Człowiek honoru

Po pierwsze: miły, przystojny, szarmancki. Po drugie: niepokorny, apodyktyczny, bezkompromisowy. Jaka jest prawda? Mateusz Damięcki opowiada o atakach złości i megalomanii. Ale także o zakochaniu i szukaniu prawdy dwadzieścia tysięcy kilometrów od Polski. W komedii Kochaj i tańcz nadal potwierdza wizerunek pierwszego amanta polskiego kina. Prywatnie wymyślił sobie inną rolę.

Mateusz Damięcki fot. Andrzej Szilagyi
Mateusz Damięcki fot. Andrzej SzilagyiMWMedia

Twój Styl: Dajesz się czasem prowadzić w tańcu?

Mateusz Damięcki: Niechętnie. Oprócz treningów z choreografem - to oczywiste. Na parkiecie czuję, że lepiej zapanuję nad efektem, kiedy partnerka mi zaufa. Nie odwrotnie. Doświadczam takiego dziwnego podniecenia, uniesienia, gdy wychodzi mi to, co sobie zaplanowałem. Uwielbiam planowanie. Nie tylko w tańcu.

Jesteś control freakiem - maniakiem kontroli?

Bez przesady. Uporządkowany nie znaczy chory. Lubię mieć wszystko na miejscu, jak ginie, dostaję szału. Wiesz, co uwielbiam? Ten moment w ciągu dnia, kiedy otwieram mój notes. Stawiam ptaszki - przy sprawach załatwionych i minusy - przy niezaliczonych, te przepisuję na drugi dzień. To irytuje i śmieszy ludzi wokół. Ostatnio odkryłem, że napięty grafik bardzo mi w życiu pomaga.

To już pracoholizm?

Mam za sobą dwa i pół miesiąca przerwy - po zdjęciach do Kochaj i tańcz oraz serialu Teraz albo nigdy odpoczywałem. Chyba dopadł mnie zespół objawów abstynenckich (śmiech). Wysypiałem się do Bóg wie której. Wstawałem zły na siebie, że "znowu nic nie zrobię". Tego dnia już nie umiałem się pozlepiać, czyli być użytecznym, kreatywnym. Brak obowiązków wprowadza zamęt. Wszystkim dookoła jest łatwiej ze mną, kiedy mam pracę, a najlepiej dwie. Jestem odpowiednio zmęczony, odpowiednio napracowany, zestresowany - do tego przyzwyczaiłem organizm przez 17 lat na planie. Za wolnym czasem lubię tylko potęsknić. Gdy go brakuje, najprostsze rzeczy sprawiają frajdę: widok mojej dziewczyny, kiedy gotuje, kolacja z przyjaciółmi, wyprawa na konie. Ale przedawkowanie grozi zdrowiu. Robię się nieznośny.

Wpadasz w furię?

Coraz rzadziej. Czasem muszę uwolnić nadmiar emocji, podobnie ma moja siostra Matylda. Od razu jest mi lepiej. Taka rodzinna autodestrukcja (śmiech). Jestem coraz bardziej opanowany, teraz za to bywam asertywny. Niektórzy uznają to za agresję.

Sama wiem, jaki potrafisz być obcesowy. Osiem lat temu na festiwalu w Gdyni organizowałam sesję, w której miałeś wziąć udział. Kiedy wszystko było gotowe, wycofałeś się: Nie mam ochoty, rezygnuję - usłyszałam gwiazdorskie fochy 19-latka.

Pamiętam dokładnie, nie podobał mi się pomysł, czułem się jak pajac. Błaznować mogę za pieniądze, na tym polega mój zawód. Reaguję gwałtownie, gdy ktoś usiłuje nagiąć mnie do fałszywej wizji. Pewnie stąd komentarze: "Damięcki uważa się za lepszego. Gardzi innymi".

Stąd ironiczne przezwisko "Sygnet"? Z powodu wywyższania się, megalomanii?

Jak ja się cieszę! Zawsze chciałem mieć jakąkolwiek ksywkę, a byłem tylko Mateuszem. Czasem noszę sygnet - to prezent od rodziców na osiemnaste urodziny i pamiątka po dziadku Dobiesławie Damięckim. Komuś widocznie to się nie spodobało. I powstała cała ideologia: jaka to ze mnie nadęta gwiazda.

Cóż począć, jesteś celebrytą.

Nie jestem. Celebryta to najzabawniejsze słowo świata. Bezsprzecznie związane z Tańcem z gwiazdami. W Polsce dla wielu ludzi wszystko zaczyna się od tego programu. Sława, pieniądze, okładki gazet, popularność. Ja nie do końca sobie z nią radzę, bo z życia "gwiazdy" niewiele dobrego dla mnie wynikło. To dopiero zabrzmi jak megalomania, ale w praktyce wygląda to tak: Na planie Kochaj i tańcz zaprzyjaźniłem się z ekipą. Pod koniec zdjęć otwieram gazetę. Nagłówek: "Damięcki zarabia 600 tysięcy". Bzdura, ale nie to jest najgorsze. Na ostatniej stronie naga dziewczyna atakuje mnie biustem i dymek z jej ust: "Mateuszek musi zarabiać na drogie prezenty, bo jestem ekskluzywna". Reakcja zaprzyjaźnionego oświetleniowca? "Słuchaj, nie obchodzi mnie, ile zarabiasz. Ale pozwolić dziewczynie na zdjęcia nago?! Przegiąłeś". I tak przestałem być jego kumplem. Koledzy mówią: "Ojej, jaki ty biedny jesteś, tak za tobą jeżdżą ci paparazzi... Nie przesadzaj, to w końcu reklama". Reklama?! Wymagam minimum przyzwoitości. Mój przyjaciel po wypadku na motorze nie chodzi, a telewizja postanowiła dla promocji Tańca z gwiazdami wykorzystać tę historię: "Pojedź do szpitala, nakręcimy, jak go wspierasz, może karmisz, myjesz. Ludzie kochają takie łzawe historie".

Żałujesz, że wystąpiłeś w tym programie?

Nie. Mimo wszystko miałem frajdę. Po pierwsze trening taneczny. Po drugie - to zabrzmi pretensjonalnie - przy okazji programu zadałem sobie pytania o sens życia. Zostało mi przypomniane, jaki jest świat. Najpierw elektryzująca popularność, a z nią bluzgi, kłamstwa, zdania typu: Sygnet to męska prostytutka, gej. "Uff, spokojnie, masz wokół prawdziwych przyjaciół, masz ukochaną, rodziców, siostrę, ignoruj", myślałem.

Przyznaj, zawodowo to się jednak opłaciło. Dostałeś główną rolę w wielkiej produkcji Kochaj i tańcz. Ktoś nawet powiedział, że "hodowano" Cię do roli w tym filmie, dlatego wystąpiłeś w Tańcu z gwiazdami.

Miałem rozterki, ale doszedłem do wniosku, że ten show to tylko kolejne role do zagrania. Ja, Mateusz "prywatny", wstydziłbym się kręcić tyłkiem na scenie. Jako aktor robiłem wszystko. Paradoksalnie to nie po roli w filmie, tylko w czasie programu usłyszałem komplement od ojca: "Synek, taniec tańcem, ale ty masz szansę być dobrym aktorem". Czekałem na to 17 lat.

Wierzysz w siebie tak mocno, że postanowiłeś spróbować w Hollywood?

Niby czego miałem spróbować? Nigdy nie twierdziłem, że jadę tam zawodowo. Podróżowałem trzy miesiące po Stanach, żeby zobaczyć świat jak z innej planety. Niczym w lunaparku spróbowałem paru atrakcji: zajęć w studium aktorskim, byłem na castingu, na nagraniu sitcomu. Fajnie, że przy okazji zaliczyłem kurs autopromocji - tego nie uczą w polskiej szkole teatralnej. Najważniejsza lekcja: cel uświęca środki. Pewien facet miał pomysł na film. Producenci go lekceważyli, dopóki nie wystąpił w paru serialach i reklamach. To był George Clooney. Ta historia pomogła mi podjąć decyzję o występie w Tańcu z gwiazdami. I tyle. Jestem ambitny, ale nie tak, żeby myśleć o Hollywood. Nie oddałbym dwóch lat życia na naukę języka, zaczynanie od zera, żeby ewentualnie pójść na casting i dostać epizod. Nie wytrzymałbym bez rodziny, psychicznie nie stać mnie na taką rozłąkę.

Pępowina wciąż nieodcięta?

Zawdzięczam rodzicom wszystko co najlepsze. Bezwarunkowe wsparcie. Do mamy pasują słowa piosenki Kasi Groniec: "Ze swojej drogi zejdę, będę z tobą i w najlepszej z chwil, i w najgorszej (...) Przed tobą świat, za tobą ja...". Mama to cudowna nieobiektywna kobieta, udaje, że nie widzi moich wad. W jej słowach, opowieściach nigdy nie było nikczemnych ludzi, zła. Żyłem w bańce pięknej, cieplutkiej, nikt mnie nie opluwał. Choć to także ona mnie pionizuje. Za fochy na przykład. Jak przegram casting albo przejmuję się krytyką, naburmuszam się. "Synek, ale otwieraj usta, jak do mnie mówisz - słyszę. - Weź się w garść". Z ojcem są cudnie śmieszną parą. Nawet podczas konfliktów, awantur. "To weź siekierę i zrób mi przedziałek", mówi tata do mamy, rozładowując napięcia. Jesteśmy namiętną i wybuchową rodziną. Nikt nie chowa emocji - ani dobrych, ani złych.

Twoja młodsza siostra Matylda - to bardziej konkurentka czy przyjaciółka?

Konkurentka? Tak, oczywiście, startujemy w castingach do tej samej roli (śmiech). Kiedyś zamykałem ją w ubikacji, gasząc światło i strasząc: "uwaga, a teraz wpuszczę czarnego kosmatego pająka". Bywałem sadystą, Latami mściłem się za to, że musiałem jej ustępować, bo jestem starszy, bo to dziewczynka. Podłożyłem jej kiedyś w czasie zabawy nogę, o mało nie straciła przednich zębów. Na dywanie krwawe ślady, wpada mama, a Matylda zamiast skarżyć, mówi: "Mamusiu, ja to sobie sama zrobiłam! ". I tak jest nadal. Siostra to kobieta mojego życia. Stoimy za sobą murem. Tego uczyli nas tata i mama.

Nie było kryzysu rodzinnego, zwątpienia po skandalu, jaki się rozpętał, kiedy gazety opublikowały informację, że Twój ojciec był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa?

Byłem we Wrocławiu, kiedy zadzwoniła mama: "Jutro napiszą, że ojciec współpracował z bezpieką". Potem czekanie jak na wybuch bomby. Przeszliśmy sprawdzian na bycie razem. Pytałaś, czy czuję się lepszy od innych. Tak, ta absurdalna afera pokazała, że mam przywilej. Przywilej rodziny, której nic nie złamie, nie zniszczy. Staliśmy się z mamą, tatą i siostrą jednością. A skandal? Odwróciły się od nas dwie osoby. Nie wracamy już do tematu. Co zawdzięczam tej aferze? Pogrzebałem w obcym mi orwellowskim kosmosie PRL-u, sporo czytałem o historii. Jestem pewien, że ojciec zawsze zachowywał się honorowo.

Dziś w show-biznesie to nieoczywiste. Nagminne jest podkradanie pomysłów, ról. Łatwo przejść na ciemną stronę mocy?

Chyba jestem idealistą. Wierzę w honor. Zawodowo i prywatnie staram się być bez skazy. Wierzę, że dobre i złe rzeczy do nas wracają.

Jest coś, o czym chciałbyś na zawsze zapomnieć?

Właśnie o to chodzi, że ja chcę wszystko pamiętać. Potknięcia, rozczarowania - niewiele ich było. Chyba jestem taki "głupioszczęśliwy". Lubię, gdy mnie życie zaboli, po to tylko, żeby docenić moment, jak przestanie. Może dlatego raz na jakiś czas bywam masochistą? Istnieje na to prosty patent. Na przykład wyjazd z przyjaciółmi "na ryby". Jeszcze się nie zdarzyło, żebyśmy wyciągnęli wędki z pokrowców. Dojeżdżamy na miejsce, znajdujemy pensjonat. I wprowadzamy się w odmienne stany świadomości. Nie piję dla rauszu, piję dla tego dziwnego uczucia, jakie pojawia się następnego dnia. Boli skóra, niedobrze mi, ale myśli są zaskakująco spójne. Siedzę wtedy na kanapie, oglądam telewizję, wszystko odbieram ze zdwojoną siłą. I często płaczę - pani w reklamie uśmiecha się promiennie, a ja myślę: "Boże, jaka ona jest smutna wewnątrz". Przy Teleekspresie to już niemal histeria. Ten kac to taki substytut "wielkiego wydarzenia". Muszę przejść katusze, żeby docenić wieczorny stan ozdrowienia. Ulga mnie upaja.

Nie lepiej upajać się choćby miłością?

Lepiej. Jestem upojony bezustannie od osiemnastu miesięcy. To najbardziej niezaplanowana historia. Patrycja jest tłumaczką, ale pasjonuje ją kino. Po warsztatach reżyserskich chciała z koleżanką zrealizować niezależny projekt. Zaproponowała mi rolę w filmie Bagatela. Za friko. Zagrałem. I zakochałem się.

Dlaczego Patrycja?

Urzekła mnie. Nigdy nie zastanawiałem się, jakiej kobiety szukam. I to chyba moje szczęście - nie wiem, co mi się podoba. Kiedy człowiek jest zakochany, to nie może oderwać oczu i w zwykłych czynnościach widzi cud. Taka magia obserwowania codzienności. Wystarcza mi, że patrzę na Patrycję, gdy robi sobie makijaż albo rano przeciąga się. I od półtora roku się zachwycam.

Mieszkacie razem. To prawda, że jesteście zaręczeni?

Owszem. Na razie tylko w mediach, które uznały, że oświadczyłem się już Patrycji. Może wiesz, kiedy będzie nasz ślub?

Jesteś gotowy na małżeństwo? Czy jeszcze za wcześnie: Twój dziadek miał 44 lata, kiedy się żenił, tata 37.

To nasza prywatna sprawa. Mam czas, jeszcze powinienem zaliczyć kilka nauk przedmałżeńskich. Czyli o życiu.

Po to jedziesz do Rosji?

Do tej wyprawy szykuję się z przyjaciółmi od roku. 30 tysięcy kilometrów, trzy samochody. Cel: Magadan koło Kamczatki, dziewięć stref czasowych od Warszawy. Tam był jeden z większych gułagów stalinowskich. Można dojechać tylko drogą zbudowaną na kościach zamordowanych więźniów. Dla mnie to pieczara prawdy. Rosję kocham bezwarunkowo. Nigdzie nie spotkałem takich ludzi - szczerych do bólu, mądrych, którzy dzielą się nawet, kiedy nie mają czym. O Petersburgu pisałem pracę magisterską, byłem tak zafascynowany carską Rosją, że ściany w pokoju wykleiłem tapetą udającą drewno. Miała przypominać wnętrze domku z bali, w którym przez sześć lat mieszkał Piotr I. Teraz, w czasie podróży chcę nakręcić film drogi. O mojej miłości do Rosji, która nie przemija, odkąd jako 17-latek zagrałem oficera w filmie Ruski bunt. Zdjęcia kręciliśmy na syberyjskim stepie. Klatka po klatce pamiętam, jak pędziłem zaprzęgiem. Minus czterdzieści stopni. Na głowie szuba z lisów, w ręku tomik Puszkina i poczucie, że przeżywam coś wielkiego, jakbym znalazł coś, czego szukałem całe życie. "Powinienem urodzić się w Rosji. Nie ma nic piękniejszego na świecie. Można tylko stać i płakać", myślałem. Teraz jadę z tęsknoty za tamtym uczuciem upojenia.

Podzielisz je z ukochaną?

Nie tym razem, nie chcę Patrycji narażać ani spłoszyć. Ale zabiorę ją nieraz do Rosji. Mało tego, wybuduję dla nas w Petersburgu dom. Najbliższa podróż to za ostra wyprawa. Dwa miesiące bez wody. Błoto, góry, w sierpniu droga na kościach to bagno. Patrycja kibicuje mi. Kupuje ekwipunek. Przenośny prysznic. Toporek, saperkę. Chcemy pojechać do Wierszyny, polskiej enklawy na Syberii. Też po prawdę. Jestem pewien, że tam nikt nie zna słowa "gwiazda". Że ludzie nie udają, mają piękne serca. Ta podróż jest dla mnie ważniejsza niż praca.

Dzięki niej staniesz się dorosły?

Męskość, dorosłość - brzmi pretensjonalnie. Jadę, bo nie będzie łatwo. Jadę w poszukiwaniu brody (śmiech). Na razie mam chłopięcy zarost.

Rozmawiała Marta Bednarska

Mateusz Damięcki

fot. Pawel Przybyszewski
fot. Marek Ulatowski
fot. Andrzej Szilagyi
fot. Paweł Jakubek
+3
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas