Ale się działo!
Burzliwy romans z cyganem z Andaluzji to tylko jeden z epizodów niezwykłej opowieści szalonej restauratorki o dorastaniu. Już jako dziecko dawała wszystkim w kość.

Ojciec najbardziej nieprzewidywalnej polskiej restauratorki był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej. To dlatego cała rodzina często się przeprowadzała. Do innego kraju, nawet na inny kontynent.
Gdy Magda była mała, przez kilka lat mieszkali w Bułgarii. Bułgarski był jej pierwszym językiem, a z Sofią wiążą się jej najwcześniejsze wspomnienia. "Pamiętam, jak moja ukochana niania zabierała mnie i mojego brata w góry.
Uwielbialiśmy te wyprawy. Niania trzymała dla nas w plecaku bardzo dziwną papkę: posiekana, prawie surowa wątróbka jagnięca zmieszana z czerwonym winem, kaszkawałem (rodzaj sera, przyp. red.) i białym chlebem". Magda Gessler żartuje, że to właśnie temu daniu do dziś zawdzięcza witalność i energię.
W Bułgarii narodziła się jej miłość do tańca. "Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, że zostanę baletnicą". Sala gimnastyczna, w której tańczyła przebrana za śnieżynkę, to jedno z jej ukochanych miejsc z dzieciństwa. Ale z czasem dużo ważniejsze okazało się inne - kuchnia. W niej z pomocą gosposi, już jako dziecko, wyczarowywała pierwsze potrawy.
Nigdy nie była grzeczną dziewczynką, z tych, co to idą do nieba. Ona zawsze szła tam, gdzie chciała. Zamiast bawić się lalkami, wolała wspinać się na drzewa. Kiedy koleżanki grały w klasy, ona z bandą chłopaków pływała w dzikich basenach morskich. "Musiało się coś dziać, nie znosiłam nudy" - śmieje się dzisiaj. Kroku dotrzymywał jej młodszy o trzy lata brat Piotr (Ikonowicz, polityk, przyp.red.). "Byliśmy dla rodziców i dla niani prawdziwym utrapieniem. Nie wiedzieli, jak sobie z nami poradzić".

Dzieciństwo
Niesforne rodzeństwo przyprawiało wszystkich o ból głowy. A to wymykali się z domu, by pod osłoną nocy eksplorować miasto, a to wdrapywali się na dach...
Pewnego razu doprowadzeni do ostateczności rodzice zastawili wyjście z pokoju dzieci wielką drewnianą szafą, ale małe urwisy zdołały ją przesunąć. Po wydostaniu się na wolność, na znak triumfu, wybiły jeszcze szybę w drzwiach! Nic dziwnego, że w oknach domu zainstalowano kraty, by dzieci nie mogły wyskakiwać...

Kilka lat później nastoletnia Magda dawała się też we znaki nauczycielom. Nie lubiła szkoły, zwłaszcza polskiej, peerelowskiej.
"Do dziś moja wychowawczyni, pani Mrączkowska, pamięta, jak w czasie transmisji przemówienia Edwarda Gierka wyprowadziłam całą klasę przez okno. Cudem nie zostałam wtedy wyrzucona ze szkoły".
Innego razu na apelu zapytano ją, dlaczego nie ćwiczy na lekcji wychowania fizycznego. Odpowiedziała głośno: "Dlatego, że na sali gimnastycznej jest odór platfusów i nie ma pryszniców. Tu nie mam warunków i już. Zacznę ćwiczyć dopiero wtedy, gdy w szkole pojawią się prysznice".
Efekt? Dwója z WF-u. "Przez wychowanie fizyczne i matematykę kiblowałam" - zanosi się śmiechem po latach.

Podróż do raju
Gdy miała dziesięć lat, zamieszkała z rodziną na Kubie. Wtedy odbyła najpiękniejszą podróż w swoim życiu - do raju. "Mieszkaliśmy w Hawanie. Pewnego dnia razem z rodzicami i kilkoma znajomymi popłynęliśmy kutrem na wyspę El Paraiso (czyli "raj", przyp. red.). Rejs trwał zaledwie dwie godziny, ale nigdy go nie zapomnę" - wspomina. Otoczeni przezroczystą, aż do dna szmaragdową wodą, zmierzali w kierunku bezludnej wyspy, porośniętej najpiękniejszymi na świecie roślinami. Wśród kwiatów śmigały kolibry.

Wysepka była tak mała, że można ją było obejść w kilkadziesiąt minut, i tak piękna, że jej wspomnienie do dziś zapiera dech w piersiach. Wszyscy łowili ryby, nurkowali i napawali się widokami. Dla przyszłej restauratorki nie bez znaczenia był też fakt, że to tam po raz pierwszy w życiu skosztowała wyśmienitej zupy z żółwia...
Pobyt na Kubie dla ciekawej świata dziewczynki był wielką przygodą. W Hawanie zaczęła się jej wielka miłość do kolorów. Pragnienie, by otaczająca ją rzeczywistość nigdy nie była szara i nudna. Bez przerwy szukała tam dzikich ogrodów, a w nich nieznanych owoców i kwiatów. "Miałam wówczas czterech przyjaciół. Mówiliśmy przedziwnym słowiańskim esperanto - pomieszaniem czeskiego, polskiego, rosyjskiego i bułgarskiego. Niewiele osób mogło nas zrozumieć" - wspomina. Pięcioosobowa paczka codziennie wyprawiała się do tętniącej kolorami Hawany. A Magda odkrywała też nowe smaki. Uwielbiała tzw. plátano macho, czyli ogromne smażone banany, kochała jajka po kubańsku, mus z czarnej fasoli i oczywiście seviche - surową rybę marynowaną w soku z limonki, z cebulą i bardzo ostrą papryką.
Sama też podejmowała kolejne eksperymenty kulinarne, a ich pierwszym degustatorem był zwykle - a jakże by inaczej - młodszy brat. Gwiazda programu "Kuchenne rewolucje" wspomina, że zmuszała brata do jedzenia nawet najgorszych i najbardziej nieudanych potraw. "Straszna była ze mnie terrorystka" - przyznaje ze śmiechem.

Jak siostra z bratem
Brat Piotr nie miał z Magdą łatwego życia, bo jako młodsze dziecko był ulubieńcem mamy, co bardzo nie podobało się starszej siostrze. Po latach przyznaje, że była o niego bardzo zazdrosna. "Moja mama była najwspanialszą i najpiękniejszą kobietą pod słońcem. Bardzo elegancka, inteligentna, a przy tym wspaniała gospodyni. Gdy mieszkaliśmy na Kubie, mężczyźni tracili dla niej głowę. Bywało, że śpiewali pod naszymi oknami serenady. Tata był bardzo zazdrosny..." - śmieje się restauratorka.
Gdy na świecie pojawił się braciszek, poczuła się trochę mniej kochana, jakby odsunięta na dalszy plan. "Traktowałam Piotra strasznie, bez przerwy go biłam! A on tak bardzo mnie kochał" - zamyśla się na chwilę.
Pierwsza miłość
Miłość... Bardzo kochał ją jej pierwszy chłopak. "Był ode mnie o rok starszy. Ja chodziłam do siódmej B, on do ósmej B. Patrzył na mnie tak, że wiedziałam że mnie ubóstwia. A miałam tylko czternaście lat". We właściwy tylko sobie, zmysłowy sposób, dodaje: "Do dziś na wspomnienie jego zapachu robi mi się słabo. Pamiętam nawet, jak ja pachniałam i że chodziłam w błękitnej sukience." Choć minęło już ponad 40 lat, nie zapomniała pierwszego pocałunku: byli w lesie, siedzieli na pniu sosny i nie mogli oderwać od siebie oczu.
Składniki
Jeszcze większą fascynację przeżyła pięć lat później, jako dziewiętnastolatka. Mieszkała wtedy w Hiszpanii. "On był cyganem z Andaluzji, milion razy piękniejszym od Banderasa. Mama powiedziała, że już ani ładniejszego, ani czarniejszego nie mogłam sobie znaleźć. Miał zrośnięte brwi i najpiękniejsze oczy na świecie" - rozmarza się. Poznali się na lekcjach rysunku. Przyszli adepci malarstwa przez trzy miesiące pracowali nad jednym, bardzo skomplikowanym projektem.

Kiedy Magda ukończyła swój rysunek, podszedł do niej profesor i powiedział: "To straszne! Ale ja dam ci kogoś, kto cię nauczy rysować". Chwilę potem stanął przed nią przepiękny młody Hiszpan. Fakt, nauczył ją rysować, dzięki czemu do stała się na Akademię Sztuk Pięknych w Madrycie.

Ale przede wszystkim wtedy zaczęła się historia prawie trzyletniej szalonej miłości. "Był absolutnie piękny, absolutnie zaborczy i... absolutnie za niski. Kiedy szliśmy na spacer, ja chodziłam po jezdni, a on po chodniku. A gdy pewnego dnia założyłam szpilki, stwierdził, że go zdradziłam" - wspomina ze śmiechem Magda. Romans zakończył się, gdy ukochany poprosił ją o rękę. Jej ojciec najpierw dostał ataku śmiechu, a potem postanowił działać - podstępem wywiózł córkę z Madrytu, najpierw do Paryża, a stamtąd do Warszawy. Był absolutnie przekonany, że ratuje ją w ten sposób przed największym błędem życia. "On wiedział, że życie z takim człowiekiem byłoby straszne, ja jeszcze nie" - mówi restauratorka. Tak skończyła się romantyczna przygoda z cyganem z Andaluzji.
Choć Magda zjechała cały świat, z rozrzewnieniem wspomina zawsze lato w Polsce. "Wakacje to Supraśl i Czyliczanka. Uwielbiałam wyprawy do lasu" - wspomina. Pamięta na przykład trzydniową
wycieczkę rowerową, w którą wybrała się z mamą, bratem i kolegą. Spali wtedy pod gołym niebem albo we własnoręcznie zrobionym szałasie.
Najpiękniejsze wspomnienie związane z Polską to jednak Boże Narodzenie u dziadków w Komorowie. Magda doskonale pamięta choinkę, która była "najpiękniejsza na świecie". Dziadek własnoręcznie przygotowywał niespodzianki, które wieszał na świerkowych gałązkach.
"Robił domki z pudełek po zapałkach i do każdego wkładał inną zabawkę. Przez miesiąc znajdowaliśmy tam coraz to nowe niespodzianki. Były tak ukryte, że już myślałam, że znalazłam wszystkie, a potem okazywało się, że jeszcze jest coś dla mnie" - wspomina Magda.
Z dziadkami łączyła ją bardzo silna więź. "Spacer z babcią przez brzozową aleję do domu w Komorowie był dla mnie czymś nadzwyczajnym. Bardzo ją kochałam".
Często wspomina jak w trudnych czasach babcia, magister farmacji, sobie tylko znanym sposobem znajdowała dojście do cudownych cukierków o nazwie "ulubione". Babcia wpoiła jej też wiele cennych zasad. "Często mawiała, że mężczyźni powinni dawać cudowne czekoladki, fiołki i że powinni klękać". Z bukietem mimoz, ulubionych kwiatów babci, Magda szła do ołtarza. W hołdzie babci, w podzięce za piękne dzieciństwo.
Justyna Kasprzak