Reklama

W obronie Anety K.

Gdy okazało się, że poseł Łyżwiński nie jest ojcem dziecka Anety K., w pierwszej chwili byłam na nią wściekła. Jak ona mogła? Dlaczego to mówiła, skoro nie miała pewności? Wierzyłam, że jej zeznania utorują drogę innym kobietom, które dotąd nie miały odwagi mówić o wykorzystywaniu seksualnym.

Wierzyłam, że ta historia przyczyni się nie tylko do oczyszczenia naszej, pożal się Boże, klasy politycznej, ale do zmiany świadomości społecznej. Wierzyłam, że skończy się przymykanie oczu na molestowanie kobiet. Ale skoro poseł Łyżwiński nie jest ojcem, sprawa stała się mniej oczywista i łatwiej ją zamieść pod dywan, gdzie od takich spraw aż się kłębi.

I może trwałabym w swojej złości na Anetę K., gdyby nie senator Niesiołowski, który w programie "Kawa na ławę" stwierdził, że o całej tej Anecie K. należy jak najszybciej zapomnieć. Dlaczego? Bo skoro nie wie, kto jest ojcem jej dziecka, to jest kobietą nie najcięższych obyczajów. Straciła w oczach senatora nie tylko wiarygodność, ale i prawo głosu we własnej sprawie. Jako kobieta niemoralna nie powinna już mówić ani słowa. A przynajmniej my nie powinniśmy jej słuchać.

Reklama

Aneta K. od początku nie próbowała ustawiać się w lepszym świetle. Gdyby została radną sejmiku, nie ujawniłaby kompromitujących Samoobronę faktów. Nie twierdziła, że ujawnia je z powodu urażonej moralności, ale dlatego, że została oszukana. Zawarto z nią umowę, że jeśli będzie świadczyć usługi seksualne, będzie miała pracę. Aneta K., teraz już z trójką dzieci, została znów bez pracy, choć dotrzymała umowy. Nie twierdziła, że poseł Łyżwiński był jej jedynym partnerem seksualnym, a tam, gdzie partnerów jest więcej, co do ojcostwa można się pomylić. Cała ta sytuacja nie najlepiej o niej świadczy. Ale czy ofiara niemoralnych praktyk musi być wzorem moralności, aby była choć w części wiarygodna? To politycy powinni być jak żona Cezara. Poza wszelkim podejrzeniem. A nie są, co wynika nie tylko z zeznań Anety.

Nie, Aneta K. nie jest moją ulubioną bohaterką. Ale jeśli fakt posiadania wielu partnerów sprawia, że całkowicie traci się wiarygodność, to jak to jest z wiarygodnością mężczyzn? Nie chodzi mi o posła Łyżwińskiego, bo mam nadzieję, że jego brak wiarygodności, jeśli jeszcze nie jest, to już wkrótce stanie się oczywisty. Chodzi mi o te rzesze mężczyzn w takiej czy innej formie sprawujących władzę. Z władzą zwykle łączą się pieniądze i kobiety. I nikt się przeciw temu nie burzy, dopóki prawda nie wyjdzie na jaw. Ale czy senator Niesiołowski naprawdę o tym nie wie? Gdyby ci wszyscy mężczyźni, którzy mają kochanki albo korzystają z agencji towarzyskich, tracili przez to wiarygodność, ilu zostałoby tych, którzy mają prawo głośno mówić?

A te reklamy widział Pan, Panie Senatorze? Te nagie lub półnagie kobiety na plakatach? Nie przeszkadza to Panu? Ach, wiem, że nie, to tylko minister Środa i inne nawiedzone feministki protestowały, nie wiadomo czemu. Przecież kobiety są jak kwiaty, tak pięknie służą do ozdoby. Przez wieki uważano, że rozgłos nie przystoi kobiecie. Już Perykles twierdził, że "największą chwałą kobiety jest, aby jak najmniej o niej mówiono". I tak zostało. A jeśli już kobiety same mówią, to muszą być czyste moralnie. I nie daj Boże, żeby rwały się do polityki, bo to już nie są kobiety. To kobietony, jak określił poseł Kurski. Bo kobieta ma być miła i uległa, a już na pewno nie powinna walczyć o swoje prawa. I właściwie o jakie? Więc trochę już wiadomo o jakie.

I to dzięki Anecie K. Ona głośno powiedziała to, o czym powszechnie wiadomo. Że kobietom trudno znaleźć pracę, a bez pracy nie mogą utrzymać siebie i dzieci. Że tę sytuację wykorzystują mężczyźni, składając im niemoralne propozycje. W kraju, gdzie jednym ruchem zlikwidowano Biuro Pełnomocnika ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn, ta nierówność nikogo nie dziwi. Odwieczne przyzwolenie na wolność seksualną mężczyzn sprawia, że i kobiety nie widzą w niej nic złego. Niektóre, jak posłanka Hojarska, same chciałyby być molestowane.

Aneta K. przyjęła niemoralną propozycję, żeby dostać pracę. Inne już ją mają. Co wieczór w telewizji dziewczyna w bikini wdzięczy się i pręży, namawiając, by do niej dzwonić albo przysyłać SMS-y. Służy jako przynęta do wyciągania pieniędzy. Jako wabik. Nie przeszkadza to Panu, Panie Senatorze? Mnie przeszkadza. Nie chcę, by kobiety były traktowane przedmiotowo. By można ich było używać. Ile kobiet w Polsce jest molestowanych? Nie wiadomo, bo milczą. Dlaczego? Pamięta Pan, jak skończyła się sprawa molestowania kobiet w fabryce "Frito Lay"? Mężczyźni zaprzeczali, ich żony protestowały, twierdziły, że mężowie są niewinni. To znaczy, że to dobre chłopy, że jeszcze mogą - usłyszeliśmy niedawno z ust posłanki Łyżwińskiej. I póki mogą, korzystają ze swej władzy. Ale może dzięki Anecie K. będzie im nieco trudniej?

Żyjemy w kulturze zdominowanej przez mężczyzn, w kulturze o podwójnej moralności, gdzie to kobiety są lekkich obyczajów, a nie mężczyźni, którzy je wykorzystują. To na kobiety spada całe odium, choć nie one są winne. Dlatego tak trudno im mówić o gwałtach, o molestowaniu, o przemocy. Aneta K. odważyła się na to. Wierzę, że za nią pójdą inne. Przełamią wstyd i lęk. Po to, by sytuacja kobiet się zmieniła. Nie jesteśmy gorszą płcią. Jesteśmy tylko gorzej traktowane. Aneta K. jest ofiarą systemu, w którym jedna płeć ma odwieczną przewagę nad drugą. Nawet jeśli Aneta K. nie jest moralnie czysta, nawet jeśli nie miała jednoznacznie czystych intencji, to zrobiła krok, żeby go zmienić. Od nas zależy reszta.

Hanna Samson

Przeczytaj też:
Ksiądz Kazimierz Sowa: "Badanie dna"
Konrad Piasecki: "Seksualny zamach stanu?"

Dowiedz się więcej na temat: posłowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy