Nasza pierwsza majówka
Planując wyjazd z dzieckiem, trzeba być doskonałym strategiem. Zarówno pakowanie, podróż, jak i pobyt na miejscu wymagają od rodziców nie lada organizacji.
Zbliżał się długi majowy weekend i stwierdziliśmy, że dobrze byłoby gdzieś wyjechać. Pola miała już 9 miesięcy, więc uznaliśmy, że można odważyć się na dłuższą wyprawę. Zdecydowaliśmy się pojechać na tydzień nad morze. Sprawa wydawała się prosta: trzeba tylko się spakować, wsiąść w samochód i... dojechać na miejsce. Okazało się jednak, że dłuższy pobyt z dzieckiem poza domem wiąże się z mnóstwem szczegółów, które trzeba brać pod uwagę.
Najpierw zrobiliśmy z żoną listę potrzebnych rzeczy. Ela pisała, a ja przeliczałem, ile miejsca zajmą w bagażniku. Zaczęliśmy od największych: wózek (1/2 bagażnika), łóżeczko turystyczne (1/4 bagażnika), wanienka do kąpieli (1/4 bagażnika) i... klops! Ledwo co doszliśmy do trzeciego punktu listy, a już wyczerpaliśmy możliwości przewozowe naszego samochodu...
Z czegoś trzeba było więc zrezygnować. Ela wpadła na pomysł, żeby nie zabierać wanienki, tylko kupić ją na miejscu. Tym sposobem jedna czwarta bagażnika była z powrotem do dyspozycji. Szkoda, że jako młodzi i jeszcze niedoświadczeni rodzice nie wiedzieliśmy np., że w niektórych pensjonatach i hotelach istnieje możliwość wypożyczenia dziecięcego łóżeczka. Wiąże się z tym jeszcze jedno udogodnienie - nie trzeba zabierać pozostałego wyposażenia: materacyka, prześcieradełka, kołderki, poszwy, a także poduszeczki i poszewki.
To naprawdę duże ułatwienie i oszczędność miejsca w samochodzie. Nie byliśmy jednak świadomi, że są takie możliwości, więc zapakowaliśmy łóżeczko turystyczne wraz z całym wyposażeniem. Potem musieliśmy skupić się na pakowaniu dziesiątek mniejszych, ale nie mniej ważnych akcesoriów, bez których nie można się obyć, będąc z dzieckiem poza domem.
Przekonałem się, że... warto wcześniej zadzwonić do pensjonatu i upewnić się, co jest dostępne na miejscu. W ten sposób można uniknąć zbędnych bagaży.
Jedzenie: przygotowując zapasy, nie zastanawialiśmy się, jak dużo ich wziąć, ponieważ sklepy w miejscowościach wypoczynkowych są zwykle świetnie wyposażone. Ważniejsze było to, by dobrze się spakować, aby wszystko, co potrzebne było pod ręką. Wiedzieliśmy, że musimy przygotować jedzenie dla córeczki nie tylko na podróż, ale też na cały pierwszy dzień pobytu.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że zanim się zameldujemy, przeniesiemy wszystko z samochodu do pokoju i rozpakujemy, minie dużo czasu. Oprócz jedzenia musieliśmy też zabrać odpowiedni zapas herbatek i soczków dla malutkiej.
Ubranka: ilość potrzebnych ciuszków dla Poli była proporcjonalna do liczby dni pobytu. Tylko pomnożyliśmy tę liczbę przez 2, a nawet przez 3, bo mała zaczynała już "sama" jeść, a po każdej takiej próbie trzeba było ją przebierać.
Przybory kuchenne: aby zjeść posiłek, Pola musiała mieć własne sztućce, ulubioną (nietłukącą się) miseczkę, swój talerzyk i kubeczek i obowiązkowo zapas śliniaczków.
Artykuły higieniczne: zajęły największą torbę, a przecież jechaliśmy tylko na tydzień! Zabraliśmy ze sobą m.in.: zapas pieluszek jednorazowych, mokre chusteczki, krem łagodzący odparzenia, podkłady do przewijania, torebki na zużyte pieluchy, ręczniczki, płyn do kąpieli i szampon do włosów oraz rezerwowo balsam do nawilżania ciała. A ja zawsze myślałem, że to żona zabierała dużo kosmetyków...
Zabawki: nie mogliśmy zapomnieć o ulubionej przytulance Poli - koniku Zdzisiu. Wzięliśmy też różne książeczki i grzechotki. Przydały się w trasie.
Przekonałem się, że... wyjeżdżając z dzieckiem - czy to na jeden, czy na siedem dni - musimy zabrać ze sobą praktycznie tyle samo akcesoriów. Zmienia się tylko liczba ubranek, ale one akurat nie zajmują tak dużo miejsca.
Spakowani - mogliśmy wyruszać w drogę. Zastanawiałem się, o jakiej porze podróż z dzieckiem będzie dla niego najmniej dotkliwa? Świetnym wyjściem byłby wyjazd wieczorem i dojazd do celu nocą. Mała wtedy spokojnie śpi, więc nie odczuwałaby dolegliwości związanych z jazdą autem. Doszedłem jednak do wniosku, że podróż w nocy sprawdzi się w drodze powrotnej do domu. Wrócimy wtedy do własnego, przygotowanego na przyjęcie Poli mieszkania, w którym wszystko będzie na nią czekało: łóżeczko, piżamka, itd.
Wystarczy, że Ela przeniesie córeczkę do jej pokoiku. A ja będę mógł wtedy spokojnie rozpakować samochód... Jazda nocą nad morze nie była możliwa, ponieważ jechaliśmy w nowe, nieznane miejsce. Nie wiedzieliśmy, jak będzie wyposażony pokój, jak daleko trzeba będzie nieść śpiące dziecko oraz pakunki z samochodu. W takiej sytuacji pozostało jedno wyjście - jechać w dzień. Pogoda na szczęście nam dopisała, więc obowiązkowe przystanki na trasie były znacznie przyjemniejsze. A było ich sporo...
Podczas postoju wyjmowaliśmy Polę z fotelika, żeby wyprostowała kręgosłup, karmiliśmy ją i zmienialiśmy jej pieluszkę. Najedzona i przewinięta córeczka szybko zasypiała. Problem pojawiał się, gdy Pola się budziła, bo zwykle głośnym płaczem zaczynała domagać się karmienia.
Dobrze, że Ela karmiła malutką piersią: dzięki temu odpadało nam zamieszanie związane z przygotowywaniem mleka - nie musieliśmy podgrzewać wody, odmierzać mieszanki i myć butelki. A nasz mały głodomorek mógł dostać posiłek, gdy tylko się o niego upomniał.
Przekonałem się, że... podróżując z małym dzieckiem, należy przygotować się na częstsze postoje. Zwykle co dwie godziny trzeba się zatrzymać, aby przewinąć i nakarmić maluszka.
Majówka z dzieckiem różniła się od naszych wcześniejszych wyjazdów. Była zdecydowanie lepiej i rozsądniej zaplanowana. Wcześniej, gdy jeździliśmy sami, chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej. Ale z dzieckiem wszystko trwa dłużej, więc nasz program wycieczkowy nie mógł być zbyt napięty. Poza tym, pozostawała jeszcze kwestia dotarcia w różne miejsca.
Tam, gdzie wygodniej było jechać wózkiem, to znaczy po chodnikach i asfaltach, zabieraliśmy Polę w spacerówce. Jeśli wybieraliśmy się na przechadzkę do lasu, na plażę lub do muzeum, niosłem córeczkę w specjalnym nosidełku (całe szczęście, że pamiętaliśmy o tym, by je zabrać!). Pierwsze ciepłe dni na plaży pozwoliły córeczce zapoznać się z nadmorskim piaskiem. Niestety, Pola była właśnie na etapie wkładania wszystkiego do buzi, więc oczywiście chciała spróbować, jak on smakuje... Problemem była też jej chęć wchodzenia do wody.
Chociaż nasza córeczka dopiero zaczynała się samodzielnie przemieszczać, uparcie zmierzała w stronę morza, więc trzeba ją było ciągle mieć na oku. Ostatniego dnia przed wyjazdem zorientowałem się, że idealnym wyjściem jest wykopanie jej własnego "grajdołka". Pola świetnie się w nim bawiła, używając wiaderka i łopatki, a my z żoną mogliśmy w tym czasie np. coś zjeść. Robiliśmy to na zmianę.
Najpierw żona karmiła córeczkę, a ja w tym czasie zjadałem swoją porcję, a potem ja karmiłem lub zabawiałem Polę, żeby Ela mogła spokojnie zjeść. Największa zmiana związana ze sposobem spędzania czasu na wyjeździe dotyczyła wieczorów. Skończyły się posiadówki na plaży aż do zmierzchu... O tej porze musieliśmy bowiem wracać do pokoju, żeby nakarmić i wykąpać Polę, a potem położyć ją spać.
Jednak ostatniego wieczoru pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa. Owinęliśmy Polę kocykiem w wózeczku i zostaliśmy na plaży po zachodzie słońca. Potem wróciliśmy do pensjonatu, bo trzeba było zająć się pakowaniem...
Przekonałem się, że... wyjazd z malcem wygląda całkiem inaczej i wymaga pewnych poświęceń, ale też pozwala rodzicom odkrywać świat na nowo. Radość dziecka wynikająca z zabawy na plaży czy wejścia po raz pierwszy do morza udziela się również mamie i tacie. I to jest nagroda za różne wyrzeczenia.