Reklama

Ulegnijmy miłości, mimo wszystko...

Dłuższych fragmentów tych listów nie da się zacytować - są zbyt osobiste. Ich autorki, przeważnie kobiety przed trzydziestką, zwykle matki jednego lub dwojga dzieci, piszą o swoich mężach per "kamień", "skała", "ściana" czy "niemoc"... Chcą ich obudzić, chcą, by w jeszcze młodym wieku pomogli im spełniać chociaż niektóre marzenia.

Dłuższych fragmentów tych listów nie da się zacytować - są zbyt osobiste. Ich autorki, przeważnie kobiety przed trzydziestką, zwykle matki jednego lub dwojga dzieci, piszą o swoich mężach per "kamień", "skała", "ściana" czy "niemoc"... Chcą ich obudzić, chcą, by w jeszcze młodym wieku pomogli im spełniać chociaż niektóre marzenia.

A. ma kilkuletnią córeczkę. Pracuje w telewizji. Mąż jest informatykiem. Od ponad roku nie mogą się porozumieć w najprostszej sprawie. Czasem idą do łóżka, ale tylko czasem. A. nie ma już siły do tego, "by stale mieć inicjatywę w najdrobniejszej sprawie, nie wyłączając seksu".

B., po pięciu latach małżeństwa, zaczyna się zastanawiać, czy nie wystąpić o rozwód. Nie mają z mężem dzieci, a to, co ich do tej pory łączyło, zdaniem B. zaczęło gwałtownie zanikać. Spędzają ze sobą sporo czasu, bo razem pracują, ale są to "jakieś straszliwe pozory, które lada dzień ujawnią się z całą mocą". B. twierdzi, że nie dojrzała jeszcze do zmiany życiowego partnera, a gdy mówi o tym mężowi, ten się z niej śmieje...

Reklama

C. pisze wprost o swojej niemocy. O tym, że nie może z mężczyzny, ojca swoich dzieci, wydusić nic ponad to, co zwykło się uważać za "podstawowe obowiązki małżeńskie": pieniądze, seks raz na jakiś czas, zabawy z dziećmi i wspólne mieszkanie. C. chciałaby odrobiny szaleństwa: widzi, jak cenny jest upływający czas, czuje, jak w jej podświadomości "tkwią jeszcze jego obietnice z okresu narzeczeństwa". Jej mężczyzna przed ślubem "zdawał się obiecywać całkiem inne życie". Teraz coraz częściej mówi, że "trzeba twardo stąpać po ziemi, bo ziemia może się osunąć spod nóg".

I tak list za listem, mail za mailem... Postanowiłam coś z tym zrobić - przynajmniej ujawnić problem - bo aż żal czytać. Co tu zawodzi? Czy nie można było przed ślubem dostrzec tego wszystkiego? Czyżby znowu sprawdzało się jedno z najbardziej przykrych dla nas powiedzeń o Polaku (Polce) mądrym (mądrej) po szkodzie?

I sprawa najgorsza: w każdym z opisanych listów, a także w tych bardzo podobnych treścią, nie opisanych, zawarta jest prośba o radę, o wskazówki: co robić dalej? Jak z tym żyć? Poddać się czy podjąć wyzwanie? Co zrobić ze ścianą, jaka wyrasta między dwojgiem kochających się jeszcze kilka lat wcześniej ludzi?

Sytuacje i problemy, jakie rodzą się między dwojgiem ludzi, są tylko podobne - nigdy takie same. Dlatego trudno mierzyć je taką samą miarą. Można jedynie zachęcać do dialogu, do twórczych refleksji, do śmielszych czy odważniejszych czynów, do wspólnego analizowania wspólnego przecież życia. Omnia vincit amor et nos cedamus amori, czyli: miłość wszystko zwycięży, więc ulegnijmy miłości - wydaje się, że ta stara łacińska maksyma jest najlepszą odpowiedzią na te Wasze smutne listy.

Ola
olamola@interia.pl

Porozmawiaj o tym na Forum

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy