Chciałam iść w ślady mamy
- Najbardziej lubię moją wioskę, jezioro, które się w niej znajduje, lubię powracać do koleżanek i kolegów. Kocham swój dom rodzinny i krajobraz Kaszub. Jest jedyny i niepowtarzalny - opowiada popularna aktorka, Danuta Stenka.
- Mówi się tak zupełnie przez przypadek. Przypadło mi grać w "Nigdy w życiu". Dotyczy to bardziej scenariusza, niż bohaterki, którą grałam...
Ale niewątpliwie jest Pani jedną z najpiękniejszych aktorek!
- Traktuję to z przymrużeniem oka. Oczywiście wolę takie określenie niż "jedna z najbrzydszych" (śmiech). Myślę, że jestem średnią krajową, której zdarza się wyglądać zarówno fajnie, jak i koszmarnie.
Radzi się Pani stylistów?
- Tak, ilekroć mam jakieś wyjście. Dlaczego? Bo nie znoszę chodzić po sklepach. Dlatego dzwonię do Wioli Śpiechowicz, która ratuje mnie z opresji. Czasami doradza mi też Gosia Baczyńska.
Domyślam się, że zbyt dużo czas dla siebie raczej Pani nie ma...
- Jedyne na co mogę sobie pozwolić, to czytanie książek. Robię to tylko dlatego, że cierpię na bezsenność. Budzę się w nocy i czytam przez trzy godziny.
Porozmawiajmy o filmie "Jeszcze raz". Środowisko filmowe ostro skrytykowało film z Pani udziałem...
- Cały świat robi komedie romantyczne. Umówmy się, tu nie chodzi o wielką sztukę. Wszyscy o tym wiemy. To jest po prostu bajka dla dorosłych.
Bajka?
- Każdy z nas ma w środku swoje dziecko, które pielęgnuje. Choć nie wszyscy chcą się do tego przyznać. To dziecko chce oglądać bajki!
Kim jest bohaterka którą Pani gra?
- Jest tłumaczką włoskiego, trochę bezrobotną. Niewiele udało jej się zrobić. Jest też matką samotnie wychowującą dorosłą córkę. To kobieta, która tęskni do królewicza na białym koniu.
I znajduje księcia?
- Znajduje. Co prawda żegnamy bohaterów w momencie, w którym nie wiemy jak potoczy się ich dalsza przyszłość.
Skąd przed laty zrodził się w Pani pomysł na pedagogikę?
- Chciałam iść w ślady mamy. Była genialnym pedagogiem, takim z prawdziwego zdarzenia.
Pierwsze pieniądze zarobiła Pani właśnie jako nauczyciel...
- Faktycznie, to była moja pierwsza praca. Pracowałam ponad rok, dopóki nie dostałam się do studium aktorskiego. Tak sobie to zaplanowałam.
Dlaczego zdecydowała się Pani rzucić fach belfra?
- Dopiero zaczynałam. Nigdy bym nie dorosła do wielkiego talentu mamy. Choć przyznam, że zdecydowałam się na ten krok dzięki mojej polonistce i koledze, którzy ukierunkowali mnie w stronę aktorstwa.
Słyszałem, że przyjeżdża Pani do kościółka na Kaszubach. Czyli jest Pani silnie związana z rodzinnymi stronami?
- Ja po prostu jestem Kaszubką. Najbardziej lubię moją wioskę, jezioro, które się w niej znajduje, lubię powracać do koleżanek i kolegów. Kocham swój dom rodzinny i krajobraz Kaszub. Jest jedyny i niepowtarzalny.
Swoje lata szkolne też wspomina Pani z sentymentem?
- Jak najbardziej. Czas spędzony w szkole podstawowej w Gowidlinie to były piękne lata. Po ukończeniu szkoły średniej wybyłam do miasta i czułam się trochę jak uboga krewna.
Dlaczego?
- Byłam trochę zakompleksiona. Ale to po czasie minęło. Doszłam do wniosku, że to co przeżyłam przez całe dzieciństwo jest moją siłą i punktem odniesienia.
Wyjechała Pani do Gdańska. Studium aktorskie to był właściwy wybór?
- Bardzo dobry. To była mała szkoła, wówczas uczyły się tylko dwa roczniki. Trwała trzy lata. Mieliśmy bezpośredni kontakt z teatrem, konkretnie z Teatrem Wybrzeże.
Czy dotychczas współpracowała Pani z osobami, których spotkała w owym studium?
- Tak się złożyło, że w Teatrze Narodowym jestem z moim profesorem, Jerzym Łapickim. Spotkaliśmy się po latach...
Jakie są Pani najbliższe plany?
- Aktualnie biorę udział w próbach do "Iwanowa", dramatu Antoniego Czechowa. Gram tam żonę Jaśka Frycza, z którym spotkałam się też na planie "Jeszcze raz". Spektakl ten w reżyserii Jana Englerta wystawi Teatr Narodowy. Prowadzę też rozmowy w sprawie filmu, ale nie chcę zdradzać szczegółów.
Rozmawiał Tomasz Piekarski