Zastrzyki "cudownego Maxa": Jak niemiecki lekarz zawojował Stany Zjednoczone?

Z przepełnionego kosza na śmieci wystawały brudne strzykawki i zatłuszczone papiery, a sam Jacobson paradował w wymiętym fartuchu poplamionym krwią. Wszechobecny bałagan nie przeszkadzał jednak pacjentom „doktora dobre samopoczucie”, wśród których znaleźli się m.in. John F. Kennedy, Elvis Presley czy Marilyn Monroe.

Max Jacobson przyjmujący podziękowania od ambasadora Panamy Eusebio A. Moralesa (1966 rok)
Max Jacobson przyjmujący podziękowania od ambasadora Panamy Eusebio A. Moralesa (1966 rok)Associated PressEast News

Max Jacobson urodził się w 1900 (lub, jak podają niektóre źródła, w 1903) roku w, wówczas pruskim miasteczku Fordon, leżącym na terenie dzisiejszej Bydgoszczy. Ojciec, który sam był rzeźnikiem, zaplanował dla syna lepszą przyszłość, a zdolny chłopiec wiedział, jak wykorzystać daną mu szansę.

Studia medyczne ukończył w Berlinie, tutaj poznał też doktora Theodora Morella i prawdopodobnie u niego podpatrzył pierwszą wersję "cudownego leku", którym podbił serca zamożnych i wpływowych Amerykanów. Do Stanów wyemigrował zresztą w ostatniej chwili, a ucieczkę (miał żydowskie korzenie) umożliwiło mu zamieszanie związane z Igrzyskami Olimpijskimi, odbywającymi się w stolicy III Rzeszy w sierpniu 1936 roku.

Nie wiadomo skąd w Jacobsonie - chłopaku z małego miasteczka, pochodzącym z niezamożnej rodziny - tyle pewności siebie. Jedno jest pewne - kilka lat po przyjeździe do Stanów lekarz otworzył prywatny gabinet w prestiżowej lokalizacji: na Manhattanie przy Upper East Side, jednej z najbogatszych dzielnic w Nowym Jorku.

Wśród elit szybko rozeszła się wieść, że "cudowny Max" (bo taki był jeden z jego przydomków) oferuje szczęście w ampułce. Nic dziwnego, że, nękane chorobami, wymęczone alkoholem, lekami i nocnym życiem gwiazdy, zaczęły ustawiać się w kolejce po remedium na smutki i bóle.

John F. Kennedy i jego żona Jackie korzystali z usług Maxa Jacobsona
John F. Kennedy i jego żona Jackie korzystali z usług Maxa JacobsonaUnderwood Archives/Getty ImagesEast News

Jacobson nigdy nie zdradził dokładnego składu mieszanki, którą aplikował pacjentom w formie zastrzyku. Wiadomo natomiast, że w różnych jej wariantach znajdowały się m.in.: amfetamina, hormony, witaminy, sterydy, środki przeciwbólowe, a nawet... enzymy pozyskane z ludzkiego łożyska. Zastrzyk błyskawicznie stawiał na nogi, pobudzał (Truman Capote jego działanie porównywał do otwarcia betonowego sarkofagu) i oczywiście silnie uzależniał. "Uczucie euforii i sprawstwa szybko wypierał tzw. "zjazd", a wraz z nim potrzeba przyjęcia kolejnego zastrzyku" - opisywał Capote.

Coraz to nowe warianty leku "doktor dobre samopoczucie" testował na sobie. Pod wpływem narkotyku gotów był pracować całą dobę. W rezultacie, pod koniec lat 60., by normalnie funkcjonować, musiał przyjmować końskie dawki specyfiku.

Zastrzyki stały się jedynym sensem i celem życia niemieckiego lekarza. Z relacji klientów wynika, że Jacobsonowi nie zależało na pieniądzach i poprawie jakości życia (sam był raczej odpychający: zwalisty, nerwowy, zaniedbany), do działania napędzała go za to świadomość, że ma kontrolę nad wpływowymi osobami oraz potrzeba bycia istotnym i docenionym.

Udało mu się ją zresztą w pełni zaspokoić: kilka chwil przed odśpiewaniem w Madison Square Garden słynnego "Happy Birthday Mr. President" Marilyn Monroe przyjęła dawkę "witamin" od Jacobsona. W poczekalni przy Upper East Side można było spotkać także Elisabeth Taylor, Humphreya Bogarta, Marię Callas czy Tennesseego Williamsa. Ale najsławniejszym pacjentem "cudownego Maksa" pozostał John F. Kennedy - 35. prezydent Stanów Zjednoczonych.

Początek ich relacji datuje się na 1960 rok, kiedy to Kennedy szukał remedium na ból pleców - "pamiątkę" z czasów, gdy służył w marynarce. 43-letni polityk zmagał się z wieloma problemami zdrowotnymi, m.in. chorobą Addisona (wywołaną przez niedostatek hormonów produkowanych przez nadnercza) i nawracającymi zakażeniami układu moczowego. By złagodzić dolegliwości przyjmował sterydy, antybiotyki i środki nasenne, ale u progu kampanii prezydenckiej szukał czegoś, co wreszcie postawi go na nogi. "Nie obchodzi mnie, że to są końskie siki, dopóki działają" - miał powiedzieć o mieszankach Jacobsona.

Wśród pacjentów Maxa Jacobsona była też ikona lat 50. i 60. - Marilyn Monroe
Wśród pacjentów Maxa Jacobsona była też ikona lat 50. i 60. - Marilyn MonroeSIPAEast News

Faktycznie, Kennedy zaczął doskonale radzić sobie z rywalami podczas debat, a jego przemówienia porywały tłumy. Co więcej, z usług lekarza korzystała także, cierpiąca na depresję, migreny i bezsenność, Jackie. Jacobson stał się częścią "dworu" prezydenta i towarzyszył my nieprzerwanie przez dwa lata kadencji (schorowany Kennedy prosił go o pomoc co najmniej 40 razy).

W czerwcu 1961 roku, podczas tzw. "kryzysu kubańskiego", "cudowny Max" poleciał z Kennedym do Wiednia, by zaaplikować mu zastrzyk tuż przed rozmową z Nikitą Chruszczowem. Pertraktacje trwały dwa dni, a nieoficjalne źródła podają, że na porażkę amerykańskiego prezydenta wpływ miała źle dobrana dawka specyfiku. Kennedy miał namówić swojego lekarza na dodatkowy zastrzyk, który wywołał zbyt duże pobudzenie kosztem obniżenia koncentracji.

W 1969 roku zmarł jeden z najwierniejszych pacjentów Jacobsona: 47-letni fotograf Mark Shaw (autor, ikonicznych dziś, zdjęć Johna i Jackie Kennedych). Ustalono, że bezpośrednią przyczyną śmierci było przedawkowanie amfetaminy, a niemieckim lekarzem zaczęła interesować się federalna agencja BNDD (Bureau of Narcotics and Dangerous Drugs).

Kiedy ruszyło śledztwo, jasnym stało się, że amerykański sen "cudownego Maxa" dobiega końca. W 1973 roku, na fali sprawy Shawa i Jacobsona, prezydent Nixon powołał antynarkotykową agencję DEA (Drug Enforcement Administration), prężnie działającą do dziś. Po publikacji w "New York Timesie" z 1972 roku, w której wprost napisano, że podstawowym składnikiem zastrzyków jest amfetamina, Jacobson stracił prawo do wykonywania zawodu. Przy okazji wyszło na jaw, że lekarz gwiazd zużywał średnio 1920 igieł tygodniowo! Zmarł okryty złą sławą w grudniu 1979 roku.

Kilkanaście lat później w Stanach Zjednoczonych wybuchła tzw. epidemia opioidowa, która zbiera krwawe żniwo do dziś. Szacuje się, że w wyniku przedawkowania leków przeciwbólowych zawierających silnie uzależniające substancje, w samym 2017 roku zmarło aż 50 tys. osób!

Dwa lata później prawomocnym wyrokiem skazano Johna Kapoora - prezesa firmy farmaceutycznej wręczającej lekarzom łapówki za przepisywanie opioidów. To duży krok, bo tej pory podobne sprawy kończyły się zazwyczaj wypłacaniem odszkodowań. Jednak sytuację za oceanem wciąż określa się mianem krytycznej - z powodu przedawkowanie leków codziennie umiera w Stanach nawet kilkadziesiąt osób.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas