Reklama

C'est si bon

Porządkowanie szafy lubię najbardziej ze wszystkich rodzajów porządków. W pozornym ładzie ubrań zalegających półki odnajduję łaszki, o posiadaniu których dawno już zapomniałam.

Porządkowanie szafy lubię najbardziej ze wszystkich rodzajów porządków. W pozornym ładzie ubrań zalegających półki odnajduję łaszki, o posiadaniu których dawno już zapomniałam.

Dotykam, prostuję, rozkładałam na brzegu łóżka. Z półek spadają wytarte dżinsy, kuse spódnice, pstrokate szale, swetry z wyciągniętymi rękawami, sukienki, których zakup był niewypałem. Dziwię się, że w czymś podobnym chodziłam kiedyś z dumnie podniesioną głową. I że myślałam odważnie: ładnie mi w tym, nawet. Odkładam rzeczy za duże (mniejsza ilość), za małe (z roku na rok większa) i nagle jakby trochę obce.

"Porządek w szafie daje poczucie bezpieczeństwa. Równo poukładane stosy bielizny: To jest to." - powtarzam za Jeremim Przyborą gładząc stosik letnich, pastelowych bluzek. Jednak przewrotność mistrzowsko powtykana w wersy tłumaczonej przez Przyborę francuskiej piosenki (oryginał C'est si bon napisał w 1952 r. Henri Betti) przypomina mi spektakl, który swą treścią tylko pozornie nijak ma się do szafy.

Reklama

Jest kwiecień 1994 r. Na scenie Teatru Powszechnego w Warszawie przez dwie godziny, sam na sam z widzem, Krystyna Janda. Gra Monikę, bohaterkę "Kobiety zawiedzionej" wg Simone de Beauvoir, w spektaklu zaadaptowanym i wyreżyserowanym przez Magdę Umer. To stamtąd jest piosenka o szafie, ale też o zawiedzionej miłości, łzawych wyznaniach i bólu, z którym nie da się żyć. Między songami Aznavoura, Adamo, Francisów Lai i Blanche'a, Josepha Kosmy i Michela Legranda Krystyna Janda żongluje emocjami. Sprawia, że jedna z pań na widowni zaczyna głośno płakać a siedzący obok mężczyzna nie bardzo umie ją uspokoić. Stoi przy mikrofonie i nie pozwala oderwać od siebie oczu. Przeciąga słuchacza na swoją stronę. Odsłania przed nim ranę zadaną tak głęboko, że pokazywanie jej jest nowym bólem. Na oczach zapełnionej sali porządkuje świat pewnej kobiety. Wyrzuca wszystko z półek. Odważnie wywleka z zakamarków zwinięte w kłębek pończochy. Dotyka spraw, które zakopała głęboko pod swetrami sprzed kilku sezonów. Zdejmuje ambicje, marzenia, nadzieje i rozczarowania. A potem powoli, drżącą ręka odkłada te, które już na nic się nie przydadzą. Podejmuje decyzję i zaczyna wszystko od początku.

Szafa może być metaforą życia. A porządek w szafie? To jest to.

Agnieszka Bugała, Wrocław

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy