Benicio del Toro, jakiego nie znamy
Chociaż Benicio del Toro nieustannie gra w filmach o biznesie narkotykowym, to prywatnie nie bierze nawet aspiryny, o piciu alkoholu nie wspominając. Kreuje role czarnych charakterów, a chętnie wystąpiłby w musicalu...
"Wprawdzie nie mam twarzyczki anioła i nie umiem śpiewać, ale mógłbym poudawać. To byłaby miła odskocznia. Zagrałbym jakąś romantyczną postać, ale zamiast tego dostaję rolę szwarccharakterów o udręczonych duszach" - zwierza się na łamach magazynu "Harper's Bazaar". To, co robi, wychodzi mu całkiem nieźle - zdobył Oscara, Złoty Glob, Baftę i Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszego aktora drugoplanowego za film "Traffic", do tego zgarnął Złotą Palmę za rolę w "Che".
W rzeczywistości temu portorykańskiemu aktorowi daleko do latynoskiego macho. "Jestem najzwyklejszym pod słońcem i pewnie nawet nieco nudnym facetem, który zamęcza reżysera pytaniami. Staram się grać w dobrym filmach i sumiennie wykonywać swoją robotę" - deklaruje.
Lekki repertuar ćwiczył jako dziecko, występując przed chorującą mamą, by podnieść ją na duchu. "Aktorski zew poczułem w bardzo smutnym i tragicznym okolicznościach. Miałem dziewięć lat, gdy moja mama zachorowała na raka. Pamiętam, że codziennie przychodziliśmy z tatą i bratem do szpitala. Ja byłem tym, który próbował ją rozbawić. Chciałem, żeby się uśmiechnęła i na chwilę zapomniała o chorobie. Stroiłem miny, naśladowałem naszych znajomych i krewnych. Nie wiem, skąd mi to przychodziło do głowy" - opowiada del Toro.
Zanim przekonamy się, czy musical to aby gatunek stworzony dla niego, obejrzymy go w drugiej części thrillera "Sicario". Gra prokuratora, który łamie prawo, ścigając przywódców meksykańskiego kartelu, jest zabójcą działającym w dobrej wierze. "Sicario 2: Soldado" w kinach od 20 lipca.
Andrzej Grabarczuk