym drzewo, które rozkwita pośród swoich, a potem samo nie szczędzi odrośli, dopełniwszy nieruchomej podróży w czasie. Byłbym zachwycony, dzieląc iluzję ludzi szczęśliwych, którzy wierzą, że żyją w najpiękniejszym miejscu na ziemi i nie muszą go z niczym porównywać. To błogosławieństwo odebrały mi wojna, dyktatura, chaos, tysiące cierpień i nadmiar śmierci.
Za każdym razem, gdy oglądam w telewizji prezydenta Stanów Zjednoczonych George'a Busha, dostrzegam ów brak wątpliwości. Mnie tego brakuje. Bush jest dumny z bycia Amerykaninem. Jakby było z czego. On nie urodził się w Ameryce, ale ją wymyślił. Tak. Stworzył ją przy pierwszej swojej kupce na porodówce, udoskonalił w pieluchach, gdy gaworzył w żłobku, i na koniec pomalował kolorowymi kredkami na ławce w podstawówce. To przecież normalne, że teraz, gdy dorósł, kieruje Ameryką! Byle nie mówić przy nim o Krzysztofie Kolumbie - to go wkurza. Ani słowa o tym, że Ameryka będzie trwać po jego śmierci. To go rani. Jest tak upojony swym pochodzeniem, jak gdyby zawdzięczał je samemu sobie. Syn siebie samego, a nie rodziców. Sobie przypisuje zasługę za coś, co było mu dane. Co za wspaniała arogancja! Jakże cudowne tępe samozadowolenie! Co za wspaniała próżność, która domaga się odpowiedzialności za coś, co się otrzymało! Zazdroszczę mu. Podobnie jak każdemu człowiekowi, który mieszka w miejscu nadającym się do mieszkania.
Nazywam się Saad Saad, co po arabsku znaczy Nadzieja Nadzieja, a po angielsku - Smutny Smutny. Raz jestem Saadem Nadzieją, kiedy indziej Saadem Smutnym, nawet jeśli w oczach większości jestem nikim.
U kresu podróży i na początku nowej piszę te słowa, by się usprawiedliwić. Urodzony tam, gdzie nie należało się urodzić, chciałem wyjechać. Starając się o status uchodźcy, zmieniałem tożsamości z lepszych na coraz gorsze: migrujący, żebrzący, nielegalny, bez papierów, bez praw, bez pracy. Jedyne, co do mnie pasuje, to "ukrywający się". Nie pasożyt, nie wyzyskiwacz, ani tym bardziej spryciarz. Po prostu ukrywający się. Nie należę do żadnego narodu. Nie należę do kraju, z którego uciekam, ani do tego, do którego chcę się dostać, ani do kraju, przez który jadę. Ukrywam się. Po prostu ukrywam. Nigdzie nie witany.
Wszędzie obcy.
Czasami mam wrażenie, że staję się obcy gatunkowi ludzkiemu...
Nazywam się Saad Saad, ale swego rodowego nazwiska prawdopodobnie nikomu nie przekażę. Wbity w dwa metry kwadratowe mego prowizorycznego lokum wstydzę się prokreacji, a tym samym - przedłużania katastrofy. Tym gorzej dla mej matki i ojca, którzy tak fetowali moje przyjście na świat. Będę ostatnim Saadem. Ostatnim ze smutnych lub ostatnim, który miał nadzieję.
Nieważne. Ostatnim.