Reklama

Ciążowe zmory

Kiedy ogłosisz światu radosną nowinę, będziesz mogła zaobserwować najróżniejsze reakcje otoczenia. Od euforii, przez dyplomatyczne milczenie, aż do współczucia.

Najprawdopodobniej tego ostatniego w ogóle nie zauważysz, bo taka wiadomość nie pozwala się skupiać na negatywach przez pierwszych kilka dni, a czasem nawet tygodni. W ogóle nie pozwala się skupić na niczym innym poza własnym brzuchem.

Rada: Warto przeżywać ten początek wspólnie. Pierwsze USG wykonałam ok. 11 tygodnia ciąży. Mały punkcik z bijącym sercem oczywiście mnie rozczulił. Podarowaliśmy babci zdjęcie tego punkcika w ramce, żeby sobie mogła popatrzeć na wnuka. Mając oczywiście nadzieję graniczącą z pewnością, że to chłopiec. Roboczo nazywaliśmy maleństwo Zygota Jankowska, i tak już zostało aż do wyboru imienia.

Ciąża to dziwny stan, którego większość ludzi trochę się boi. Wiele zależy od rodzaju znajomych. Czy są to ludzie nastawieni na posiadanie dzieci, czy też wręcz odwrotnie? Nasze towarzystwo jest bardzo mieszane. Należy do niego moja bratowa, która niedawno urodziła córeczkę i jest poruszona każdą ciążą. Moją "zaplanowała" już dawno temu i tylko czekała na radosną nowinę. Mamy koleżankę, która też chce mieć niebawem dziecko, jest w moim wieku i lubi się angażować. Ale znamy też kobiety w wolnych związkach, które wcale o tym nie myślą.

Reklama

Jeszcze do niedawna i ja bardziej się skłaniałam w ich kierunku niż tych zapalonych do sprawy powiększania rodziny. Osoby pierwszego rodzaju cieszą się, wspomagają, zachęcają, dodają otuchy i zamęczają. Te drugie też raczej się cieszą, ale bardziej na dystans, nie bardzo wiedząc, jak często się z nami spotykać, o czym rozmawiać, czy w ogóle poruszać ten temat, a jeśli tak, to w jakim stopniu?

Zwłaszcza że ten konkretny temat w ogóle nie dotyczy ich życia i bardzo mało je obchodzi. Moja rada - staraj się szanować ich odczucia i nie zamęczaj opowieściami o zarodkach i trymestrach, bo może się to okazać ich, a nie twoją zmorą ciążową. Denerwujące było za to wysłuchiwanie od ludzi niemających dzieci, najczęściej mężczyzn, dobrze znanych uwag w rodzaju: "Ciąża to nie choroba". Pewnie, że nie choroba, ale wiąże się z nią mnóstwo irytujących dolegliwości, które nie zawsze pozwalają "wyskoczyć na piwo".

Czasem po prostu się nie ma ochoty, bo brzuch jest duży, nogi obolałe, ciuchy za ciasne, a dzieciak kopie. Jak to wytłumaczyć facetowi z dużym brzuchem, który nalega na spotkanie? Nie wiem, pewnie do swojego brzucha już się przyzwyczaił i nie widzi powodu do narzekań. Czasem, słowo daję, miałam ochotę sama kopnąć takiego przyjemniaczka, by poczuł, jak to jest. Ale te ataki agresji zwalam na hormony. Teraz znajomi są przy mnie całkowicie bezpieczni, a na piwo i tak rzadziej wyskakujemy, bo z dzieckiem po prostu się nie da. Na dłuższą metę nie do uniknięcia jest ograniczenie w ciąży kontaktów towarzyskich.

Ale to bardziej z powodu samopoczucia ciążowego i zapracowania niż niechęci do spotykania się z ludźmi. Trudno planować wycieczkę w góry, kiedy myśli się tylko o spaniu i wymiotowaniu. Potem ciężko umówić się nawet na grilla w lesie, kiedy wiadomo, że co kwadrans trzeba będzie biegać w krzaki na siku. Znam twardzielki, które potrafiły w ósmym miesiącu balować do rana na imprezach tylko po to, żeby udowodnić swoim mężczyznom, że "ciąża to nie choroba". Zapytane podczas wdrapywania się na czwarte piętro, czy są zmęczone, odpowiadały (starając się nie rzęzić): "Oczywiście, że nie". To zmora źle pojętej ambicji.

Zaciskanie zębów w trudnych sytuacjach to jedna sprawa, a użalanie się nad sobą to coś zupełnie innego. Szybko doszłam do wniosku, że nie chcę być kobietą zamęczająca wszystkich dookoła swoim stanem i jeśli nie miałam siły lub ochoty, po prostu rezygnowałam ze spotkania. Z tego samego powodu krótko odpowiadałam na grzecznościowe pytania o ciążę, i to tylko wtedy, gdy ktoś inny zaczął ten temat. Wiele ciężarnych myśli, że kiedy ktoś znajomy pyta, co słychać, zawsze pyta o ciążę. Nic bardziej mylnego.

Do takiego zdystansowanego podejścia przekonało mnie jedno półgodzinne spotkanie z pewną daleką znajomą, na którą mieliśmy pecha trafi ć przypadkiem na targach książki. To był pierwszy trymestr i czułam się podle - jak na wspomnianym wyżej kacu. A tu wpadliśmy na nią, wychodząc z budynku. I klops.

Niejako z marszu zaczęła snuć własną, niekończącą się opowieść o niewyobrażalnym szczęściu, jakim jest ciąża i potem wychowywanie dziecka (czyli są osoby, które odczuwają to jako jedno wielkie pasmo błogostanu). Na nasze nieszczęście jej dziecko chodziło już do przedszkola, a my musieliśmy wysłuchać jego życiorysu od początku do końca. Łącznie z datą, kiedy poczuła pierwsze ruchy w swym łonie.

Rada: Dla dobra własnego i otoczenia nigdy nie rozpędzaj się z opowiadaniem o przypadłościach ciążowych, badaniach, planowaniu rodziny itp. A wierz mi, że pokusa gadania tylko o tym jest naprawdę trudna do opanowania.

Dziękowałam Bogu, że jej dziecko nie chodzi do liceum. Wtedy właśnie postanowiłam, że nigdy nikomu nie zepsuję tak choćby kwadransa. Ta prawie nieznajoma mieszka bardzo blisko nas i do dziś za każdym razem, kiedy wychodzę po bułki, drżę, że spotkam ją przypadkiem i będę musiała wysłuchać dalszego ciągu jej opowieści. Inną zmorą, która, jak przypuszczam, przytrafi a się każdemu, są porównania rodzinne.

Pech chciał, że moja bliska kuzynka zaszła w ciążę dokładnie w tym samym czasie co ja. Ale nawet jeśli nie masz takiej kuzynki, to zawsze jest jakaś sąsiadka, koleżanka, a w najgorszym wypadku wspominki: "Jak ja byłam w ciąży z tobą". Oczywiście wszystkie podręczniki o ciąży zaczynają się od tego, że każdy przypadek jest inny i powinien być rozpatrywany indywidualnie. Mamy, ciocie i babcie wiedzą jednak lepiej. Z tą moją kuzynką siłą rzeczy spotykałam się podczas rodzinnych świąt, a wtedy zaczynał się festiwal porównań: "Myślę, że ty masz większy brzuch, ona pełniejszy biust". "Najlepiej stańcie obok siebie, niech dobrze się przyjrzę".

Nawet gdy nie widywałam Kingi, zawsze dostawałam garść świeżych informacji o tym, jak wygląda jej pępek, jakie ubrania nosi i czy waży więcej ode mnie. I oczywiście, która z nas ma talię, a która jest pełniejsza na twarzy.

Za każdym razem odpowiadałam spokojnie, że kobiety różnie przechodzą ciążę. Wszyscy mi przytakiwali, ale każdy swoje wiedział, wwwrrrr. A najbardziej irytowały mnie pytania o to, która z nas pierwsza urodzi (jakbym była lekarzem lub jasnowidzem). Terminy miałyśmy zbliżone, a nasze rodziny traktowały to jak swoisty wyścig. Nie wiem, czy nie robiono zakładów za naszymi plecami. Na szczęście Kinga się zlitowała i urodziła miesiąc przed terminem, więc wyścig stracił rację bytu. Tak, w ciąży sporo można się nasłuchać. Trzeba sporej zręczności, by uniknąć bodaj chociaż części tych opowieści.

Rozumiem, że dla każdej kobiety wydanie na świat dziecka to ogromne przeżycie, ale chyba nie ma potrzeby raczenia wszystkich przy rodzinnym obiedzie co krwawszymi relacjami z porodu? Zwłaszcza mężczyźni jakoś tracą przy tym apetyt. Najprostszą receptą na to jest jasne poinformowanie, że nie chce się tego słuchać. Rzecz jasna, musisz się liczyć z reakcją w postaci wielkiej obrazy. Ale zapewniam, że lepsze to, niż półgodzinne skręcanie się na krześle przy opowieści o docinaniu pępowiny, przepychaniu dziecka na siłę czy porodzie kleszczowym. Takie rzeczy lepiej zostawić sobie do szkoły rodzenia, bo to, że do porodu trzeba się fachowo przygotować, jest chyba jasne.

Zawsze też znajdzie się jakaś znajoma, najczęściej posunięta w latach, która zna wszystkie najgorsze przypadki. A zna ich wiele z racji swojego wieku i wrodzonej ciekawości, żeby nie powiedzieć wścibstwa. Problem polega na tym, że wiek wiąże się również ze sklerozą. Zatem jeśli wydaje ci się, że wpadając na panią Kazię, zdołasz ją przekonać, że już to kiedyś opowiadała, jesteś w błędzie. Unikaj pani Kazi, jeśli nie chcesz usłyszeć, że to, iż obecnie z ciążą u ciebie wszystko dobrze, wcale nie oznacza, że tak będzie do końca.

Już ona postara się przekonać cię o tym, a ty, wdając się w dyskusję, skończysz oblana zimnym potem. Wykręcanie się od rozmowy też właściwie niewiele pomoże, bo twój brzuch po prostu wyzwala w pani Kazi falę wspomnień, nad którą nie potrafi zapanować. Więc zwyczajnie uciekaj, a jeśli nie możesz, to poczuj się słabo i idź się położyć.

Fragment książki "Jak przeżyć ciążę i pierwszy rok życia dziecka".

Autor: Anna Jankowska

Wydawnictwo BELLONA

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy