Nasze mamy i babcie na wszystko miały "patent". Pamiętasz jeszcze te kuchenne triki?
Nie uwierzysz, jak nasze mamy i babcie radziły sobie w kuchniach PRL-u i w latach 90., kiedy brakowało sprzętów, prądu czy gazu. Od garnków pod kołdrą po słoiki zakręcane gorącą łyżką - te proste, genialne triki sprawiały, że gotowanie było łatwiejsze, szybsze, a czasem nawet zabawne. Czy ktoś jeszcze korzysta z tych "patentów" kuchennych?

Czar dawnych lat
Kojarzycie te momenty, w których zupełnie niespodziewanie, przy okazji rozmowy, obejrzanego filmu czy zabawnego mema przypomina wam się coś, o czym zapomnieliście na długie lata? Zalewa was wtedy fala ciepła, wznosi się wzrok w górę, wypatrując przejścia do tamtych lat, powracają smaki, zapachy i odtwarza się cała scenka z życia. Znów mamy 5, 8, 12 lat, jesteśmy w rodzinnym domu, świat wygląda zupełnie inaczej. Otóż właśnie to mnie spotkało ostatnio, gdy pewna sytuacja przypomniała mi o zwyczaju, który był w moim rodzinnym domu na porządku dziennym, a o którym kompletnie zapomniałam, bo - cóż - wydarzyło się dorastanie i życie. A także nowoczesność. Mianowicie mowa o sposobie mojej mamy na utrzymanie ciepłych ziemniaków do czasu powrotu taty z pracy. A także masie innych budzących sentyment trików kuchennych, które w większości odeszły już do lamusa.
Ziemniaczki pod kołdrą były ciepłe wiele godzin
Mama wracała z pracy o innej porze niż tata, zatem przygotowywała obiad dla siebie i dzieci wcześniej. Co robiła, by nie gotować dwa razy ziemniaków? Gdy nałożyła porcje dla mnie i rodzeństwa oraz siebie, resztę parujących pyr zostawiała w garnku, w którym się gotowały, już odcedzone, zwykle także ubite, przykrywała pokrywką, zawijała najpierw w jeden koc lub ręcznik, potem w drugi i niosła do sypialni, chowając ciepłe zawiniątko pod grubą kołdrę.

Gdy tata powracał, miał gorące ziemniaki, a dodatki typu kotlet czy sos mięsny wystarczyło lekko podgrzać, co trwało dosłownie chwilę. Dzięki temu patentowi kartofle utrzymywały ciepło bardzo długi czas, nie trzeba było także dwukrotnie tracić energii gazowej, by oddzielnie gotować kolejną porcję. Zresztą przy nienormowanym czasie pracy trudno było "wycyrklować" porę, a mamie zależało, by zmęczony ojciec mógł zjeść jak najszybciej po powrocie. I tak te ziemniaki były elementem codzienności od poniedziałku do piątku. Ile razy przypadkiem się na taki zawinięty w kołdrę garnek usiadło, ile razy pomyliło się go ze śpiącym pod kołdrą psem - nie zliczę.
Okazuje się, że takich zapomnianych trików z tamtych czasów - zarówno PRL jak i jeszcze lat 90. - jest całkiem sporo. Choć niektórych mogą bawić, bo przecież technologia i przyrządy do wszystkiego są na wyciągnięcie ręki, to trzeba pamiętać, że takich "luksusów" wtedy nie było, a na pewno nie we wszystkich domach. Oto kilka ciekawych kuchennych patentów sprzed kilku dekad, które śmiało można przecież nadal stosować.

20 najlepszych trików kuchennych sprzed kilku dekad
- Ostrzenie noży o kubek lub talerz ceramiczny - działa do dziś! Najczęściej ostrzyło się o spód ceramicznego kubka.
- Gotowanie makaronu "na pół gazu" pod przykryciem - oszczędność gazu i energii. Dziś niemal w każdym przepisie widnieje "zmniejsz gaz, gdy zacznie wrzeć", ale wtedy to był świetny patent, aby po zagotowaniu się wody i wsypaniu makaronu zmniejszyć ogień na połowę mocy.
- Pakowanie kanapek w gazetę - tanio i ekologicznie. Nikt nie odczuwał potrzeby wymyślnej śniadaniówki czy "lunchboxa". Ciekawe było także wykupowanie obiadów w szkolnych stołówkach i przynoszenie ich do domu w specjalnych obiadowych termosach "trójnikach".
- Zakręcanie słoików gorącą łyżką - prosty sposób na lepsze zamknięcie przetworów. Polegał na tym, by po zalaniu gorącą zalewą np. ogórków do kiszenia, przykładać do gwintu słoika nagrzaną łyżkę, dzięki czemu metal minimalnie się rozszerzał, a pokrywka idealnie dopasowywała się do słoika. Można było być pewnym, że słoik zamknięty jest na "mur beton".
- Mięso w mleku lub maślance - aby było bardziej miękkie i soczyste. Nie dość, że kotlety schabowe smakowały lepiej, to mięso też nie psuło się tak szybko.
- Sól i cukier w wodzie przed gotowaniem makaronu - makaron gotował się szybciej!
- Słoiki i butelki do odmierzania - kasza, mąka i przyprawy w praktycznych pojemnikach. Zamiast miarek do płynów i produktów sypkich, zatrzymywano pojemniki o konkretnych pojemnościach, by potem bez trudu dodać odpowiednią ilość składników.
- Koc nad miską z ciastem drożdżowym - szybkie wyrastanie ciasta dzięki zachowanemu ciepłu.

- Krojenie cebuli w misce z wodą - mniej łez i drażniącego zapachu, podobnie jest gdy na czas krojenia będziemy trzymać w zębach nieodpaloną zapałkę.
- Zamrażanie zupy w słoikach - porcjowanie i przechowywanie na później, gdy nagotowało się cały gar i domownicy nie zjedli. Nic się nie marnowało.
- Sok cytrynowy zamiast świeżej cytryny - oszczędność i wygoda. Dziś na takie "twory" patrzymy nieco krytycznie, ale pamiętajmy, że w czasach PRL cytryna nie była tak powszechnie dostępna jak dziś.
- Przechowywanie ziemniaków w piwnicy w workach jutowych - dłuższa świeżość. Jeszcze dziś niektórzy praktykują ten zwyczaj. Kupowało się od rolnika wielki wór ziemniaków - zwykle wjeżdżał wozem z koniem na osiedle i krzyczał pod oknami na cały głos "Ziemniaki, buraki, marcheeeeeew!". Wszyscy wtedy zlatywaliśmy się do okien - dzieci biegły pogłaskać konika, a dorośli kupić świeżych warzyw w ilościach niemal hurtowych, które lądowały w piwnicach. Starczyły na całą zimę!
- Folia aluminiowa zamiast pokrywki - wypadki się zdarzają, zatem pokrywek bywało mniej niż garnków, ale nie był to problem. Wystarczyło użyć folii - tak samo odbijała ciepło i chroniła przed pryskaniem tłuszczu.
- Rozgrzewanie mleka w rondelku w kąpieli wodnej - aby nie wykipiało. Tu trzeba zaznaczyć, że dzisiejsze mleko UHT w kartonie i świeże mleko, dostarczane wprost pod drzwi w wymiennych szklanych butelkach, to dwa kompletnie różne produkty. Inaczej trzeba było się z nimi obchodzić, gotować. Pamiętam, jak rodzice robili sobie sami zsiadłe mleko, które lubili. Dziś to niemożliwe.

- Domowy ocet z owoców - tania alternatywa dla sklepowego octu. Owoce z działki lub od rodziny ze wsi były przerabiane na kompot, ciasta i jedzone na świeżo. Często jednak nie było mocnych, by je do końca "wykończyć", więc zanim zaczynały się psuć, robiono domowy ocet owocowy. Prosta metoda - pokrojone działkowe owoce zalewało się wodą z cukrem i odstawiało pod przykryciem ze ściereczki na kilka tygodni. Gotowe.
- Suszenie grzybów nawleczonych na sznurek nad palnikami w gazówce - brak suszarek elektrycznych nie był problemem, pamiętam to ciepło i cudowny zapach leśnych grzybów dobiegający z kuchni. Mama mojej koleżanki z plasterków jabłek suszonych na kaloryferze przez noc robiła jej pyszne "chipsy", które chrupałyśmy w zimie.
- Przechowywanie jabłek w piwnicy w trocinach - zapobiegało to ich gniciu.
- Ciasto wyrabiane ręcznie z użyciem starych łyżek i talerzy - brak miksera? Żaden problem! Gdy brakowało dużych plastikowych czy metalowych mis, używało się do zaczynu drożdżowego głębokich talerzy (panie domu często miały specjalnie odłożone jak największe głębokie miski przeznaczone właśnie do ciast), a potem mieszało się starą drewnianą łyżką zaczyn z mąką, by na końcu wyrabiać je ręcznie na blacie. Dziś to wszystko robią za nas roboty kuchenne.
- Przechowywanie masła w misce w zimnej wodzie - dłużej było świeże. Świeże masło, często robione w domu z tłustej śmietany miało znacznie pełniejszy smak niż dzisiejsze wyroby kupowane w markecie. Patent na przechowywanie masła w zimnej wodzie nadal jest w użyciu, a specjalne maselnice stworzone do tej formy zachowania świeżości kosztują kilkadziesiąt złotych.
- Podgrzewanie sosów w garnku zanurzonym w gorącej wodzie - komu nie zdarzyło się przypalić gulaszu? Gęste, mięsne sosy mają to do siebie, że chwila nieuwagi, za duży ogień pod garnkiem i nieszczęście gotowe. Nasze mamy i babcie, by nie ryzykować utraty dania, garnek z gulaszem układały na drugim garnku, w którym wrzała woda. Nie było szans na przypalenie!
A wy? Używacie jeszcze którychś z tych kuchennych trików? A może dopisalibyście coś do tej listy?