Ewa Wachowicz: Jestem ze wsi i się tego nie wstydzę!
Mimo wielu sukcesów stara się być sobą – dziewczyną z Klęczan. Bezpretensjonalna, pogodna i piękna, choć dziś widzowie kochają ją nie tylko za to, że została miss.
Kiedy jurorka "Top Chefa" i była Miss Polonia Ewa Wachowicz pojawia się w Klęczanach koło Gorlic wszyscy się cieszą. Klęczany to mała wioska: kilkanaście domów, żadnych ulic, tylko przysiółki. Wszyscy się tu znają.
Jednego dnia robią u Wachowiczów, jutro u innego sąsiada. Razem szybciej się pracuje, no i można zdążyć przed niepogodą. Ośmioletnia Ewa nosiła jedzenie żniwiarzom. Parę lat później pomagała rozcinać powrósła, podjeżdżała na traktorze od jednej kopy siana do drugiej. - Kiedy po wygranych wyborach Miss Polonia powiedziałam, że jeżdżę na traktorze, dziennikarze oszaleli. Wszyscy pytali mnie tylko o to! A ja nie widziałam w tym nic dziwnego. Byłam najmłodsza, a praca na traktorze była najlżejsza, więc ją dostawałam - mówi.
I choć obecnie żyje w kolorowym świecie show- -biznesu, prowadzi program kulinarny "Ewa gotuje" i dużo jeździ po świecie, to z rozrzewnieniem wspomina dzieciństwo w rodzinnych Klęczanach i w Kwiatonowicach, gdzie mieszkali jej dziadkowie. Było tam mnóstwo dzieci, więc całą watahą chodzili pasać krowy i kąpać się w rzece. - A ja musiałem opiekować się Ewą, bo jestem o sześć lat starszy. Dla dziesięcioletniego chłopaka ciągnięcie za sobą takiej smarkuli to był wstyd, ale nie miałem wyjścia - opowiada jej brat Artur Wachowicz.
Kiedy chłopcy ze wsi grali mecz, Artur stawiał siostrę na bramce. Nie wolno jej było płakać, gdy dostała piłką w twarz. - I na dodatek strasznie na mnie skarżył - śmieje się pani Ewa. Pan Artur uważa, że było to uzasadnione. - Mogła się zabić. Obok naszego domu była górka, którą w zimie z chłopakami ubijaliśmy, chodząc po niej na nartach. Wszystkie dzieciaki z niej zjeżdżały, tylko Ewa szła na drugą, krótszą ale za to bardzo stromą i na niej szalała - mówi. I dodaje, że jego siostra nic się nie zmieniła i teraz uprawia ekstremalne sporty wspinając się po takich górach jak Kilimandżaro, Mount Kenya, Mont Blanc czy Elbrus!
Wspina się też na wyżyny sztuki kulinarnej, nie ukrywając, że wiele smaków wyniosła z rodzinnego domu. Jej mama, Wiesława gotowała w sposób bardzo tradycyjny. Na stole zawsze był dwudaniowy obiad, samodzielnie upieczony chleb, a przede wszystkim pyszne ciasta. Bo w soboty i niedziele do Wachowiczów przychodzili goście i trzeba było mieć co podać na stół. Mała Ewa pomagała mamie we wszystkich pracach domowych, także w gotowaniu. Nie raz, kiedy rodzice szli w pole, stała w kuchni i pilnowała obiadu. Kiedy miała 11 lat, postanowiła zrobić rodzinie niespodziankę i upiec "zebrę", czyli ucierane ciasto, w którym do jednej z części dodaje się kakao. - Za wcześnie wyciągnęłam je z pieca. Jedliśmy brzegi, bo środek ciasta był surowy - opowiada pani Ewa.
Nie wyobraża sobie życia bez brata, a on bez niej. Pracują razem - pan Artur jest prezesem jej firmy. Przyznają, że obydwoje musieli do tego dorosnąć. Nieporozumienia z dzieciństwa skończyły się, kiedy on pojechał na studia do Krakowa. Studiował w Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie dziewczyn było niewiele. Gdy przyjeżdżała do niego siostra, wzbudzała prawdziwą sensację. Zwłaszcza, że wyrosła na prawdziwą piękność, zaczęła wygrywać konkursy na miss.
Był z niej dumny i jest do dziś. Dumne były też Klęczany. Sąsiedzi szczerze gratulowali rodzicom, przeważnie pod kościołem, gdzie przed mszą spotykała się cała wieś. - Kiedy przyjechałam do domu, przyszedł do nas ksiądz proboszcz. Naszą parafię miał wizytować biskup i ksiądz zaproponował, żebym podczas mszy przeczytała fragment Pisma Świętego. Powiedział, że w trakcie nabożeństwa wierni mu się kręcą w ławkach, odwracają do tyłu. A jak ja będę w środku, to będą patrzyli do przodu - śmieje się pani Ewa.
Dostała też słynny list od premiera Waldemara Pawlaka Pawlaka, któremu spodobało się, że piękna dziewczyna pochodzi ze wsi i wcale się tego nie wstydzi. Zaproponował jej funkcję sekretarza prasowego. Zgodziła się, choć rodzice nie byli zachwyceni i woleli, by nie przerywała studiów. Dała sobie radę. Później założyła firmę Promiss, która m.in. produkowała "Podróże kulinarne Roberta Makłowicza".
W końcu Ewa Wachowicz doszła do wniosku, że sama też potrafi nieźle gotować. Dziś jest autorką książek i jurorką w programie o gotowaniu. O Klęczanach pamięta i z bratem przyjeżdżają tu na zmianę. Rodzice są już starsi i nie mogą jak kiedyś prowadzić gospodarstwa. - Choć do niedawna mieli jeszcze krowę, której mleko uwielbiała moja córka Ola. Mama robiła z niego fantastyczne masło, sery, Ola się tym zajadała. Cieszę się, że moja córka mogła poznać jeszcze smaki prawdziwej wsi - mówi pani Ewa.