Reklama

Awantura na studniówce

- Ze studniówki najbardziej zapadła mi w pamięć awantura jednej z nauczycielek z mężem, będącym również nauczycielem u mnie w szkole. Pokłócili się o to, że on zbyt mocno okazywał swoje względy innej nauczycielce - wspomina dziennikarz telewizyjny i radiowy, Hubert Radzikowski.

- To było wydarzenie, które zdominowało całą studniówkę. Nie była to oczywiście awantura w stylu rzucanie kieliszkami. Było głośno, jednak na uboczu. Ale jak wiadomo takie historie, które powinny być w tajemnicy, zwykle w tej tajemnicy nigdy nie są.

- Tradycyjne były podziały na obóz chłopców i dziewcząt. Chłopcy zwykle z nadmierną częstotliwością odwiedzali toaletę. Nie chodziło o wzrost funkcji fizjologicznych organizmu, tam znajdował się skład wspomagaczy dobrej zabawy. Po jakimś czasie zaczęli ten skład odwiedzać także nauczyciele, więc ta integracja na poziomie uczniów z nauczycielami zwiększyła się wielokrotnie. Do tego stopnia, że po studniówce wielu z nas mogło powiedzieć, że jest w głębokiej przyjaźni z niektórymi profesorami.

Reklama

- Nie podobał nam się zespół, który nam towarzyszył. A jako że spora część z nas była umuzykalniona po pewnym czasie przejęliśmy te rolę i wydawało nam się, że zagramy świetnie i wszyscy będą się dobrze bawili. Jednak ci wszyscy, którzy mieli się cudownie bawić nie podjęli naszego entuzjazmu i poprosili nas o opuszczenie sceny. Staraliśmy się bardzo, ale też uprzednio wspomniane dopalacze obniżyły nasz próg estetyki i samokrytyki, już nie wspominam o formie.

- Generalnie była to przecudna zabawa. Były to zamierzchłe czasy, rok 1994. Gdybym miał ocenić w skali 1-10 imprezę, wrażeniowo we wspomnieniach, 8,5. Było mocno swojsko, bo byliśmy świetną klasa, wszyscy bardzo się lubiliśmy. Taka klasa, że w ogień za sobą.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy