“Wychodzę tylko, gdy muszę”. Jak pracuje się na zewnątrz w trzaskające mrozy?
Oprac.: Bartosz Stoczkowski
W czasie siarczystych mrozów najmilej jest pracować w domu lub ciepłym biurze. Nie wszyscy jednak mają taką możliwość — wiele zawodów wymaga przebywania na zewnątrz bez względu na warunki pogodowe. Bez ich pracy codzienne życie i funkcjonowanie wielu usług byłoby niemożliwe. Niektórym mróz i śnieg wręcz napędzają ruch w biznesie. Aby jednak skutecznie wykonywać swoją pracę muszą oni znać skuteczne sposoby przetrwania w niesprzyjających warunkach. Jak nie dać się arktycznym chłodom, pracując na zewnątrz?
Gdy pogoda pokazuje swoje ekstremalne oblicza, jak obfite opady śniegu i trzaskające mrozy, są osoby, które, choć same czasem marzną, z przyjemnością wyruszają do pracy, bo w takie dni zarabiają po prostu znacznie więcej. To przede wszystkim taksówkarze.
— Gdy temperatura gwałtownie spada, rośnie liczba klientów. Wiele osób nie może uruchomić auta, inni nie mają czasu, by z rana skrobać zamarznięte szyby, więc wolą zamówić taksówkę. Gwałtowny wzrost zamówień na kursy zdarza się również, gdy nocą obficie pada śnieg, a służby porządkowe nie zdążą usunąć zasp z parkingów. Można więc powiedzieć, że ostra zima sprzyja taksówkarzom — opowiada Mirek, kierowca taksówki w jednej z lubelskich korporacji.
— Moje zarobki rosną, ale ponoszę też większe koszty eksploatacji samochodu. Auto spala więcej paliwa, swoje robi też ogrzewanie postojowe, które ratuje mnie, gdy muszę trochę dłużej zatrzymać się w oczekiwaniu na zlecenie. Taki system podgrzewania wnętrza auta to konieczność — przy kilkunastu stopniach na minusie samochód wychładza się w jednej chwili. Nie przetrwałbym w takich warunkach, a i klient nie wsiadłby do zimnej, oszronionej taksówki — mówi Mirek.
— Zimą również człowiek ma częściej ochotę napić się czegoś gorącego, wpadam więc do kafejki na stacji benzynowej i zamawiam kawę, czego latem nie robię, bo zazwyczaj wystarczy mi butelka wody — tłumaczy taksówkarz.
Osoby, które przez cały rok pracują na zewnątrz, szczególnie dotkliwie odczuwają skutki drastycznego spadku temperatur. Gdy słupki rtęci spadają do minus kilkunastu stopni, nie każdy ma szansę schronić się pod ciepłym dachem. Monika sprzedaje bilety parkingowe w centrum powiatowego miasta w województwie lubelskim. Bardziej jednak niż mrozu boi się utraty pracy.
— Jasne, że jest ciężko. Przy minusowej temperaturze trzeba ubrać się bardzo ciepło i wciąż poruszać, by nie zmarznąć. Ciepłe ubrania i obuwie dostajemy z urzędu miasta, ale jeśli chodzi o buty to zdecydowanie wolę swoje — są wygodniejsze i cieplejsze. Mam to szczęście, że mój rejon sąsiaduje z dużym sklepem spożywczym, którego witryna wychodzi wprost na parking, gdzie sprzedaję bilety. Kiedy nie ma dużego ruchu mogę wejść do środka i obserwować podjeżdżające pojazdy przez szybę. Wychodzę tylko wtedy, gdy muszę obsłużyć klientów — mówi Monika.
Władze miasta, w którym pracuje kobieta, powoli eliminują jednak pracę parkingowych, wprowadzając coraz więcej automatów. Parking Moniki jest jednym z czterech w całym mieście, gdzie zatrudnieni są jeszcze ludzie pobierający opłaty.
— Prawdopodobnie od marca nie będę już pracować, bo miasto postawi tu parkomat. Maszyna, w przeciwieństwie do mnie, nie marznie, nie potrzebuje ubrań, ani gorących napojów.
Szkoda, bo mimo że nie jest lekko, lubię swoje zajęcie, a zimą klienci są dla mnie szczególnie mili i często zdarza się, że zostawiają mi spore napiwki, widząc, jak stoję przytupując z nogi na nogę — opowiada Monika.
Zimą działają również miejskie targowiska, kupujących nie brakuje, a sprzedawcy nie mogą sobie pozwolić na przerwę bez względu na warunki atmosferyczne.
— Na naszym rynku główny targ odbywa się w każdy czwartek, ale handel trwa przez cały tydzień. W czasie dużych mrozów nie ma tylko sprzedawców owoców i warzyw, bo jaki klient kupiłby ziemniaki, które stoją kilka godzin w minusowej temperaturze? — tłumaczy Barbara, od wielu lat prowadząca stoisko z pościelą i bielizną na jednym z targowisk w niewielkim miasteczku w Małopolsce.
— W czwartek obowiązkowo muszę być, bo tradycyjnie zjeżdża wielu stałych klientów z kilkudziesięciu okolicznych wsi by zrobić cotygodniowe zakupy. Przy bardzo dużych mrozach, gdy jest na przykład minus piętnaście, w dni inne niż czwartek zamykam stoisko, bo szkoda mi zdrowia, a zarobek i tak nie byłby wart mojego poświęcenia. Sprzedaję towar w drewnianym, zadaszonym kramie, więc jestem osłonięta od wiatru i deszczu, ale i tak jest mi zimno. Mój mąż stara się mi pomagać i zmieniać, gdy tylko może. Wtedy idę do domu trochę się ogrzać i zjeść coś ciepłego, bo na szczęście mieszkamy niedaleko targowiska — wyjaśnia pani Basia.