Cały czas się rozwijam
Utrzymuję się z zawodu. Mam to szczęście, że jeszcze na studiach zaczęłam grać w Teatrze Narodowym, w który jestem na etacie. Oprócz tego robię jeszcze parę miłych rzeczy, cały czas rozwijając się - mówi Agnieszka Todorczuk-Perchuć, aktorka Teatru Narodowego, gwiazda <a href="http://www.swiatseriali.pl" target="_blank">serial</a>u "Samo życie".
AgnieszkaTodorczuk-Perchuć: Gdzie tak mówią? Kiedyś sama tak mówiłam, bo rzeczywiście zrobiłam ich parę...
Czy Pani praca pokrywa się z Pani młodzieńczymi wyobrażeniami o zawodzie aktora? Robi Pani to, o czym zawsze Pani marzyła?
Kompletnie nie miałam pojęcia, co chcę robić w życiu. O aktorstwie marzyłam intuicyjnie. Nie widziałam wielu spektakli przed egzaminami do Akademii Teatralnej. Jedynie kilka w moim rodzinnym mieście - Białymstoku, a to zbyt mało, żeby wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie o teatrze i zawodzie aktora. Byłam zupełnie "zielona" i chyba dlatego mnie przyjęto. Można było takiego kogoś od początku "lepić". A to, co teraz robię przekroczyło moje wyobrażenia. Przede wszystkim utrzymuję się z zawodu. Mam to szczęście, że jeszcze na studiach zaczęłam grać w Teatrze Narodowym, w który jestem na etacie. Oprócz tego robię jeszcze parę miłych rzeczy, cały czas rozwijając się. Nie wierzyłam, że może się to udać.
Skąd zatem w ogóle pomysł na aktorstwo?
Miałam być skrzypaczką... Na miesiąc przed maturą zmieniłam swoje plany i skierowałam się w stronę aktorstwa. Pewnie gdzieś to we mnie wcześniej drzemało..
Zagrała Pani w serialu Pensjonat pod różą, Samo życie, Stacyjka, Na dobre i na złe, Kryminalni. Nie boi się Pani etykietki " tej z serialu"?
Absolutnie się nie boję. Dziś, żeby zagrać w filmie, trzeba być znanym nie tylko z serialu, ale najlepiej jak się bierze udział w jakimś programie rozrywkowym - żeby ludzie kojarzyli daną osobę. A jak nie skojarzą, to rolę w filmie zgarnie ta osoba, którą ludzie rozpoznają. Przy dzisiejszym natłoku wszelkich produkcji komercyjnych, gwarantuję Pani, że bardzo niewiele osób przydaje mi jakiekolwiek etykietki. I jakoś dobrze mi z tym...
Pani mąż - Marcin Perchuć - jest również aktorem. Znamy go m.in. z serialu Twarzą w twarz, Teraz albo nigdy, Ekipa czy Kryminalni. Jak się żyje z aktorem? Panuje opinia, że aktorskie małżeństwa do udanych nie należą...
O aktorskich się pisze i mówi, a o lekarskich, czy prawniczych nie. Myślę, że z tymi udanymi małżeństwami to jest po równo w każdym zawodzie. Aczkolwiek w tych artystycznych pewnie wchodzą w grę silniejsze emocje...
Nie zazdroszczą sobie Państwo wzajemnie ról, nagród, wyróżnień, popularności?
Ja nie zagrałabym nigdy Premiera Turskiego, a mój mąż Anusi w Szkole żon (śmiech).
Jak Pan Marcin zdobył Pani serce?
Stopniowo i konsekwentnie.
Jakiś czas temu zdecydowała się Pani na dziecko. Nie bała się Pani, jak większość gwiazd, że przerwa w pracy będzie kosztować?
Bałam się. Ale pragnienie dziecka było silniejsze od strachu. I niczego nie żałowałam ani przez moment.
Dziecko wywróciło Pani świat do góry nogami?
Zmieniło wiele. Każdy, kto ma przynajmniej jedno dziecko, wie, o czym mówię.
Jak godzi Pani teraz obowiązki macierzyńskie i zawodowe?
Jakoś daję sobie radę. Wspaniała niania, rodzice, teściowie, przedszkole. Jakoś idzie. Nienajgorzej powiedziałabym.
Lubi Pani bankiety, przyjęcia, imprezy?
Nie. Chyba, że z bliskimi osobami.
Przyjęcia, imprezy wiążą się często z pytaniami: I co ja dzisiaj na siebie włożę? W czym mam wystąpić? Gwiazdy mają swoich stylistów, ulubionych projektantów. A Pani? Kto jest Pani ulubionym projektantem, przewodnikiem w świecie mody?
Ja sama.
Lubi Pani biżuterię?
Rozczaruję Panią. Jestem totalną minimalistką. Źle się czuję z jakąkolwiek zawieszką na sobie. Ufam własnemu czarowi.
Pani hobby?
Kocham śpiewać. Z wiekiem coraz bardziej. Kręci mnie również psychologia. Gdyby nie przymus zdawania matematyki, pewnie bym ją studiowała.
Największe marzenie?
Skryte w cichości serca... Dziękuję za przemiłą rozmowę. Pozdrawiam wszystkie Czytelniczki.
Rozmawiała: Ilona Adamska