Brzydkie kaczątko w sexy szpilkach
Jej styl do niedawna można było określić jednym słowem: chłopczyca. Sportowe ciuchy, płaskie obcasy, włosy spięte w koński ogon. Nowy, seksowny wizerunek zawdzięcza roli w "Szpilkach na Giewoncie". Ale chyba nie tylko...
Serial pobił rekordy popularności, ale do Magdy Schejbal przykleił się wizerunek dziewczyny w parce, ciężkich buciorach i z pistoletem pod pachą. Nie walczyła z nim, bo był bliski jej osobowości buntowniczki.
Ale niespodziewanie w jej zawodowym życiu pojawiła się przebojowa, seksowna Ewa w "Szpilkach na Giewoncie". Wraz z nią przyszła druga fala sympatii telewidzów i nominacja do tegorocznych Telekamer.
Serial doczekał się prawie trzymilionowej widowni, wiosną planowana jest jego kontynuacja. Zawodowy sukces to tylko dopełnienie szczęścia. Magda jest od niemal dwóch lat mamą Ignacego i to wokół synka i szczęśliwego związku kręci się teraz jej świat.
Łatwo się chodzi w szpilkach po Krupowkach?
Magdalena Schejbal: - Kwestia wprawy. Ale jak się przez całe życie biega w tenisówkach, to przejście na 12-centymetrowy obcas wydaje się kosmosem. Dla mnie to była ciekawa przygoda z kobiecością.
- Obcasy uczą nas inaczej chodzić, powodują, że cała sylwetka jest bardziej sexy, pupa ładniej wygląda. Nie da się ukryć, sporo za chodzeniem w szpilkach przemawia na "tak".
- Choć moim zdaniem, nie da się ich nosić na co dzień, bo to niezdrowe. A już z pewnością nie są to buty dla aktorki, która wciąż jest w ruchu. Sama mam ze cztery pary szpilek, jestem do nich bardzo przywiązana, ale raczej przypominam sobie o nich przy okazji wielkiego wyjścia.
Opowiedz, jak zostałaś Ewą.
- Byłam wtedy po długim przestoju, po ciąży i urodzeniu dziecka. Najpierw wzięłam udział w castingu do "Klubu Szalonych Dziewic". To, co prawda, nie wypaliło, ale obecny na castingu reżyser zaproponował mi udział w innym serialu.
- Spotkaliśmy się, zaczęliśmy gadać. Spodobał mi się pomysł, nietypowa konwencja, oryginalny scenariusz.
Twoja bohaterka jest do ciebie podobna? A może ty z czasem upodobniłaś się do niej?
- Na pewno im bardziej moja bohaterka się rozluźniała, przestawała być taką nadąsaną panną z muchami w nosie, tym stawała mi się bliższa.
Zaskoczyła cię popularność "Szpilek na Giewoncie"?
- Tak, bo film jest wyświetlany dość późno, wydaje się, że wszyscy już śpią. Ale okazuje się, że to jest akurat bardzo dobry czas. O 22 dzieciaki już śpią, wszystko w domu jest zrobione, poprane, poprasowane, kolacja zjedzona... To jest ostatni moment przed opadnięciem głowy na poduszkę, kiedy można jeszcze coś obejrzeć. Chyba trafiliśmy do grupy widzów, którzy właśnie w takim rytmie funkcjonują.
- Sama historia jest dosyć naiwna, ale w dobrym sensie, nasi bohaterowie są lekko "odjechani". Może polska publiczność akurat tego potrzebuje przed snem?
Praca w Zakopanem nie wywróciła ci życia do góry nogami? Przecież masz małe dziecko.
- Podobało mi się w Zakopanem, lubię rytm, w jakim toczy się tam życie. Po latach tkwienia w Warszawie jestem zachwycona, że znów gdzieś jeżdżę. Tyle, że teraz pokonuję kilometry ze swoją rodzinką.
Zabierałaś synka ze sobą?
- Ignacy był ze mną cały czas w Zakopanem, ale na zdjęcia go nie zabierałam. Praca na planie to czasami 10, 12 godzin, trudno byłoby mi się wyrwać nawet na chwilę, żeby się nim zająć. Za to wieczory i poranki mieliśmy tylko dla siebie.
Jak udało ci się tak szybko wrócić do formy?
- Przytyłam w ciąży 14 kg, czyli raczej nie za dużo. Po porodzie nie mogłam być na diecie, bo karmiłam piersią, ale i tak schudłam dwa razy więcej niż przytyłam! Dziecko pochłania mnóstwo energii, tyle jest tego chodzenia, noszenia, uspokajania... Nie miałam zbyt wiele czasu, by odpoczywać. Oczywiście pomagał mi mój partner i mama, ale gdy ich nie było, wszystko robiłam sama. I powiem nieskromnie, że całkiem mi to wychodziło.
Pamiętasz dzień, kiedy dowiedziałaś się, że jesteś w ciąży?
- O, tak! Oblały mnie zimne poty. To był faktycznie szok, bo przyznam, że ciąża nie była planowana. Ale mam 30 lat, więc dość późno zostałam mamą.
Dziecko wywróciło ci życie do góry nogami?
- To jasne, że moje życie zmieniło się całkowicie. Ale teraz chce mi się wreszcie wracać do domu. Do pewnego momentu był dla mnie tylko noclegownią, z której wyruszałam do pracy albo na imprezę, od czasu do czasu przypominając sobie, żeby podlać kwiatki. Później pojawił się pies i to był pierwszy krok do udomowienia.
- Nie ukrywam, że kiedy pojawiło się jeszcze dziecko, przestraszyłam się, że nie dam rady. Ale pomyślałam sobie, że przecież nasi rodzice też wychowywali dzieci pracując, też mieli psy do wyprowadzania. I jakoś sobie radzili. Więc i ja daję radę. Tym bardziej, że moja praca jest niestandardowa. To nie jest tak, że mnie cały czas nie ma. Chwilami pracuję bardzo intensywnie, ale potem mam przerwę i długi czas tylko dla dziecka. Dzięki temu np. byłam z Ignacym przez 5 miesięcy, w bardzo ważnym dla niego okresie: gdy zaczynał mówić. Teraz jest już komunikatywnym kolesiem, można z nim pogadać i wiele rzeczy mu wytłumaczyć.
- Dziecko daje dużo takiego szczęścia najprostszego pod słońcem, czystą, pozytywną energię. Człowiek cieszy się z głupot i nagle sobie uświadamia, że fajnie jest się cieszyć z głupot, bo proste rzeczy dają najwięcej szczęścia. Kiedy byłam sama, to nie zdawałam sobie sprawy z tego, że poranek po ciężkim dniu może być przyjemny. A teraz, nawet jak jestem zmordowana, to kiedy rano popatrzę na tego młokosa z uśmiechniętym dziobem, to w ogóle inaczej mi się dzień zaczyna. Zapominam wtedy o zmęczeniu. I to jest super.
- Dodam jeszcze, że Ignacy jest wspaniałym dzieckiem, bo uwielbia jeść. Więc kiedy wrzeszczy, to dość łatwo nad nim zapanować, bo najczęściej chodzi o tzw. "mniam". Od razu się uspokaja, kiedy ma w rączce coś do jedzenia.
Macie w domu podział obowiązków przy Ignacym?
- Specjalnego podziału nie mamy. Mój parter poświęca Ignacemu wiele czasu, choć nie jest jego tatą. Na ogół ja kładę spać Młodego, a Sławek wtedy robi coś do jedzenia albo wychodzi z psem. Oczywiście rytuały są, ale się zmieniają. Teraz coraz częściej to Ignacy je zmienia. Kiedyś wszystko było ustalone: godzina kąpania, kładzenia do łóżeczka, teraz coraz trudniej to ogarnąć, bo on zaczyna stosować różne drobne fortele. A to jeszcze bajkę, a to soczek, a to autku dać buzi, i jeszcze psu dać buzi, a może byśmy jeszcze pomachali tatusiowi... To wszystko ciągnie się godzinami.
Sama miałaś fajne dzieciństwo?
- Absolutnie cudowne! Ale czasy były wtedy inne, bezpieczne. Wychowałam się w dużym mieście, jak wszyscy wtedy pół dnia spędzałam z kluczem na szyi, do szkoły jeździłam sama autobusem. Jak teraz patrzę na dzieciaki wszędzie wożone samochodami, to moje dzieciństwo i dorastanie wydają mi się okresem niczym nieskrępowanej wolności. Bo tu, gdzie teraz mieszkam, na warszawskim Powiślu, jest bardzo dużo dzieci, ale ani ich nie widać, ani nie słychać. Koło domu nie ma placu zabaw, nie ma nawet trzepaka!
- Myślę o tym zwłaszcza wiosną, bo przypomina mi się jak na moim wrocławskim podwórku właśnie wiosną robił się taki specjalny gwar. Dzieciaki wypadały z domów po zimie i słychać było ich nieustanne wrzaski, przeplatające się z nawoływaniem mam: "Kaśka, chodź na obiad do domu". Wychowałam się na blokowisku, tam czuło się prawdziwą energię, pulsujące życie. Przyznam, że dziś trochę się boję o Ignacego, o to, że będzie pozbawiony tych najprostszych, dziecięcych cudowności: rysowania kredą po asfalcie, zabawy w podchody czy w chowanego.
Jesteś nareszcie w dobrym związku. Znalazłaś receptę?
- Moim zdaniem nie ma żadnej metody na superzwiązek, ważne, by nad tym pracować. Nie wiem, czy miłość to sztuka kompromisu, myślę, że chcąc nie chcąc dochodzi się do niego metodą prób i błędów. Kiedyś tak bardzo ulegałam uczuciom, zapatrzeniu, że nie wyłapywałam momentów, kiedy działo się coś złego.
- I te historie ciągnęły się latami. Zawsze ktoś był przy moim boku, różnie w tych związkach bywało, ale dzięki temu poznałam facetów, poznałam ich świat, mentalność. Więc dziś trochę inaczej patrzę na sytuacje męsko-damskie.
- Można powiedzieć, że jako kobieta stałam się bardziej przebiegła. Ale jestem naprawdę szczęśliwa! Oczywiście to nie znaczy, że nasze życie to same plusy. Ale jest naprawdę dobrze i bardzo się z tego cieszę. Nauczyłam się jednej ważnej rzeczy: najpierw myślę, potem mówię. W związkach to jest bardzo ważne.
Jesteś popularna, media cię nie oszczędzają. Co pomaga ci znosić plotki na swój temat? Poczucie humoru, dystans do siebie?
- Mam bardzo wiele dystansu do siebie. Inaczej bym się chyba załamała, czytając "życzliwe" komentarze na swój temat. Na różnych stronach można przeczytać np. pytania do mojego faceta: "Kogoś ty sobie wziął, takie brzydactwo".
Określenie "brzydkie kaczątko" to pikuś, byłam już nazywana np. "kurą kopniętą w tył głowy" (śmiech). Naprawdę mało co jest w stanie zrobić na mnie wrażenie. Nic sobie z tego nie robię.
Znajdujesz czas na coś poza pracą i Ignacym? Co wtedy robisz?
- Chciałabym powiedzieć, że czytam książki i jeżdżę konno, ale to się ma nijak do rzeczywistości. Teraz jest taki czas, że "siedzę z dzieckiem". Niby dzień się wydłużył, bo wstaję o 6 rano, a kładę się spać o 2 w nocy, ale mija bardzo szybko, bo dużo się dzieje. Te rytuały: wstawanie, przewijanie, kupa, siku, mleko, drzemka... Naprawdę nie zostaje czasu na nic więcej. Ale to jest kwestia mojego wyboru, gdybym tego nie chciała, to zatrudniłabym sobie nianię. Ja po prostu lubię robić wszystko przy dziecku, sprawia mi to radość.
- Nie znoszę natomiast chodzić na zakupy. Jedyne, co lubię kupować to... jedzenie! Kocham wyjeżdżać ze sklepu z wózkiem wypakowanym po brzegi! Prawda jest taka, że uwielbiam jeść. Pod tym względem mamy z moim synkiem sporo wspólnego...
Rozmawiał Bartłomiej Indyka