Dzieciństwo bez książek

Jak rozwija się dziecko pozbawione kontaktu z literaturą, co daje wspólne czytanie, a co może zrobić szkoła gdy ze strony rodziców nie wypływa zachęta do czytania dla ich pociechy - odpowiada dr hab. Zofia Agnieszka Kłakówna.

dr hab. Zofia Agnieszka Kłakówna fot. Agnieszka Kantaruk
Modny Kraków

Ale można zastanowić się też, co właściwie oznacza kontakt z literaturą, bo mówimy tu chyba przede wszystkim o czytaniu literatury pięknej, i czego się po tym kontakcie spodziewać. Ja bym powiedziała, że czytanie to forma spotkania z innym człowiekiem, który wymyślił jakiś świat, jakiś świat ukazuje i coś poprzez tę kreację komunikuje. To jest czasem jak spoglądanie w zwierciadło.

Literatura to przecież forma porozumiewania się z innymi, forma mówienia o świecie, o sobie, o innych, a czytanie to poszerzanie własnego świata o wizje innych, o doświadczenia innych ludzi.

Jeśli w taki sposób o czytaniu pomyślimy, to w związku z obrazkiem, który pani zarysowała na początku, powstaje pytanie, jak wychowują się dzieci w domach, w których nikt z nimi naprawdę nie rozmawia, w których w ogóle nie widzi się potrzeby rozmawiania z dziećmi, w których dzieciom się nie poświęca czasu?

W najwcześniejszym dzieciństwie, gdy dziecko samo jeszcze nie umie czytać, gdy w sprawie ewentualnego czytania zdane jest na dorosłych, ważniejsze od samego tego czytania jest bycie razem, kontakt z kimś, kto kocha, bliskość. Jeśli ze wspólnym oglądaniem i czytaniem wiąże się poczucie bezpieczeństwa, bliskości, porozumienia, bycia razem, to te pozytywne emocje obejmują też książkę, budują do książki pozytywne nastawienie. Muszę jednak zaznaczyć, że zdarzają się również domy, w których pełno jest książek i rodzice nie wyobrażają sobie, żeby ich dziecko nie interesowało się książkami i książek nie czytało, a dziecko ma swoje priorytety i mimo najrozmaitszych zachęt czytać nie chce. Tak też bywa. Kończy się zwykle na swoistych przetargach.

Z ostatnio opublikowanych w mediach raportów wynika, że statystyczny Polak czyta pół książki rocznie. Skąd to się wzięło, że jeszcze 20 lat temu istniał kult książki i czytelnictwa, a teraz nie ustają lamenty: Polacy nie czytają.
Funkcjonowaliśmy w innej rzeczywistości. Świat się zmienił. Dziecko łatwo uwieść gadżetami... Tak samo zresztą, jak wielu dorosłych. Tak naprawdę myślę jednak, że zawsze byli tacy, którzy pracowali na podwyższenie statystyk czytelniczych i tacy, którzy nie mieli w nich żadnego udziału.

Czytanie, a zwłaszcza myślenie o przeczytanym, to poza wszystkim ciężka praca. Jest na przykład ciekawa książka Spitzera, uczonego lekarza, profesora, który specjalizuje się w neurobiologicznych badaniach nad mózgiem. Spitzer pisze: "Nasz mózg nie jest stworzony do czytania. Powstawał na długo przed wynalezieniem pisma i na skutek warunków życiowych, które z dzisiejszymi nie miały nic wspólnego". Fakt zatem, że w ogóle jesteśmy w stanie nauczyć się czytać i to stosunkowo prędko, świadczy o tym, jak niezwykłym instrumentem jest mózg ludzki. W kontekście historii rozwoju ludzkiego mózgu - powiada Spitzer - "mózg ma się do czytania jak traktor do wyścigu formuły 1, gdy na przygotowanie do startu dostaniemy dwie godziny".

Co może zrobić szkoła gdy dziecko nie wynosi z domu nawyku obcowania z książkami?
Szkoła ma w takiej sytuacji utrudnione zadanie, ale dużo zależy od nauczycieli. Dostałam kiedyś list od dziewczynki z czwartej klasy, która uczyła się z naszych podręczników. Ta dziewczyna pochwaliła nas za te podręczniki, ale wyznała, że "za czytaniem nie przepada". Lubi za to, gdy jej pani "głośno czyta".

Jeśli nauczyciel dużo i dobrze czyta dzieciom głośno i sam naprawdę interesuje się tym, co czyta, może sprawić, że jego uczniowie uznają czytanie za wartość. Wyobraźmy sobie, że w szkole zaprowadza się na przykład zwyczaj "15 minut dla czytania" i wtedy czytają wszyscy - dzieci, woźny, sprzątaczki, nauczyciele, dyrektor, każdy, kto akurat w szkole jest. Choćby gazety.

To sprawa organizacji pracy i kształtowania nawyków, sugerowanie wzorów zachowań. Robią tak ludzie w dalekim świecie. Można też organizować spotkania, podczas których zaproszeni goście - w tym rodzice - czytają głośno fragmenty swoich ulubionych książek. Można organizować konkursy najrozmaitszego typu, wystawy itp. Ważne też, jak się dobiera proponowaną dzieciom lekturę. Trzeba szukać takiej, która odpowiada w jakiś sposób na dziecięce potrzeby. Nie zalecać lektury dlatego, że w ogóle jest, lecz dlatego, że pozwala rozmawiać z dziećmi o tym, co dla nich ważne.

Na czym polega różnica w kształtowaniu wyobraźni dziecka poprzez lekturę, a poprzez przekazy audiowizualne takie jak telewizja czy gry komputerowe? Jaki powinien być podręcznik dla dziecka ukształtowanego przez takie bodźce, by zawarta w nim wiedza w ogóle miała szansę dotrzeć do młodego odbiorcy?

To skomplikowana sprawa. Mówi się, że współczesna kultura atakuje obrazami. Niektórzy burzą się przeciwko temu i gotowi urządzać krucjaty. Ja myślę, że krucjaty to niedobry pomysł. Trzeba się zajmować w szkole także tym, co fascynuje dzieci i światem takim, jaki jest. Rodzice i nauczyciele powinni zwracać uwagę na to, czym się dziecko zajmuje i czy gry, które mu kupują, są odpowiednie do jego wieku. Znam prace, które dowodzą, że gry komputerowe pozwalają rozpoznawać różne sytuacje przez doświadczenie i to jest dobre. W każdym razie krytykowanie zainteresowań dzieci nie jest wyjściem.

W jaki sposób podsuwać dziecku książki do czytania w czasie wolnym? Od czego zacząć, w jakim wieku, jak kontynuować?
Ukazuje się współcześnie wiele dobrej literatury dla dzieci i młodzieży. Zaczynać trzeba jak najwcześniej. O czytaniu dzieciom przez dorosłych już mówiłam, że jest ważne. Ważne też, żeby rozmawiać o przeczytanym. Niedawno w Znaku ukazała się książeczka francuskich autorów przeznaczona dla przedszkolaków i ich rodziców. Świetna - "O Grzesiu, chłopczyku, który nie przestawał zadawać pytań". Pytania te dotyczą tego, co interesuje dziecko, ale takie problemy interesują każdego, choć każdy formułuje je inaczej, zależnie od tego, kim jest i co już o świecie wie. Na przykład: "Dlaczego nie jesteśmy tacy sami?", "Jak urodził się świat?", "Dlaczego nie mogę robić tego, co chcę?", "Co to jest śmierć?". Dużo można by o tej książeczce powiedzieć. Szczególnie jednak chciałabym podkreślić to, że zapisom rozmów bohatera ze swymi rodzicami towarzyszą znakomite ilustracje. Po lewej stronie rysunki i w dymkach pytanie oraz odpowiedź rodzica, a po prawej ilustracja, która w innym systemie znaków komunikuje tę samą prawdę. Książeczka dla przedszkolaków do wspólnego czytania i rozmawiania. Kto chciałby podpowiedzi lekturowych dla starszych dzieci, może zajrzeć do naszych podręczników. W każdym prezentujemy planszę z wielką liczbą dobrych książek.

Co z klasycznymi lekturami dla dzieci - czy bohaterowie, którzy wychowali kilkanaście poprzednich pokoleń mają szansę zainteresować współczesnego młodego czytelnika?
Są lektury klasyczne i "klasyczniejsze". Te drugie mają w sobie uniwersalność - za takie uważam na przykład książki Macieja Wojtyszki, "Tajemniczy ogród", serię "Muminków" czy "Opowieści z Narnii". Są takie, które ważne są szczególnie dla nas. Twórczość Sienkiewicza na przykład, ale młodzież już się nimi niespecjalnie zachwyca. Przygody z "W pustyni i w puszczy" nie każde dziecko dziś biorą, a nie wyobrażam też sobie, żeby po takiej lekturze nie rozmawiać z dziećmi o tym, jak i dlaczego ukazywani są występujący tam bohaterowie. Nie sądzę też, żeby dało się udowodnić, że bez przeczytania takich to a takich konkretnych książek nie ma zbawienia. Ale na wszelki wypadek warto sprawdzać, czy nie chodzi akurat o te, które dzieci i młodzież zainteresują.

Poznałam kiedyś gimnazjalistę, który szczycił się tym, że nie czyta książek. Jaki, z punktu widzenia pani doświadczenia pedagogicznego, wynika obraz stosunku współczesnych dzieci do książek?
A ja słyszałam kiedyś w autobusie rozmowę dwóch chłopaków w wieku gimnazjalnym, zaśmiewających się do ostateczności z pomysłu, że mogliby pójść do muzeum, bo przejeżdżaliśmy właśnie koło Muzeum Narodowego. Czasem mówi się takie rzeczy "dla fasonu", z różnych powodów. Jeżeli ów gimnazjalista "się szczycił" swoją ignorancją, to może wyrażał w ten sposób bunt przeciwko przymusowi czytania tego, czego nie rozumiał, a do czego był przymuszany. Bo tak naprawdę to są tacy i tacy. Jedni ciągle "pożerają" lektury, inni wcale nie czytają, są tacy, którzy proponują lekturę i tacy, którzy nie przyjmują propozycji. Zawsze tak było i myślę, że tak będzie. Najgorsze zaś, co można zrobić w stosunku do niechętnych czytaniu dzieci i młodzieży, to dawać im zamiast lektury bryki.

Rozmawiała Agnieszka Kantaruk

dr hab. Zofia Agnieszka Kłakówna - polonistka, współautorka "To lubię!", jedynego w historii polskiej oświaty cyklu programów i podręczników do języka polskiego stworzonego przez ten sam zespół autorów na trzy poziomy nauczania, więc dla klas IV-VI szkoły podstawowej, I-III gimnazjum, I-III liceum. Od 19 lat redaguje metodyczne pismo dla nauczycieli polonistów, najpierw pt. "Ojczyzna-Polszczyzna", później "Nowa Polszczyzna". Pomysłodawczyni i redaktorka serii książek dla nauczycieli Metodyczna Biblioteka "To lubię!". Według recenzentów jej dorobku: skrajnie niezależna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie stale pracuje w zespole, osoba ze skłonnościami do projektowania prac długodystansowych, czuła na urodę detali. Uzależniona od czytania i roweru. Gotuje dobrze, ale rzadko. Spośród własnych tekstów najbardziej lubi podręczne przepisy kulinarne. Poza tym lubi pracować jako nauczycielka i zawsze bardzo lubi swych uczniów. Przeżyła kiedyś katastrofę morską i od tamtej pory pracuje "na odrobek" za darowane życie.